Książka z obrazkami bez obrazków/Dziewiąty wieczór
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Książka z obrazkami bez obrazków |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1932 |
Miejsce wyd. | Lwów — Złoczów |
Tłumacz | Jadwiga Przybyszewska |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
I znowu nadeszły czyste pogodne noce, znowu piękny czas; kilka wieczorów minęło, księżyc stał w pierwszej kwadrze; przyszła mi znowu myśl, by naszkicować obrazek — słuchajcie, co księżyc opowiadał.
„Podążyłem za mewą polarną i za błyszczącym wielorybem, ku wschodnim wybrzeżom Grenlandyi; nagie skały otulone lodem i obłokami mgieł otaczały dolinę, w której wiklina i czarna borówka zakwitły w całej pełni, a biały gwoździk górski rozpościerał słodką woń; światło moje było tam matowe, moja tarcza blada, jak liść lilii wodnej, który oderwany od swej łodygi, tygodnie całe krążył po wodzie. Korona zorzy północnej płonęła, jej pierścień zataczał szeroki krąg, a promienie jej wystrzelały, jak wirujące słupy ognia poprzez całe niebo i mieniły się zielono i czerwono. Mieszkańcy okoliczni zbierali się na tańce i zabawy, nie patrząc już wcale z podziwem na znany im przepych zjawiska. „Pozwólcie duszom umarłych głowami koni morskich grać w piłkę“, myśleli według swojej wiary, i całą duszą oddawali się śpiewom i tańcom. W pośrodku koła stał Grenlandczyk bez futra, z bębenkiem w ręku i rozpoczął śpiew o połowie fok, a chór odpowiadał mu „Iia, eja, a!“, i wyskakiwali w górę w swych białych futrach; wyglądało to, jak bal niedźwiedzi. Oczy i głowy wykonywały najgwałtowniejsze ruchy. Teraz następował sąd i wygłaszanie wyroków. Ci, którzy żyli w niezgodzie, występowali z koła i obrażony śpiewał z miejsca pieśń o występkach swego przeciwnika, zuchwale i szyderczo a wszystko przy wtórze tańca i bębna. Oskarżony odpowiadał równie zręcznie, podczas kiedy zgromadzeni śmiali się i wygłaszali o nich wyroki. Z gór rozlegał się grzmot, to lodowce pękały, a ogromne spadające masy w biegu rozbijały się w pył; była to wspaniała grenlandzka noc letnia. O sto kroków od miejsca zabawy, pod otwartym skórzanym namiotem leżał chory; jeszcze życie pulsowało w jego ciepłej krwi, ale mimo tego musiał umierać, bo on sam w to wierzył i wszyscy otaczający go mocno w to wierzyli; dlatego już teraz zaszyła go żona mocno w skórzane okrycie, ażeby później umarłego nie potrzebować dotykać, i zapytała: „Czy chcesz w górach w twardym śniegu być pochowanym? Przyozdobię to miejsce twoim kajakiem i strzałami, a Angekok będzie na grobie twym tańczył. Albo, może wolisz w morzu być zatopionym?“ — „W morzu!“ wyszeptał i z bolesnym uśmiechem skinął głową. „To ciepły namiot letni,“ rzekła jego żona, „skacze tam tysiące fok, koń morski spać będzie u twoich nóg, a łowy są pewne i wesołe!“ A dzieci wyjąc rozerwały błonę rozpiętą w oknie, aby umierającego do morza zaprowadzić było można, do rozkołysanego morza, które za życia pożywienie, teraz w śmierci wypoczynek mu daje. Nagrobkiem jego będą zmieniające dniem i nocą swój kształt góry lodowe. Na powierzchni jego spocznie foka a ponad nim wzleci albatros.“