Księga Hioba (Obraz literatury powszechnej)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Księga Hioba
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III. Księga Hioba.
W ziemi Hus (na granicy Arabii i Idumei) żył mąż dostojny, pobożny, poważany i bogaty, imieniem Hiob. Miał siedmiu synów i trzy córki. Wtem, z dopuszczenia bożego, spadać nań zaczęły klęski jedna po drugiej. Powód do tego dopustu przedstawiony tu został w sposób następny:

Dnia jednego się zeszli niebiescy synowie,
Przed tronem wiekuistym cześć składać Jehowie.
Wrychle do nich i szatan, śledzca świata, zdążył.
— Skąd idziesz? — Pan zapytał. — „Ziemię-m wszerz okrążył“.
— „Nie widziałeś Hioba, — rzekł Pan, — mego sługi?
Zaiste jemu równy nie zrodził się drugi,
Szczery, prosty, pokorny, bliźnim dobroczynny,
Choć mię często skłaniałeś, by cierpiał niewinny. —
Na to szatan: „Czyż on się darmo ciebie lęka?
Czyż go nie błogosławi, nie broni twa ręka?
Kwitnie mu dom i stada igrają po łanie;
Lecz weź mu, co ma, ujrzysz, jak wiernym zostanie“.
I rzekł Pan: Wszystko, co ma, daję pod twą wolę,
Na niego tylko ręki ściągnąć nie dozwolę.

Istotnie wkrótce potem wrogowie zabrali Hiobowi cały dobytek, piorun zabił stada i czeladź, wicher gwałtowny zwalił dom, w którym biesiadowali synowie i córki, i o śmierć ich przyprawił; wreszcie straszliwa choroba całe ciało Hiobowe pokryła wrzodem okropnym. Zniósł to wszystko w pokorze mąż sprawiedliwy i dał nawet naukę żonie, która szydziła z jego pobożności. — Przybyli do niego trzej przyjaciele: Elifas, Bildad i Sofar; nie poznali go; okryty strasznemi ranami siedział na kupie gnoju, skorupą oskrobując ropę. Siedem dni i siedem nocy siedzieli przy nim, nic nie mówiąc, głowę swoją prochem posypawszy. Wówczas Hiob głęboko odczuł ból życia i przeklął dzień swego urodzenia:

Przeklęty ów dzień, gdym na świat przychodził,
I noc, co rzekła: człowiek się narodził.
Niech ten dzień wieczne przyodzieją chmury,
Niech Bóg o niego nie zapyta z góry,
Niechaj go żaden promień nie doścignie,
Niech na swą czarność jak na grób się wzdrygnie.
Po co mię pierś karmiła, trzymały kolana?
Byłby mi pokój został i noc nieprzespana;
Razem z królami spałbym do tej chwili,
Co groby swoje w chmury powznosili,
Razem z możnymi, co skarby władali,
Co i dom śmierci złotem zasypali,
I jabym zniknął jak płód niedojrzały,
Dzieciom podobien, co świata nie znały....
I po co jam się urodził?...
Mnie dokoła Bóg ogrodził....
Łzami roszę pożywienie,
Skargi płyną jak strumienie,
Okropność ściga mię wszędzie;
Czego się lękam ... przybędzie.
Wiecznie wzdycham za pokojem,
A drżeć przeznaczeniem mojem.
............

Przyjaciele zamiast pocieszać, czynili mu zarzuty srogie i domyślali się w przeszłości jego grzechów, za które go Bóg obecnie ukarał. Hiob jest przekonany o swej niewinności i widzi w ciągłem cierpieniu przeznaczenie ludzi:

Bojem jest życie człowieka,
Dniem najemników dni jego pracy,
Jako niewolnik na spoczynek czeka,
A najemnik na dzień płacy:
Tak na mnie teraz padły złe miesiące
I nocy smutkiem ciężące.
Do snu idąc czekam rana,
Że mi przecie ulgę wróci,
Że mi boleść moją skróci,
Noc przeminie nieprzespana,
Ni poranek cierpień skróci....
Za cóż się pastwisz nad nędzną ofiarą?
Wszak mój żywot tylko parą:
Raz mi naciśniesz powieki,
A już ja ziemi nie ujrzę na wieki.
Widzący będą szukać mię oczyma,
Ty szukać będziesz, ale mnie już niéma.
Jako się obrok rozprasza i ginie,
Tak człowiek znika w cieniów krainie.
Więc też mym ustom nie wzbronię;
Niech duch, co cierpi, wyzionie....
Syt jestem życia, krótkie już dni moje,
Czemuż się srożysz nade mną?
Wszakżem ja parą nikczemną.
Odwróć, odwróć, oczy twoje!
Czemże jest człowiek, że się tak wielmożysz,
Potęgą twoją nań srożysz,
Że mię szukasz z wschodem słońca
I na chwilę nie porzucisz,
Śledzisz i dręczysz bez końca.
Nigdyż ode mnie tych oczu nie zwrócisz?
Com ci zawinił, ludzi śledzicielu,
Ja nędzarz pośród cierpienia bez celu,
Ja ciężar sobie samemu?
Mogęż być wrogiem tobie, potężnemu?
Wszak ja proch jestem; ty rzucisz oczyma,
Szukać mię będziesz — a mnie już nié ma.
............
Mocny w swej sile, w przedsięwzięciu stały,
Któż się mu stawił i kto wyszedł cały?
On góry zniesie, a żadna z nich nie wie,
Że on je zniszczy w swym gniewie,
Drżącą ziemię z miejsca ruszy
I posady jej pokruszy.
On sam rozciąga niebios przestworza
I chodzi po wałach morza;
Przykaże słońcu i słońce nie wstanie
I gwiazdom zamknie mieszkanie....
Któż się mu oprze, kto mu odpowie?
Drżą przed nim ziemscy panowie.
A ja, któż jestem, bym prawo z nim czynił,
Abym z nim wchodził w rozprawę?
Milczałbym przed nim, choć dobrą mam sprawę;
Łaskibym prosił, choć-em nie zawinił.
A choćby moje słyszał wołanie,
Do rozmów ze mną nie stanie,
W chmury się na mnie uzbroi,
Tysiące ran we mnie złoży,
Duszę goryczą napoi,
Tysiącem cierpień zatrwoży!...
Pójdę na siłę — cóż z mocnym dokażę?
Pójdę do prawa — gdzież na niego sędzie?
Choć ja bez winy, on przecież mię skarze,
Choć prawo za mną, on mym sędzią będzie,
Choćbym sam jak śnieg był biały,
On mię w kał wmiesza i tak ohydzi.
Że się mną moja szata obrzydzi.
Ach! i dni moje jako goniec miną
I znikną, próżne słodyczy,
Śpieszą jak łódź między trzciną,
Jako orzeł ku zdobyczy....
O! jak mi tęskno w tem ciele!
............

Lecz kiedy mi ten wyrok już był boży,
Wszak i tak rychło mój koniec obaczę,
Niechże swój pocisk choć na chwilę złoży,
Niech wolniej nieco nad sobą zapłaczę,
Zaczem pójdę, skąd nie cofnę kroku,
W krainy wiecznego mroku.
Tam już dla mnie noc bezpieczna,
Bo niezawodna i wieczna;
A tu w południe noc mamy,
Tu się bez ładu błąkamy,
Zwodne światełek promienie,
A istotne nocy cienie....

O jakże smutne życie śmiertelnika!
Skąpa dni liczba w goryczy mu płynie,
Jako kwiat zejdzie i minie,
Jako cień leci i znika....

Drzewo, gdy zostanie ścięte,
Jeszcze mieć może nadzieję,
Że w gałązkach rozwinięte
Na nowo zazielenieje:
Jeśli korzenie w ziemi wysuszone,
Jeśli pień jego na proch się roztoczy,
Wnet, gdy je wonny deszcz zmoczy,
W nowych gałązkach zakwitną zielone.

Lecz gdy śmierć złoży człowieka,
Cóż mu zapewni byt przyszły?
Oto z morza wody wyszły,
W spiekłych polach wyschła rzeka,
On leży, grobli nie rzuci,
Już chmury deszczu nie leją,
Już się i nieba starzeją,
A jego nikt nie ocuci.

Obyś mię ukrył gdzie w cieniów krainie,
Obyś mię ukrył, aż gniew twój przeminie;
Wtenczas o mnie wspomnij sobie,
Wtenczas mi, wtenczas wytknij zawód nowy.
Ale ach! złożony w grobie
Nikt już nie podniesie głowy.
............
Gdy z znikłym dla mnie światem nic nie dzielę,
I już w ciemności łoże sobie ścielę,
Zgnilizno, mówię, tyś jest moim światem,
Robactwo matką i siostrą i bratem!
I po cóż jeszcze mam żywić nadzieję,
I kto mi powie, gdzie ona dośpieje,
Tam do ciemnego pójdzie za mną lochu,
Tam z nią pospołu odpoczniemy w prochu.
............

I na cóż mi się przydało,
Jak zwierzę w zębach unosić me ciało
I w ręku życie jako skarb ukrywać,
Czegóż ja mam się spodziewać?
Czy dłużej, czy krócej żyję,
Wszak wiem, że on mię zabije.

Jabym chciał tylko powiedzieć mu w oczy,
Że mnie niewinnie tak tłoczy....
A więc niech każdy z was słucha,
Śmiało niech mi staną sędzie;
Co powiem, przyjmcie do ucha,
Wiem, że prawo za mną będzie;
Niech więc wystąpi, kto wie na mnie winę,
Gdy mu zamilknę, niech zginę.
Dwie tylko, Boże, mam do ciebie prośby:
Zdejm ze mnie rękę i usuń twe groźby:
Wtenczas odpowiem: ty badaj;
Lub mnie daj pytać, a ty odpowiadaj.

Jehowa z głębi ciemnej chmury odpowiada Hiobowi, wskazując słabość człowieka wobec wszechpotęgi boskiej i nieroztropność roztrząsania wyroków jego:

Któż jest, który bezrozumnie
Śmie wikłać moje układy?...
Opasz twe biodra, jak mąż zbliż się ku mnie,
Ja pytać będę, ty wskaż twoje rady.

Gdzie byłeś wtedy, gdym ziemię zakładał?
Powiadaj, kogom się radził;
Powiedz, kto jej długość nadał,
I kto po niej wszerz prowadził?
Na czem oparł jej posady,
Kto jej założył kamień węgielny,
Gdy mu aniołów poczet nieśmiertelny,
Gdy mu gwiazd samych śpiewały gromady?
Kto zawarł morze w warownem korycie,
Kiedy się z matki łoża wyrywało,
Kiedy chmurę za powicie,
A mgłę za odzienie miało?
Gdy mu rozmierzyłem tamy,
Warowne-m naznaczył bramy,
Rzekłem: tu kres twej drogi,
Nie postąpisz za te progi!

Powiedz, gdzie do światła ścieżka?
Powiedz, kędy ciemność mieszka?
Czyjeż to oczy obłoki zliczyły?
Kto z chmur żywota deszcz sączy,
Że z bryłą spłyną się bryły,
A proch jak kruszec się łączy?...

Alboś ty widział śniegowe zapasy,
Czyliś poznał skarbiec gradów,
Który na ciężkie zachowuję czasy,
Na czasy zbrojnych napadów?
Kto bywa ojcem powodzi,
Kto wydaje krople rosy,
Czyje łono lód urodzi?
Kto mrozem iskrzy niebiosy,
Kiedy pod lodem ukryją się morza,
Jak kamień morskie stwardnieją przestworza?

Czy ty ułowisz lwice ze zdobyczą,
Albo nakarmisz lwięta, kiedy ryczą,
Albo leżąc przed jaskinią,
Na zwierza zasadzki czynią?

Czyli przez ciebie koń życiem natchniony?
Kark jego w piękny włos otoczon grzywy,
Jako szarańcza przesadza zagony
I nozdrzem parska dla wrogów straszliwy,
Rwie grunt kopytem, siłą wesoły,
Tętniąc rzuca się na wrogi,
Rżeniem natrząsa się z trwogi,
Nie drży, gdy błyśnie miecz goły,
Nad nim poświst strzał szeleszczy,
Szabla błyska, tarcza chrzęszczy,
Piaski wyrywa, strzyże uszyma,
Trąbę posłyszał, już miejsca nie trzyma,
Trąba głośniejszy znak dała,
Już się puścił, jako strzała;
Wietrzy zdala boju szyki,
Głosy wodzów, wojsk okrzyki.

Czyliś ty drogi naznaczył sokoła,
Że on na południe leci,
Czy twój głos orła ku obłokom zwoła,
Aby na skałach słał gniazdo dla dzieci?
Na skałach mieszka wysoko,
Tam twierdzę swoją zakłada,
Zdala mierzy jego oko,
Jako strzała na łup spada,
Krwią napawa swoje dzieci,
Gdzie trup leży, tam przyleci.

Lub czyli wodą krokodyla zdradzisz,
I ozór ściśniesz mu liną,
I nozdrza przekolesz trzciną,
I za żelazną obręcz poprowadzisz?
Lub czyli płacząc, będzie płakał szczerze,
I skomleć, jakby zawinił,
Czy z tobą wejdzie w przymierze,
Byś go twym sługą uczynił?
Czyż go dłoń twoja jak ptaszka uchwyci,
Dziewicom k’woli uwiąże na nici;
Czy go czarami przywabisz do dołu,
Gości nim twoich uraczysz u stołu?
Czyli go przeszyjesz grotem,
Niewód na głowę zarzucisz?
Ściągnij nań rękę, już potem
Do walki z nim nie powrócisz.
Patrz na jego uzbrojenie:
Kto zwlecze z niego odzienie
I kto śmiały ściągnie ręce
Ku jego dwojnej paszczęce?
Kto jego gardło rozczepi,
Gdy straszne zęby najeży?
Grzbiet jego jak dach puklerzy
I łuska z łuską się lepi.
Ogień bucha z jego pary,
Oko jako ogień błyska,
Z paszczy kłębem miota żary,
Gdy parska, iskrami pryska,
Jak z naczynia wary wrzące,
Z nozdrzy jego dym się wali,
Dech jego węgle rozpali.
W karku jego siła siedzi,
Przed nim strach zatacza koła;
Ciało ulane jak z miedzi,
Piorun go wstrząsnąć nie zdoła.
Gdy się dźwignie, drżą mężowie,
Pierzchną, gdy na brzegu lęże.
Miecz nie utkwi w jego głowie,
Grot, ni oszczep nie dosięże.
Stal się na nim jak źdźbło kruszy,
Żelazo, jak próchno drzewa,

Pocisk procy jako plewa,
Sto żagli z miejsca nie ruszy,
Źdźbłem zowie dzidę morderczą,
Natrząsa się twojej sile,
Pod spodem kolce mu sterczą
I bruzdy orze po ile.

W końcu Jehowa wprost się zwraca do Hioba, mówiąc:

Chcesz-że jeszcze prawom przeczyć.
I dziełom moim złorzeczyć?
Jeśli mnie równym się szczycisz,
Czemuż piorunów nie chwycisz?
Przyodziej się majestatem,
Nad zlęknionym wznieś się światem,
I zatop w gniewu powodzi
Wszystko co z granic wychodzi —
Spraw, niech się dumny zapadnie,
Wiecznie przykowaj go na dnie,
Wtenczas ja cię będę sławił,
Żeś dzieła przeważne sprawił.

(K. Brodziński).
Dla szczerości jednak Hioba, przebacza mu, a robi wymówki jego przyjaciołom; każe im złożyć ofiary, a Hiobowi błagać go za nich. Hiob powrócił do zdrowia i majątku, doczekał się siedmiu synów i trzech córek, żył jeszcze lat 140. — Szatan odszedł zawstydzony.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anonimowy i tłumacza: Kazimierz Brodziński.