Księga Monelli/II/Dzika
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Księga Monelli |
Wydawca | Księgarnia Polska B. Połoniecki |
Data wyd. | 1907 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Bronisława Ostrowska |
Tytuł orygin. | Le Livre de Monelle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ojciec Buchette’y prowadził ją z sobą do lasu od samego rana, gdzie cichutko siedziała, kiedy on rąbał drzewa. Buchette patrzała, jak siekiera powoli wgłębia się, odłupując zrazu cienkie drzazgi kory; często szare mchy upadały jej aż na twarz. »Baczność«! krzyczał ojciec Buchette’y, kiedy drzewo chyliło się z głuchym, podziemnym trzaskiem. Potem robiło jej się trochę smutno przed długim potworem, leżącym na wyrębie z gałęziami martwemi i zranionym pniem. Wieczorami smolarnie rozpalały się w mroku czerwonym kręgiem. Buchette pamiętała godzinę, kiedy należało otworzyć pleciony z situ koszyk, by podać ojcu kamienny dzbanek i kromkę czarnego chleba. Kładł się wtedy między rozłożyste, zwalone gałęzie i żuł powoli. Buchette jadła swą zupę po powrocie. Biegała naokoło znaczonych drzew a jeżeli ojciec nie zważał na nią to się chowała i wołała: hop! hop!
Była tam czarna jaskinia, którą nazywali Wilczą Paszczą, obrosła tarniną i pełna ech. Stojąc na palcach Buchette zaglądała tam z daleka.
Pewnego jesiennego ranka, kiedy więdnące wierzchołki drzew paliły się jeszcze wschodem, zobaczyła Buchette jakiś zielony przedmiot, poruszający się przed Wilczą Paszczą. Przedmiot miał nogi i ręce i głowę jak dziewczynka w wieku Buchette’y.
W pierwszej chwili Buchette się zlękła. Nie śmiała nawet zawołać ojca. Myślała, że to pewnie jedna z tych osób, co odpowiadają w Wilczej Paszczy, gdy się tam mówi głośno. Zamknęła oczy, bojąc się poruszeniem każdem ściągnąć straszną napaść. Lecz schyliwszy głowę usłyszała dochodzące ją ztamtąd łkanie. Dziwna, zielona dziewczynka płakała. Wtedy Buchette otworzyła oczy i zrobiło jej się żal. Zobaczyła bowiem twarzyczkę zieloną i łagodną, mokrą od łez i dwie małe nerwowe rączki, zaciśnięte dokoła szyi.
— Ona może upadła między złe liście co farbują, pomyślała Buchette.
I odważnie przebywszy wielkie, zjeżone paprocie, pełne tarnin i porostów, zbliżyła się do dziwnej postaci. Małe zielonawe ramionka wyciągnęły się ku niej poprzez zwiędłe krzewy.
— Ona jest podobna do mnie, pomyślała Buchette, tylko ma śmieszną cerę.
Zielone, rozpłakane stworzenie było nawpół odziane rodzajem tuniki uszytej z liści. Była to istotnie dziewczynka o cerze dzikiej rośliny. Buchette myślała, że ma nogi wrośnięte w ziemię, ale poruszała niemi bardzo zręcznie.
Buchette pogłaskała jej włosy i wzięła ją za rękę. Dała się uprowadzić, płacząc ciągle. Zdawało się, że nie umie mówić.
— Jezus Marya! Zielona dyablica! krzyknął ojciec Buchette’y, kiedy ją zobaczył.
Zkąd przychodzisz mała i dlaczego jesteś zielona. Czy nie umiesz odpowiedzieć?
Nie można było dowiedzieć się nawet, czy słyszała. »Może jest głodna«? zapytał. I podał jej chleb i dzbanek. Obracała chleb w ręku, i rzuciła go na ziemię; pochyliła dzbanek, słuchając szmeru wina.
Buchette prosiła ojca, żeby nie zostawić biednego stworzenia na noc w lesie. Ognie w smolarniach zapalały się kolejno w zmierzchu, a zielona dziewczynka drżąc, patrzała w płomienie. Kiedy weszła do chaty, uciekła przed światłem. Nie mogła przyzwyczaić się do ognia i krzyczała, ilekroć zapalano świecę.
Zobaczywszy ją, uczyniła matka Buchetty znak krzyża. »Dzięki Bogu, że to nie sam dyabeł, rzekła, ale pewnie też nie katoliczka«.
Zielona dziewczynka nie chciała tknąć wina, chleba, ani soli, co dowodziło, że nie mogła być chrzczona ani przystępować do komunii. Proboszcz przywołany właśnie, przechodził próg, kiedy Buchette podawała zielonej postaci gałązki grochu.
Zdawała się być tem uradowaną i zaczęła łupać paznokciami łodygę, myśląc, że wewnątrz znajdzie ziarna. Zawiedziona rozpłakała się, dopóki Buchette nie otworzyła jej strączków. Wtedy zaczęła gryźć groch, przypatrując się księdzu.
Sprowadzono ze wsi nauczyciela, lecz nie wydobyto od niej ani jednego ludzkiego wyrazu, ani jednego dźwięku artykułowanego. Płakała, śmiała się lub krzyczała.
Ksiądz zbadał ją nader starannie, ale nie znalazł na jej ciele żadnego szatańskiego znaku. Następnej niedzieli zaprowadzono ją do kościoła, gdzie nie okazywała również oznak niepokojących, prócz tej jedynie, że jęknęła, kiedy ją oblano wodą święconą. Lecz nie cofała się przed krzyżem, a przesuwając rękę po świętych ranach i ukłuciach cierni, wydawała się zasmuconą.
Ludzie ze wsi patrzyli na nią z ciekawością, niektórzy z bojaźnią. Mimo orzeczenia księdza mówiono o niej jako o zielonej dyablicy.
Żywiła się tylko nasionami i owocami. Ile razy dawano jej kłosy, lub gałązki strączkowe, rozłupywała drzewo lub łodygę i płakała z rozczarowania. Buchette nie zdołała nigdy wytłómaczyć jej, w którem miejscu trzeba szukać ziarna lub owocu i zawód jej był zawsze jednakowy.
Naśladując, nauczyła się prędko nosić wodę i drzewo, zamiatać, czyścić, nawet szyć, pomimo, że płótno składała zawsze z pewnym rodzajem wstrętu. Ale nie zdecydowała się nigdy rozpalić ognia ani nawet zbliżyć do komina.
Tymczasem Buchette rosła a rodzice chcieli ją oddać do służby. Martwiła się bardzo i nocami pod kołdrą pokryjomu szlochała. Zielona dziewczyna patrzała z litością na przyjaciółkę. Wpatrywała się w oczy Buchetty i własne jej źrenice napełniały się łzami. A raz nocą kiedy Buchette płakała, poczuła miękką, pieszczącą dłoń na włosach i drobne chłodne usta na twarzy.
Zbliżał się dzień, kiedy Buchette miała pójść do służby. Łkała teraz równie żałośnie jak zielona istota w dniu, gdy ją znaleziono opuszczoną przed Wilczą Paszczą.
Aż ostatniego wieczoru, kiedy już rodzice Buchette’y spali, zielona dziewczyna pogłaskała włosy płaczącej i wzięła ją za rękę. Otworzyła drzwi i wyciągnęła dłoń ku ciemności. Tak jak Buchette zaprowadziła ją niegdyś ku mieszkaniom ludzkim, tak ona powiodła ją dziś za rękę ku nieznajomej wolności.