Lamiel/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lamiel |
Wydawca | Wydawnictwo Alfa Warszawa |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Lamiel |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwszem uczuciem Lamiel na widok jakiejś cnoty było uważać ją za komedję.
— Świat, powiadał jej Sansfin, nie dzieli się, jak sądzą naiwni, na bogatych i biednych, na cnotliwych i zbrodniarzy, ale poprostu na dudków i hultajów; oto klucz którym tłumaczy się wiek XIX-ty od upadku Napoleona; ile że, dodawał Sansfin, dzielność osobista, stałość charakteru nie nastręczają pokarmu dla obłudy. W jaki sposób człowiek mógłby być obłudny rzucając się na mur wiejskiego cmentarza, dobrze oszańcowany i broniony przez dwustu ludzi? Z wyjątkiem tych faktów, moja piękna przyjaciółko, nie wierz ani słowa we wszystkie cnoty, któremi ci zawracają głowę. Twoja księżna naprzykład mówi bez przerwy o dobroci; jest to, wedle niej, najwyższa cnota: istotny sens jej zachwytu jest ten, że, jak wszystkie damy jej świata, woli mieć do czynienia z dudkami niż z hultajami: oto klucz do owej harmonji społecznej o której kobiety z jej sfery mówią bezustanku. Nie powinnaś wierzyć w to co ja ci mówię. Zastosuj do mnie regułę, którą ci dałem: kto wie, czy ja nie mam jakiego interesu w tem aby cię oszukać? Powiedziałem ci, że dla mnie, otoczonego gruboskórcami z którymi trzeba mi ciągle kłamać aby nie paść ofiarą ich brutalnej siły, prawdziwem szczęściem jest spotkać istotę wyższą. Rozwijać ten talent i śmieć mówić prawdę to dla mnie rozkosz; wytchnienie po wszystkiem co robię przez cały dzień aby zarobić na życie. Może być, iż wszystko co ja ci mówię to kłamstwo. Nie wierz mi tedy ślepo, ale uważaj czy przypadkiem to co ci mówię nie jest prawdą. Tak naprzykład, czy ja kłamię, kiedy zwracam twoją uwagę na coś co się działo wczoraj wieczór? Księżna mówi bezustanku o dobroci, a wczoraj wieczór i dziś rano była uszczęśliwiona z wypadku, który się zdarzył jej serdecznej przyjaciółce, hrabinie de Sainte-Foi. Konie wysypały do rowu hrabinę przedwczoraj wieczór, kiedy wracała do swego zamku o milę stąd.
To rzekłszy, Sansfin znikł. Taki miał sposób z Lamiel: chciał zwłaszcza, aby ona zadawała sobie trud zastanowienia się. Po odejściu doktora, Lamiel rzekła do siebie:
— Nie mogę widzieć wojny, ale co się tyczy siły charakteru, mogę nietylko widzieć ją u drugich, ale mogę nawet sama mieć nadzieję rozwinąć ją w sobie.
Nie myliła się; natura dała jej duszę jakiej trzeba aby gardzić słabością. Bądź co bądź, miłość przypuściła pierwszy szturm do jej serca; zaczęła znów myśleć o księdzu Clement, a te myśli nie były wynikiem rozumowania. Ten sympatyczny młodzieniec był bardzo blady, sutanna uszyta z sześciu łokci sukna (dar panny Anzelmy) czyniła go jeszcze szczuplejszym i pomnażała tkliwe współczucie w sercu Lamiel. Jakaż to byłaby dla niej radość, móc z nim roztrząsnąć surowe zasady, które zawdzięczała mądrości doktora!
„Ale, myślała dalej, to wszystko, co ksiądz Clement mówi przeciw miłości, to może arcybiskup mu nakazał pod grozą utraty miejsca. W takim razie dobrze robi że tak mówi, ale ja byłabym gąską, z której onby sobie drwił w głębi serca, gdybym wierzyła bodaj w jedno słówko z tego co on prawi. Kiedy mi mówi o literaturze angielskiej, to zupełnie co innego; te rzeczy nie interesują biskupa, który może nie umie po angielsku. Chcą mnie oszukać co do wszystkiego co tyczy miłości, a mimo to nie mija dzień, abym nie przeczytała paru stron odnoszących się do tej miłości. Czy ludzie kochający się należą do klasy dudków czy do inteligentnych?
Lamiel zadała to pytanie swojej wyroczni, ale doktór Sansfin był nazbyt sprytny, aby odpowiedzieć jasno.
— Zapamiętaj to dobrze, drogie dziecko, odparł, że ja odmawiam wręcz odpowiedzi na to pytanie. Pamiętaj tylko, że bardzo niebezpieczne jest dla ciebie starać się to zbadać: to tak, jak straszliwa tajemnica w Tysiącu i jednej nocy, w owych bajkach które cię tak bawią: kiedy bohater chce ją przeniknąć, olbrzymi ptak zjawia się w powietrzu, rzuca się nań i wydziera mu oko.
Lamiel czuła się bardzo urażona tą odmową.
„Chcą mnie oszukać we wszystkiem co się odnosi do miłości, zatem nie mam już co żądać wyjaśnień od nikogo, trzeba mi wierzyć jedynie w to, co zobaczę na własne oczy.
Zapowiedź strasznego niebezpieczeństwa, którą ostrożny doktór wsunął w swoją odpowiedź, pobudziła odwagę Lamiel.
„Zobaczymy, czy zlęknę się niebezpieczeństwa, wykrzyknęła. Wszystko co wiem z praktyki o miłości, to wieczne nauki wuja, że nie trzeba iść z młodym człowiekiem do lasu. Otóż ja pójdę z młodym człowiekiem do lasu, i zobaczymy. Co zaś do mego księżyka, będę mu okazywała dwa razy tyle sympatji, aby go doprowadzić do szaleństwa. Taki był zabawny wczoraj, kiedy wyjął zegarek z zagniewaną miną; gdybym miała odwagę, uściskałabym go. Co on by zrobił za minę?“
Lamiel znajdowała się w szczytowym punkcie rozciekawienia miłością, kiedy, jednego dnia, wchodząc do księżnej, przerwała nagle jej rozmowę z panną Anzelmą; widocznie była mowa o niej. Księżna dostała w nocy depeszę z Paryża. Było to w wilję rozporządzeń Lipcowych; bliski przyjaciel przesyłał w tej mierze szczegóły, które ją przejęły lękiem o syna: armja z Saint-Omer miała ruszyć na Paryż aby się załatwić z wielkiem sprzysiężeniem posłów z lewicy. Odwrotnym posłańcem księżna napisała do syna, że czuje się z każdym dniem słabsza i że prosi go o dowód serca, może ostatni, mianowicie, aby wyjechał z Paryża natychmiast po otrzymaniu listu, i aby spędził z nią tydzień w Carville.
Politechnika, to była jedna z omyłek biednego księcia; była republikańska nawet za Napoleona; można się domyślać, czy ci panowie z lewicy nie postarali się jej sfanatyzować!
— Książę de Miossens republikaninem! wykrzyknęła z odrazą; doprawdy, toby było ładne!
Ale nie minęły dwie godziny jak księżna, w największym sekrecie, wyprawiła gońca, a już doktór wiedział, że młody książę ma przybyć do zamku. To był wypadek, którego lękał się najbardziej.
„Ten młody człowiek jest przystojny, nosi mundur; to jedno wystarczyłoby aby oczom Lamiel przypomnieć Napoleona i aby mi wydrzeć uroczą przyjaciółkę. Miałem już wiele trudu z tem, aby ją ocalić od księżyka, choć jego nieśmiałość i cnota nie były zbyt groźne. Ale trudno mi liczyć na tę samą wstrzemięźliwość u młodego księcia, którego wodzi za nos ladaco służący. Ten służący mógłby się zwąchać z mojem Lamielątkiem, i wówczas wszystkie moje trudy, by z niej uczynić kobietę inteligentną, zdałyby się tylko na to, aby przydać wdzięku jej romansikowi z księciem“.
W dwie godziny później, czcigodny Hautemare zjawił się na zamku w odświętnym stroju. Zjawienie się jego o ósmej wieczór było czemś niezwykłem. W pierwszy dzwon w dziedzińcu dzwoniono dłużej niż kwadrans, zanim Saint-Jean, stary sługa mający klucze od bram, zechciał uznać, że to ktoś dzwoni. Księżna uroiła sobie, że ten dzwon ma dźwięk żałobny.
— Musiało coś się stać w Paryżu, powiadała sobie; jaką decyzję powziął mój syn? Wielki Boże! co za nieszczęście, że ten pan de Polignac został ministrem! To los naszych biednych Burbonów, że zawsze biorą sobie głupich doradców. Mieli pana de Villèle; mieszczuch, prawda; ale to właśnie racja, aby lepiej znał mieszczuchów którzy atakują dwór. Z pewnością sprowadzili do Tuilleryj politechnikę z armatami, i te biedne dzieciaki, urzeczone paroma uprzejmemi słowami króla, będą broniły Tuilleryj, jak niegdyś Szwajcarzy 10 sierpnia.
W niecierpliwości swojej, księżna dzwoniła na wszystkie panny, otworzyła okno i wybiegła nawpół ubrana na balkon.
— Cóż tam, Saint-Jean, zechcesz ty wreszcie otworzyć?
— Dalibóg, proszę pani, odparł zgryźliwie stary sługa, to nie jest godzina na otwieranie. Ja nie mam ochoty być pokąsanym.
— Boisz się że cię pokąsają ludzie, którzy dobijają się do bramy, więc cóż to za ludzie?
— Także gadanie, odparł zgryźliwie stary, chodzi o panine psy, które mnie chwycą za łydki: ładny pomysł sprowadzać tutaj te wściekłe angielskie buldogi! Skoro raz wbiją zęby te angliki, już nie popuszczą.
Trzeba było dobrego kwadransa, aby obudzić i ubrać Lowela, angielskiego lokaja, który jeden miał wpływ na swoich ziomków buldogów. Przez ten czas, dzwon rozlegał się z podwójną siłą. Hautemare, wciąż dzwoniąc do bramy, myślał że mu nie chcą otworzyć. Ten dzwon, te ujadania psów, mruczenie odźwiernego, klątwy Lowela, wszystko to doprowadziło wzruszenie księżnej do istnego szału nerwów. Panny musiały położyć ją do łóżka i cucić solami.
— Mój syn nie żyje! wykrzyknęła, posłaniec zastał w Paryżu rewolucję.
Księżna tonęła w tych myślach, kiedy jej oznajmiono, że chodzi poprostu o zakrystjana, który ośmiela się budzić cały zamek.
— Nie wiem co mnie wstrzymuje, rzekł Saint-Jean otwierając; wystarczyłoby mi rzec słówko Anglikowi i dałby go pożreć swoim bydlętom.
— Tobyśmy dopiero zobaczyli, odrzekł oburzony bakałarz; nie ruszam się w nocy bez szabli i pistoletu, które dał mi ksiądz proboszcz.
Księżna usłyszała koniec tego djalogu i miała już na nowo zemdleć z gniewu, kiedy Hautemare, sam mocno rozgniewany, zjawił się w sypialni.
— Proszę pani, z całym szacunkiem jaki jej jestem winien, przychodzę odebrać moją bratanicę; nie przystoi aby spała pod jednym dachem z jaśnie paniczem, dla którego byłoby zabawką shańbić uczciwą rodzinę.
— Jakto! mości zakrystjanie, pierwsze słowa, z któremi zwracasz się do mnie przewróciwszy wszystko w moim zamku do góry nogami, to nie przeproszenie? Wpadasz tutaj po nocy, tak jakbyś szedł na rynek w miasteczku!
— Jaśnie oświecona księżno, odparł zakrystjan tonem bardzo mało uniżonym, przepraszam panią i proszę o wydanie mi natychmiast mojej bratanicy. Żona moja nie życzy sobie, aby spotkała pani syna.
— Co mi pan mówisz o moim synu! wykrzyknęła księżna osłupiała.
— Mówię, że przybędzie może jutro rano, i że nie chcemy aby zastał tu naszą bratanicę.
„Wielki Boże! pomyślała księżna, spisek paryski zdemoralizował nawet tę wioskę; nie trzeba drażnić tego zuchwalca. On ma wpływ na kanalję; najlepsze co mogę uczynić, to udać się na resztę nocy do mojej wieży. Rouen będzie w ogniu, tak jak Paryż; niema mowy o ucieczce do Rouen; trzeba będzie szukać schronienia w Hawrze. Tam jest mnóstwo kupców, wielkie magazyny pełne towarów; mimo że jakobini w duszy, we własnym interesie będą kilka godzin przeciwdziałać grabieży. Moją kuzynkę La Rochefoucault zamordowano z początkiem rewolucji, bo lud spostrzegł, że posyłała po konie pocztowe. Trzeba skaptować sobie tego Hautemare. Dla tych ludzi nie istnieje nic prócz dukata; dam mu dwadzieścia pięć, jeśli trzeba, byle mi się wystarał o konie.
Księżna milczała, pogrążona w myślach. Hautemare, mocno podrażniony zatargiem ze służbą, wyobraził sobie, że to milczenie znaczy odmowę.
— Można księżno, rzekł zuchwale, proszę mi oddać bratanicę; niech mnie pani nie zmusza, abym po nią przyszedł w towarzystwie moich dzwonników, do których się przyłączy w potrzebie cała wieś.
Te słowa zdecydowały księżnę; obrzuciła plebejusza spojrzeniem pełnem nienawiści, poczem rzekła obleśnie:
— Drogi panie Hautemare, jak mnie pan źle rozumie! Ależ oddam panu pańską bratanicę. Myślałam tylko, że chłodna noc może jej zaszkodzić na piersi; niech pan powie, proszę, aby zaprzężono. Niech pan poprosi pannę Anzelmę, aby pomogła jej się ubrać; i ja się także ubiorę.
Energicznie pokazała drzwi zakrystjanowi, który robił co mógł aby wytrwać w gniewie; nie chciał bezwarunkowo wracać do domu bez bratanicy, wyobrażał sobie okropną scenę, jakąby mu wyprawiła żona, gdyby go ujrzała bez Lamiel.
Wyszedł wreszcie; księżna rzuciła się do drzwi i zamknęła je na potrójne rygle. Zasunąwszy rygle bardzo starannie, księżna ochłonęła trochę.
„Chwila nadeszła, rzekła sobie; prędko: moje djamenty, moje złoto, i fałszywy paszport, którego mi dostarczył poczciwy doktór!“
Była bardzo energiczna w tej chwili; nie wzywała niczyjej pomocy, aby otworzyć małą skrytkę umieszczoną pod nogą od łóżka. Dywan był rozcięty w tem miejscu i trzymał się tylko szwem, który rozpruła bez trudu. Mała, bardzo zwyczajna szkatułka zawierała djamenty; ze złotem miała więcej kłopotu, było go pięć czy sześć funtów, były także banknoty, które schowała za gors razem z djamentami; złoto włożyła do zarękawka. Wszystko to była sprawa pięciu minut. Pobiegła do pokoju Lamiel, którą zastała zapłakaną. Panna Anzelma obsypała ją brutalnemi wyrzutami z przyczyny zuchwalstwa wuja, który obudził zamek o tak nieprzyzwoitej godzinie.
Widok łez Lamiel kazał zapomnieć księżnej wszystkich obaw o siebie samą; czuła się w tej chwili tak odważna, że parsknęła serdecznym śmiechem, kiedy Lamiel spytała jej, jak daleko posunął się pożar. Ponieważ panna Anzelma odpowiadała na jej pytania jedynie grubjaństwami, była pewna, że zamek się pali.
— Poprostu, rzekła księżna, rewolucja zaczyna się we wsi; ale nie niepokój się, moja mała, mam przy sobie za ośm tysięcy djamentow, mam także złoto i banknoty. Uciekniemy do Hawru, a stamtąd, w najgorszym razie, przeprawimy się na dwa tygodnie do Anglji. Kiedy tam będę cię miała przy sobie, będę się czuła tak samo szczęśliwa jak w tym zamku.
Mimo swego rozczulenia oraz namiętnej przyjaźni dla Lamiel księżna sądziła, że polityczniej jest nie wspominać ani słowa o synu. Prawdziwym jej zamiarem było spędzić parę godzin w wieży i tam oczekiwać chwili aż Fedor przybędzie do Carville. W najgorszym razie, gdyby chłopi byli zbyt rozjuszeni, przejedzie gościńcem dwie albo trzy mile i wróci w nocy pod wieś aby wziąć syna. Lamiel była pełna podziwu dla nadzwyczajnego męstwa księżnej.
„Te wielkie damy mają istotną wyższość nad nami. Oczywiście, nie boję się przejechać przez ulicę i przez rynek w Carville, gdzie wszystkie chłopaki będą krzyczeć: Niech żyje Napoleon, albo niech żyje Republika! Jeśli zechcą koniecznie połamać karetę księżnej, podam jej ramię i opuścimy dumnie miasteczko. Iwo i Mateusz, nasi najlepsi dzwonnicy, z pewnością będą trzymali za mną, a Iwo jest silny jak Herkules; nie boję się tedy, ale jestem poważna i skupiona, gdy moja pani ma głowę na mówienie żarcików, od których pękamy ze śmiechu.
Księżna okazała cudownie zimną krew. Tysiąc franków, które miała w talarach, wręczyła pannie Anzelmie i kamerdynerowi, prosząc aby rozdzielili tę sumę między służbę. Nakazała, aby nikt nie jechał za nią. Powtórzyła kilka razy z naciskiem, że wróci pojutrze. Zaprzężono do landary ze wspaniałemi herbami; księżna miała tę zimną krew, aby kazać wyprzęgnąć i zastąpić landarę powozikiem bez herbów i tem samem mniej zwracającym uwagę; wreszcie obie panie wsiadły do powozu jedynie w towarzystwie zakrystjana, który, wyczerpany godzinnem udawaniem gniewu, w strachu przed sceną jaka go czekała w domu jeśli się pokaże bez Lamiel, miał łzy w oczach i nie wiedział co mówi.
Wsiadając, księżna miała czas powiedzieć do Lamiel:
— Nie zdradzajmy naszych projektów przed tym człowiekiem; on jest może opętany przez jakobinów.
Lamiel pierwsza powiedziała, kiedy były o pięćset kroków od zamku:
— Ależ, księżno, wszystko jest zupełnie spokojne.
Niebawem znalazły się na głównej ulicy; latarnia pod ratuszem płonęła spokojnie, a jedynym hałasem jaki usłyszały, było chrapanie człowieka, który spał w pokoju księżnej na pierwszem piętrze. Pani de Miossens parsknęła śmiechem i rzuciła się w ramiona Lamiel, która płakała z serdeczności i rozczulenia. Przez kilka minut pani de Miossens oddawała się wesołości: Hautemare otwierał szeroko oczy.
„Trzeba oddalić podejrzenia tego człowieka“, rzekła sobie księżna.
— I cóż, drogi Hautemare, czy byłeś zadowolony ze spokoju, z jakim odwiozłam twoją bratanicę do drogiej cioteczki? Masz klucze od wieży, otwórz pokój na drugiem piętrze i zapal nam ogień, położę się. A jeżeli pani Hautemare pozwoli, rzekła z ironją której bakałarz nie zrozumiał, chciałabym, ze strachu przed duchami, aby Lamiel spała przy mnie na składanem łóżeczku.
Czytelnik zauważył pewnie, że księżna przez ostrożność nie spytała bakałarza, w jaki sposób dowiedział się, że Fedor ma przybyć do Carville.
„To sprawa jakobinów, pomyślała; ten człowiek odpowiedziałby mi jakiemś kłamstwem; lepiej nie budzić jego podejrzeń, dowiem się wszystkiego przez moją małą Lamiel“.
Hautemare, raz upewniony że żona nie zrobi mu sceny, wstydził się grubjańskiego sposobu, w jaki potraktował księżnę. Żona jego, zupełnie ułagodzona wyszukaną grzecznością wielkiej damy, która raczyła odwieźć jej bratanicę, bez trudu pozwoliła jej wrócić do księżnej; sama ubrała się, aby przyrządzić herbatę. Ci poczciwi ludzie myśleli, że lepiej jest nie męczyć grzecznościami wielkiej damy; mąż zaniósł herbatę na drugie piętro, spytał o rozkazy i oddalił się wśród mnóstwa wielce dystyngowanych ukłonów.
Obie panie uśmiały się serdecznie ze swego strachu i zasnęły spokojnie po półgodzinnem wsłuchiwaniu się w głęboką ciszę panującą we wsi. Nazajutrz, księżna obudziła się aż o dziewiątej, w chwilę zaś potem Fedor był w jej ramionach. Był to 28-my lipca 1830. Fedor, który przybył o siódmej, nie pozwolił budzić matki. Był bardzo smutny.
„Jeżeli rozruchy trwają, myślał, koledzy powiedzą żem drapnął; trzebaby, skoro uściskam matkę, uprosić abym mógł wrócić do Paryża“.
Lamiel, patrząc na tego młodego człowieka tak niespokojnego, ściśniętego w uniformie, widziała w nim coś małego, co wykluczało pojęcie siły, a nawet odwagi. Fedor był wysoki i szczupły; twarz miał uroczą; ale lęk że będzie uchodził za dezertera, odejmował mu wszelki wyraz. Lamiel uważała, że jest bardzo podobny do swego portretu.
„Tak, to on, mówiła sobie; to wielkie nic, którego portret w pokoju matki zwraca uwagę jedynie piękną ramą“.
Fedor znów, w chwilach gdy zapomniał o swoim wyrzucie, powiadał sobie:
„Więc to jest ta mała Normandka, która, przy pomocy sprytu i zręcznych pochlebstw, umiała zdobyć względy mojej matki, i co więcej umie je zachować“.
Ponieważ wszystko co otaczało Fedora — kuchnia, w której go ujrzała, wuj Hautemare i ciotka, jeszcze smutna że zatamowała źródło podarków któremi księżna ją obsypywała, — to były rzeczy zbyt znane i zbyt nudne dla Lamiel, cała jej uwaga wracała mimowoli do tego młodego wojskowego, tak szczupłego, tak bladego i tak wyraźnie niezadowolonego z siebie. W ten sposób odbyło się owo spotkanie, które tak przeraziło doktora Sansfin. Co chwila pani Hautemare zbliżała się do bratanicy i mówiła pocichu:
— Ależ róbże honory domu; jesteś taka sprytna, mówże co do młodego księcia, inaczej weźmie nas za ordynarnych chłopów.
To i wiele podobnych rzeczy mówiła półgłosem, ale tak, że Fedor słyszał je dobrze. Napróżno Lamiel starała się dać do zrozumienia ciotce, że lepiej będzie zostawić swobodę młodemu podróżnemu. Natręctwo to nie uszło uwagi Fedora i cały jego potężny zły humor zwrócił się na państwa Hautemare. Pomału raczył spostrzec, że Lamiel ma prześliczne włosy i że byłaby bardzo ładna, gdyby wiejskie powietrze nie przyciemniło nieco jej cery. Następnie raczył odkryć, że nie ma nic fałszu ani obleśnych mizdrzeń wiejskiej intrygantki. Pani Hautemare drapała się co kwadrans na wieżę, aby słuchać pod drzwiami i zaglądać czy się księżna nie obudziła. W czasie tych wypraw, Fedor zostawał sam z Lamiel; instynkt młodości przeważył w końcu troskę że go wezmą za dezertera; patrzał na Lamiel z wielką uwagą, ona zaś rozmawiała z nim z całą żywością jaką rodzi paląca ciekawość. Naraz doktór Sansfin zjawił się w kuchni, służącej za teatr tego pierwszego spotkania. Mina doktora godna była pendzla malarza; stał nieruchomo z otwartemi ustami i wytrzeszczonemi oczyma.
„Trzeba przyznać, powiedział sobie Fedor, że to bardzo szpetny garbus; ale powiadają, że ten garbus i ta szczególna dziewczyna kręcą jak chcą moją matką. Starajmy się ich zjednać, aby uzyskać od matki zgodę na mój powrót do Paryża“.
Powziąwszy to postanowienie, młody książę nawiązał żywą rozmowę z lekarzem; opowiedział szczegółowo pierwsze zamieszki z dnia 26-go w ogrodzie Palais-Royal, koło kawiarni Lemblina; dwaj uczniowie politechniki, znajdujący się w kawiarni w chwili gdy czytano głośno słynne Rozporządzenia, pobiegli na politechnikę i opowiedzieli dokładnie kolegom wszystko czego byli świadkami. Doktór słuchał ze wzruszeniem, które się żywo malowało na jego ruchliwych rysach; można przypuszczać że był zachwycony nieszczęściami, jakie groziły Burbonom. Arogancja szlachty i księży musiała być szczególnie dotkliwa dla człowieka, którego próżność graniczyła z szaleństwem. Wyobraźnia jego syciła się upokorzeniami, jakie wycierpi ten dom Burbonów, który od wieku popierał silnych przeciw słabym.
„Czy to nie ci ludzie, powiadał sobie Sansfin, ochrzcili na wieki mianem motłochu klasę w której ja się urodziłem? Dla nich, wszystko co ma inteligencję jest podejrzane; otóż, jeżeli ten początek buntu będzie miał poważniejsze skutki, jeżeli te dudki Paryżanie zdobędą się na odwagę, stary Karol X może łatwo skończyć na abdykacji, a motłoch, do którego ja należę, uczyni krok naprzód. Staniemy się czcigodnem mieszczaństwem, o które dwór będzie musiał się zabiegać“.
Potem nagle Sansfin przypomniał sobie piękną pozycję jaką zajął wobec kongregacji.
„Jestem w przededniu karjery, powiadał sobie, jeżeli zechcę zabiegać o stanowisko. Wszystkie okoliczne zamki dałyby chętnie po pięćdziesiąt albo sto ludwików za to by mnie w krótkiej drodze powieszono; ale, w oczekiwaniu tej miłej chwili, jestem tu jedynym pośrednikiem, przez którego mogą paktować z ludem. Gram na ich lęku, jak Lamiel gra na fortepianie; straszę ich i uspokajam niemal wedle ochoty. Jeśli uzyskają walne zwycięstwo, najwścieklejsi reakcjoniści wymogą na innych aby mnie wtrącono do więzienia. Wicehrabia de Saxilée, ten młodzieniec tak przystojny i tak dumny ze swej postawy, powiedział wszak przy mnie do swoich szlachetnych kommilitonów: „To już jest jakobinizm, rozważać tak spokojnie szanse jakobinów“. Tak więc, jeżeli bunt paryski, mimo lekkomyślności tych uliczników będzie natyle zręczny aby wyrządzić istotną szkodę Burbonom, tracę owoc tyloletnich starań we wszystkich zamkach i u wszystkich księży w okolicy. Inne potęgi wyłonią się z ludu, i spryt mój będzie musiał robić cuda, aby się uczepić tej brutalnej siły. Jeżeli partja dworska zwycięży i każe rozstrzelać z pięćdziesięciu liberałów, trzeba mi zmykać do Hawru, może do Anglji, bo natychmiast wicehrabia de Saxilée zażąda mego uwięzienia. Conajmniej zrewidują moje papiery, aby się przekonać, czy nie wącham się z liberałami z Paryża. Ten młody głuptas chce wracać na swoją politechnikę; trzeba skłonić księżnę, aby się zgodziła na ten powrót. Będę mentorem młodego człowieka, pojadę z nim do Paryża, będę dwa razy dziennie wysyłał kurjerów do księżnej, w istocie zaś będę się starał wślizgnąć do partji która zwycięży. Ci Paryżanie są tacy głupi, że oczywiście dwór wyłże się obietnicami; kiedy ludowi minie gniew, nie dostaje nic, a za tydzień Paryżanom gniew minie. W takim wypadku zyskuję sobie łaski wodzów kongregacji i wracam do Carville jako ich człowiek. Moją rzeczą będzie wówczas wytłómaczyć wszystkim reakcyjnym dudkom, że wicehrabia de Saxilée jest szalona pałka, zdolna wszystko zepsuć. W ten sposób uniknę bodaj więzienia, do którego ten łajdak chce mnie wpakować. Trzeba zatem nadskakiwać temu młodemu głuptasowi tak, aby się zgodził na mnie jako na towarzysza podróży“.
W czasie tych wszystkich rozważań, Sansfin zaczął schlebiać młodemu księciu, wypytując o tysiączne szczegóły, o ducha politechniki i wynosząc pod niebiosa Monge‘a, La Grange‘a i innych wielkich założycieli tej szkoły. Ci wielcy ludzie to byli bogowie Fedora i walczyli w jego sercu z przesądami rodowemi, starannie hodowanemi przez jego rodzinę. Był bardzo dumny, że jest księciem, ale myślał o swoim tytule ledwie dwa razy dziennie; po dwadzieścia zaś razy poił się szczęściem, że uchodzi za jednego z najlepszych uczniów.
Skoro pani Hautemare przyszła wreszcie oznajmić że księżna nie śpi, Fedor zaczynał nań patrzeć jak na rozumnego bardzo człowieka, a Lamiel nabrała głębokiego szacunku dla talentu, z jakim Sansfin umiał wkraść się w łaski młodego księcia. W chwili gdy młody książę miał złożyć u drzwi matki wspaniały bukiet rzadkich kwiatów przywieziony z Paryża, doktór zdążył szepnąć dziewczynie:
— Najtrudniejsza rzecz, to zjednać sobie kogoś kim się pogardza; nie wiem doprawdy, czy zdołam uchodzić to książątko.
Fedor udał się do matki; doktór miał swoich chorych, chciał zresztą usłyszeć od samej księżnej wszystko co syn jej powie. Musiał się z nią oczywiście widzieć sam na sam, i przy tej sposobności natchnąć księżnę aby go wysłała do Paryża z synem.
Ale, kiedy doktór wrócił w godzinę potem, zastał księżnę we łzach; był to niemal atak nerwowy. Nie chciała słyszeć o powrocie syna do Paryża.
— Albo ten bunt to nic (każde słowo przerywane było histerycznem łkaniem), w takim razie twojej nieobecności nikt nie zauważy — przyjechałeś odwiedzić chorą matkę, nic prostszego — albo ten bunt posunie się aż do starcia z trzydziestoma tysiącami ludzi którzy idą na Paryż; w takim razie, nie chcę aby Miossens figurował między wrogami króla. Twoja karjera byłaby na zawsze złamana; otóż, w ważnych okolicznościach, ja zastępuję twego ojca i daję ci formalny rozkaz, abyś mnie nie opuszczał na krok.
Wygłosiwszy to zdanie wcale stanowczym tonem, zażądała, aby syn, który jechał pocztą całą noc, odpoczął dwie godziny i aby poszedł przespać się do zamku.
Zostawszy sama z doktorem, rzekła:
— Naszych biednych Burbonów zdradzą jak zwykle. Zobaczy pan, że jakobini przeciągną armję z Saint-Omer. Oni mają sposoby, wprost niewytłómaczone, przynajmniej dla mnie. Naprzykład, niech mi pan powie, drogi przyjacielu, w jaki sposób, wczoraj wieczór o dziewiątej, Hautemare wiedział, że mój syn przyjedzie z Paryża? Nie zwierzyłam się nikomu z listu do Fedora, który oddałam kurjerowi księcia de R...; syn pokazał mi ten list: przez kwadrans oglądaliśmy pieczęć, była nietknięta w chwili gdy Fedor ją złamał.
Doktór rozwinął całą sztukę aby wejść w uczucia księżnej, był w roli lekarza. Chciał uśmierzyć jej podrażnienie; od samego zaś Fedora dowiedział się wszystkiego, czego mógł się dowiedzieć o buncie paryskim. Stwierdził, że księżna jest podrażniona jak tygrysica; tak się wyraził opowiadając rzecz Lamiel.
Ale w interesie doktora było znaleźć się w Carville dopiero w chwili gdy będzie tam wiadomy ostateczny rezultat buntu lipcowego. Niebawem księżna wpadła na pewną myśl: Fedor ma nerwy w fatalnym stanie, chłopiec za wiele pracował, jak wszyscy uczniowie Politechniki; trzeba mu kąpieli morskich przez dwa tygodnie, ale nie w Dieppe, miejscowości skokietowanej uprzejmością księżnej de Berri i tem samem podejrzanej dla jakobinów. Trzeba poprostu jechać do Hawru; kupcy drżący o swoje magazyny nie dopuszczą do plądrowania miasta, w razie gdyby jakobini byli górą; gdyby dwór tryumfował (co doktór uważał za bardzo prawdopodobne), złe języki w sąsiednich zamkach nie będą mogły ośmieszać tej małej podróży. Chudość i bladość Fedora dostatecznie świadczą, że zdrowie jego jest nadwerężone nadmierną pracą; upał jest straszliwy, i księżna usłucha poprostu rady doktora, który przepisał morze. Księżna nie chciała jechać do Dieppe, bo nie chciała czekać na kostjum balowy i na kapelusze które musiałaby sprowadzać z Paryża. Fedor zawsze objawiał chęć nie podróży do Anglji — na to nie miał czasu — ale spędzenia paru dni w tym osobliwym kraju. No, więc z Hawru pojedzie się na trzy dni do Portsmouth.