[47]KUZYNKA.
Nowella.
I.
Przeklęty świat i los przeklęty,
Co tak rozdzielił nasze drogi,
I zatruł kwiat mych uczuć święty
I lilje — w dzikie zmienił głogi!
Przeklęta wdzięków Twych ponęta
Co serce me zraniła srodze,
I węzeł krwi ten, co nas pęta,
I — zbrodnię w naszej stawi drodze!
Przeklęta duszy Twej niewinność,
Co wiecznie kusi mą nieśmiałość,
I ta — co dzieli nas powinność,
I ta — co zbliża poufałość!
[48]
Przeklęta tkliwość twa okrutna,
Co w księżycowym chodząc sierpie,
Rzuca mi przyjaźń — kwiatek z płótna!
A nie zgaduje co ja cierpię!
Przeklęta szczerość Twa gołębia,
Co mi tajemnic twych nie kryje,
I każdą myśl mą w węża skłębia,
I gadu żądłem mózg mój pije!
— Znękany, bolem oszalały
Wściekłości w piersiach czuję wilcze,
A jednak — patrz aniele biały!
Cierpię — szaleję — konam — milczę! —
Czyż może zbrodnią być kochanie
Co z boskich ogniów w sercach wszczęte?
Za to że świat mu w drodze stanie,
Czyż ma być grzeszne i przeklęte?
Czyż może cnotą być szaleństwo,
Co, gdy mu niebo się otwiera,
Skazując pierś swą na wdowieńtstwo,
Nadziei nawet się zapiera?
[49]
I możeż ludzkie żądać prawo,
By człowiek gwałt swej czynił duszy,
I żył codzienną trucizn strawą
I ulg nie szukał swych katuszy?
I czyż jest dola tak szalona,
Co dział obłudy sercu znaczy,
I śmiać się każe mu, gdy kona
W męczarniach krusząc się rozpaczy?
I czyż możliwa jest żyć jadem,
I nie odwracać ust od trunku,
I kłamać spokój licem bladem?
— Ratunku Boże mój! Ratunku!
Ach, nie mów o nim mi! Na Boga.
Szalone dziecię! ciszej! ciszej!
Bo hydrę zbudzisz, co złowroga
Wściekłością w sercu mojem dyszy!
O, dziecko milcz! Bo ta przeklęta,
Z którą śmiertelną walkę wiodę,
Gotowa stargać swoje pęta,
I zmącić myśli twych pogodę.
[50]
Ty nie przeczuwasz że pod śmiechem
W mękach się serce moje kruszy,
I piekło wre, co swym oddechem
Białość twej może skazić duszy.
Ty nie wiesz ilem zużył męztwa
Twe czoło przed niem chroniąc jasne,
I żem za cenę mu zwycięztwa
Na pastwę rzucił serce własne!
Nie! Nigdy, nigdy Ci nie powiem
Mych mąk, — i ta, co się wyrywa
Ze serca łza — niechaj ołowiem
Na serca dno znów wrzącym spływa!
Nim bym mą straszną tajemnicą
Miał czoło Twe zamroczyć dumne,
I uszkarłatnić twoje lico
Rumieńcem wstydu, — raczej w trumnę!
Spokoju twego nie zamęci
Mój jęk; i w późne nawet lata,
Kiedy mnie ujrzysz w swej pamięci,
Powitasz zawsze mnie — jak brata.
[51]
Różami me przykryję blizny,
Swobodny — uśmiechnięty kłamnie!
A te, co żrą mi pierś, trucizny,
Niech jad swój mają — jeno dla mnie!
I będę kłamać ci wesele,
I płoche nucąc ci piosenki,
Nie zdradzę tobie mój aniele,
Jakiemim śmiech twój kupił męki?
A gdybym zadrżał wobec noża,
I kłamać mnie odbiegła siła,
Niech nas rozdzielą, lądy, morza,
Lub ból pochłonie mój mogiła!
[52]II.
Dwadzieścia upłynęło lat;
Jam cały wkrąg obieżał świat,
I wracam znów jak zwierz raniony
Po grób w rodzinne moje strony.
Dwadzieścia upłynęło lat,
I cudnie rozkwitł róży kwiat;
W pełni lśni piękność twa niewieścia,
— Choć upłynęło lat dwadzieścia!
I siedzim znów, jak w dawny czas,
Poufnie gwarząc z sobą wraz,
I zwierzasz mi aniele złoty
Radości twoje, i tęsknoty.
Na dźwięk twych słów — na widok ten
Porwał mi duszę dawny sen;
Czuję znów w sercu żar płomienny,
Więc słucham ciebie — nawpół senny.
[53]
I nizam na pamięci nić
Różaniec bolów mych i śnić,
I każdą łzę z mych ócz wyciekłą,
I całe życia mego piekło.
A ty, szczebiocząc zwierzasz mi,
Że tęsknisz w mieście do twej wsi,
Gdzie lepsze masło, zdrowsze mleko;
— O tak, kuzynko dobrodziejko! —
I sączy mi jak dawnych lat
Twa mowa w duszę stary jad,
Więc na mych krzyżu mąk rozpięty,
Słucham Twych zwierzeń uśmiechnięty.
A ty mi mówisz, że twój mąż
Jak dawniej miłym tobie wciąż,
Że błękit Wasz pogodą świeci,
I Bóg Wam dał pięcioro dzieci.
I rozmarzona zwierzasz mi,
Że jest mrok, co twą duszę ćmi,
Bo mąż twój posłem i marszałkiem,
I stał się obcym w domu całkiem.
[54]
Tybyś go chciała wiecznie tu;
Czuć licem ciepło jego tchu,
Pić z jego spojrzeń słodycz raju, —
A on — daleko, w służbie kraju!
I łzami drży twój srebrny głos,
I skarzysz się na srogi los,
I na twą dolę tak okrutną;
Więc słucham ciebie z twarzą smutną.
A ty mnie pytasz: — „Możeż być
Kaźń sroższa niż w rozłące żyć?
Sam na sam z harpią smutku dziką?“
— O tak! — kuzynko dobrodziko! —
Przy fortepianie córka twa
Szopena „Marsz pogrzebny“ gra;
Tryska z pod palców śmierci chorał
Rozpaczny bajki życia morał!
Dzieweczka ta — ten róży kwiat
To obraz twój z dawniejszych lat,
Ten sam w niej czar i wdzięk oblicza,
I duszy białość ta dziewicza.
[55]
Na tonów dźwięk na widok ten
Porwał mi duszę dziwny sen:
Wolnym się wije pogrzeb krokiem;
Trumna, w niej trup z otwartem okiem.
I dziwna wyobraźni gra:
Tym bowiem trupem byłem ja;
W umarłej piersi serce bije,
I śni i męką dawną żyje.
Żałośnie lament dzwonów grzmi,
I łuną świateł morze lśni,
I pacierz szepcze dziadów rzesza;
Za karawanem ksiądz pospiesza.
Na cmentarz zdążył orszak już;
Dokoła wieńce bzów i róż;
Grób świeży łono swe odmyka
I w dół spuszczają nieboszczyka.
I spiewał ksiądz pacierze swe,
I wodą skropił zwłoki mu,
I głosem pewnym rzekł: „O Chryste!
Racz mu dać światło wiekuiste!“
[56]
I rydel wziąwszy w rękę, sam
Zasypał ziemią śmierci chram,
I zatknął krzyżyk nad mogiłą
A w trumnie — serce moje biło.
Lecz dziwna wyobraźni gra,
Tym bowiem trupem byłem ja,
Więc w sercu srogiem uczuł piekło,
I z ócz mi kilka łez wyciekło.
A ty me oko widząc w łzie,
Z uśmiechem słodkim pytasz mnie;
Czym tak rozczulił się muzyką?
— O tak! — tak pani dobrodziko!