Lamiel/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lamiel |
Wydawca | Wydawnictwo Alfa Warszawa |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Lamiel |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pośród wszystkich wesołych towarzyszek, Lamiel wyróżniła niejaką Gaillot, aktoreczkę z Varietés, tak dowcipną, tak cyniczną i zuchwałą!
Podczas pikniku w Meudon zapuściła się z nią w las; w długiej rozmowie, w czasie której Lamiel była bardzo poważna, Gaillot nauczyła ją lepiej wyzyskiwać oryginalne i zabawne pomysły, które jej przychodziły do głowy, w formie nieoczekiwanej nieraz dla niej samej.
— Czasami jesteś niezrozumiała, mówiła Gaillot: wyrażaj jaśniej i dokładniej to co chcesz powiedzieć i wystrzegaj się normandzkiej gwary.
Lamiel obsypała ją podziękowaniami pełnemi podziwu. Oszalała na punkcie panny Gaillot.
— Zakasujesz mnie sto razy, odpowiadała Gaillot na szczere zachwyty Lamiel; musisz tylko jednego unikać: olśniona wesołością, którą ja budzę niekiedy, nie staraj się mnie naśladować. Raczej, jeżeli chcesz, odważ się być czemś wręcz przeciwnem.
Hrabia widział z tajemną i głęboką dumą, że, od czasu zjawienia się pani de Saint-Serve, akcje jego poszły w górę. Powaga, jaką się cieszył w świecie próżniaków, postępowała krokami olbrzyma.
Przypadkowo było gorące lato, rozkosze wiejskie były w modzie. Zimno i deszcze, jakie panowały w poprzednich latach, dały im wdzięk nowości. Najzamożniejsi w tej kompanji wydawali obiady dla pani de Saint-Serve.
Często też, aby sobie oszczędzić skrępowania, jakie stwarza obecność pana domu, urządzano pikniki w Maisons, w Meudon, w Poissy, nawet w la Roche-Guyon. Ale upodobanie Lamiel sprawiało, że regularnie bywano na premjerach. Chciała stosować zasady swego profesora literatury. Miała legjon nauczycieli i pracowała jak student. Uczyła się nawet matematyki. Po dniu spędzonym na wsi zjawiali się w teatrze o dziewiątej, a wejście Lamiel wywierało zawsze pożądane wrażenie. Ale hrabia łajał ją za każdym razem za afektację, z jaką starała się nie robić hałasu wchodząc do loży.
— Wiecznie chcesz wyglądać na pannę służącą, która korzysta z loży i z tualety swej pani?
Czarujący wdzięk, który czynił z Lamiel zjawisko tak nowe dla Paryża w r. 183..., i który, na chwilę, zapewnił jej pierwsze miejsce we wszystkich salonach kobiet łatwych, nie miał żadnej wartości w oczach hrabiego, nie podobał mu się nawet. Wdzięk ten, tak pełen pokusy, winien był swoją władzę: 1° Nowości; 2° Swej rozkosznej naturalności, i temu, że Lamiel — czuć to było we wszystkiem — nie zawdzięczała tego czem była jedynie salonom wielkiego świata. Rozumiała wdzięk dobrego towarzystwa, nauczyła się nawet przestrzegać go ściśle; ale rozumiała także, że wdzięk przesadny, taki jaki się wytworzył za Karola X-go i Ludwika XVIII-go, to szczyt nudy. Miała wciąż w pamięci salon księżnej de Miossens, gdzie się aż rozchorowała z nudów. Ta dawniejsza nuda sprawiła właśnie, że Lamiel była tak urocza dziś. Charakter jej, ze swą żywością niemal południową, zawsze byłby jej utrudniał owe powolne i odmierzone ruchy, które, za naszych czasów, stanowią istotę salonów Saint-Germain; ale, poprzez najbardziej wyuzdaną swobodę, widać było jasno, że umiałaby w potrzebie być zupełnie przyzwoita, w dobrym tonie. Naturalność jej robiła niemal wrażenie dobroci, która dopuszcza do poufałości.
Otóż lęk, że niedość będzie szanowany, ów lęk który stanowił mękę hrabiego, czynił go ślepym na ten rodzaj wdzięku. Urok Lamiel promieniował zwłaszcza na owych wycieczkach wiejskich, które stały się obecnie jej codziennem zapełnieniem dnia. Owi hulacy, mało skłonni do filozofowania, nietędzy obserwatorowie, nie zdawali sobie sprawy z tego uroku, ale byli nań tem czulsi.
Jednego dnia, Larduel, jeden z trefnisiów towarzystwa, oczarowany wdziękiem Lamiel, wykrzyknął w zapale:
— Ona jest taka dystyngowana!
— Ona jest czemś więcej, rzekł stary baron de Prévan, który był dyktatorem tej młodzieży; to dziewczyna inteligentna, którą nudzi dystynkcja, i która daje wam coś lepszego, narażając się na waszą wzgardę. Przy swojej łagodnej i wesołej mince, Lamiel, to wcielone zuchwalstwo; ona ma odwagę — bardziej ludzką niż kobiecą — urągać waszej pogardzie i dlatego jest czemś nieporównanem! Przyglądajcie się jej dobrze, panowie; jeżeli kiedy jakiś kaprys wam ją wydrze, nigdy nie ujrzycie czegoś podobnego.
Inna osobliwość podnosiła Lamiel do nieobliczalnej wysokości. Na biesiadach najbardziej hulaszczych widziało się tę czarującą kobietę wyraźnie nie znajdującą żadnego upodobania w przyjemności, która uchodzi za węzeł tego rodzaju towarzystwa. Oczywistem było, że rozpusta, lub to co nazywa się w tym świecie a nawet gdzieindziej rozkoszą, nie ma dla niej żadnego uroku. Niebaczne zwierzenie hrabiego naprowadziło na te poszlaki. Mówiła o rozkoszy pochlebnie, z uznaniem, z szacunkiem nawet (czemże byłoby bez niej to towarzystwo!), ale, mimo że się z tem kryła, widać było że ten bożek jest dla niej zdetronizowany. Rzecz nie do wiary, Lamiel nie była znienawidzona przez kobiety; niewątpliwie to jej tak nadzwyczajne powodzenie drażniło, ale: 1° rozkosz była dla niej niczem; 2° miała wobec przyjaciółek ton uprzejmej i wesołej grzeczności, który je ujmował. Nigdy pozatem, przy całym swoim dowcipie, przy tym zwyczaju śmiania się ze wszystkiego który hrabiego tak raził, przy swej urodzie tak młodej i tak nieodpartej, nie podkreślała w jaskrawy sposób fizycznych lub moralnych braków swoich towarzyszek.
Złośliwość była czemś zupełnie nieznanem w jej ustach; nigdy nikt nie słyszał, aby sobie pozwoliła na jakąś aluzję do przeszłości — często bardzo drażliwej — swych nowych przyjaciółek. Nic prostszego: Lamiel nie była wcale pewna, czy te panie czyniły źle żyjąc w ten sposób. Przyglądała się, wątpiła, nie wiedziała co myśleć o wszystkich tych rzeczach; ciekawość była wciąż jej jedyną i palącą namiętnością.
Życie, na jakie skazała ją próżność hrabiego d‘Aubigné-Nerwinde, miało w jej oczach tylko jedną zaletę:
1-o Widziała, z tego co mówiono dokoła, że tego życia powszechnie zazdroszczą;
2-o Ten rodzaj życia był przyjemny fizycznie; wyborne obiady, szybkie i miękkie karoce, loże dobrze ogrzane, bogate, wybite świeżą materją i strojne poduszkami ostatniej mody, — wszystko to miało wartość, której niepodobna było przeczyć. Brak tych wszystkich przepychów byłby raził Lamiel; możeby ją unieszczęśliwił (nie sądzę wszakże), ale ich obecność nie stanowiła dla niej szczęścia.
Dawne zagadnienie, które ją zajmowało na wsi u wujostwa, żyło wciąż w całej pełni na dnie jej serca: „Czy miłość, o której wszyscy ci młodzi ludzie mówią, istnieje dla nich w istocie jako szczyt rozkoszy, i czy ja jestem nieczuła na miłość?“
— Tak, moi panowie, rzekł jednego dnia hrabia do przyjaciół którzy podziwiali jego szczęście, ja się nie daję omamić temu co was olśniewa; czy to jest zaleta czy wada silnego charakteru jaki mi dało niebo, dość że ja nie biorę się na lep pani de Saint-Serve, owej rzadkiej piękności którą wy jakby umyślnie psujecie komplementami. Mam niezawodny sposób poskromienia jej dumy; jak mnie tu widzicie, od dwóch miesięcy, to znaczy od pierwszego tygodnia po moim powrocie do Paryża, sypiamy oddzielnie.
Przechwałka ta zmieniła całkowicie postępowanie przyjaciół hrabiego. Dotąd, widząc że Lamiel tak się upaja rozkoszami życia towarzyskiego, że z takim smakiem rzuca się w wir zabaw, uważali ją za najszczęśliwszą z kobiet. Wierni pospolitym i przyjętym w ich świecie pojęciom, które czyniły z rozkoszy jeden z najkonieczniejszych czynników szczęścia, nie pojmowali aby całkowite zadowolenie dało się połączyć z oddzielnem łóżkiem. Powzięli tedy nadzieje, zaczęli robić projekty. W ciągu sześciu tygodni po niebacznem wyznaniu hrabiego, wszyscy jego przyjaciele próbowali szczęścia u Lamiel; wszystkim odmówiła skromnie i bez najmniejszej pretensji do cnoty.
— Kiedyś może, ale teraz nie!
Ale, jednego wieczora, gdy wszyscy jechali lasem Saint-Germain aby wsiąść na statek w porcie Maisons, Lamiel ujrzała oczy Gaillot wilgotne od szczęścia. W tej chwili wesołość towarzystwa wydała się jej nieco sztuczna, śmiech wymuszony; miała wrażenie że od kwadransa dowcip zamarł. Zdecydowała się w jednej chwili.
— Który z tych panów jest najinteligentniejszy, wyjąwszy oczywiście twego kochanka? spytała aktorki.
— Larduel.
— Kogo powinnam wziąć sobie, aby zrobić możliwie największą przykrość hrabiemu, którego pyszałkowatość jest dziś wieczór nieznośna?
— Margrabiego de la Vernaye.
— Jakto, ten człowiek tak zimny?
— Pomów z nim chwilę, zobaczysz że, jeśli jest zimny dla ciebie, to dlatego że cię ubóstwia; to wielka miłość, poważna, patetyczna, nudna.
— Bardzo się pan nudził dziś wieczór, rzekła Lamiel z uśmiechem zbliżając się do pana de la Vernaye.
Na pierwsze wrażenie było w nim coś zimnego i sztywnego, co przypomniało dziewczynie nudę jakiej zaznała przy księciu de Miossens. Prawił jej komplementy tak wytworne i układne, że zaczęła się rozglądać za Larduelem; był o jakie sto kroków, rozmawiał z panną Duverny, śpiewaczką, która chciała koniecznie podjechać do statku na ośle.
— To szczęście dla pana, rzekła do pana de la Vernaye.
— Co jest szczęściem dla mnie?
— Że nie jestem usposobiona do żartowania z pańskich komplementów w stylu pani de Sevigné. Niechże pan będzie prosty, naturalny, niech mnie pan rozerwie po dostojności mego władcy i pana, hrabiego d‘Aubigné-Nervinde, jeśli się pan chce stać godnym mego kaprysu.
To słówko sprawiło, że la Vernaye zapomniał o swoim arsenale komplementów, zapomniał o kapitale swojej pamięci, i zdany na własne zasoby, wyraził swoje doraźne uczucie, nie troszcząc się zbytnio o poprawność zdań które mu się cisnęły do głowy.
Ta pierwsza niewierność nie dała dziewczynie ani szczęścia ani prawie przyjemności. Z chwilą gdy la Vernaye ochłonął, wracał do stylu Sevigné, jak mówiła Lamiel; do sławnego „bolą mnie twoje piersi“.
— Czy pan wie, co panu bardzo szkodzi? rzekła do margrabiego. Dwie rzeczy:
1° Że już będzie blisko sto dwadzieścia lat, jak pozwolono sobie wydrukować listy pani de Sevigné;
2° Że praczka zanadto krochmali pańskie żaboty, co czyni pana wdzięk nieco sztywnym. Niechże pan będzie trochę studentem, który się wyrwał ze szkoły.
Margrabia miał ją odwiedzić rano po raz trzeci i wracał galopem z Lasku, gdzie zostawił hrabiego, kiedy Lamiel usłyszała w dziedzińcu wracający powóz d‘Aubignégo: zbiegła spiesznie.
— Prędko, prędko, rzekła do woźnicy wskakując jednym susem i nie czekając aż lokaj jej pomoże; zmykaj: nie chcę być w domu dla jednego z przyjaciół którego zamówiłam.
— Dokąd pani każe jechać?
— Do rogatki d‘Enfer.
Jadąc ulicą de Bourgogne, na końcu mostu Ludwika XV, ujrzała młodego człowieka zachlastanego błotem. Serce zaczęło jej bić gwałtownie. Ten nie miał — to pewna — zbyt wykrochmalonego żabotu! — czarna krawatka, skręcona jak postronek, nie kryjąca grubej i nie od dziś noszonej koszuli — był to biedny ksiądz Clement.
Lamiel kazała zatrzymać; lokaj schodzi, i każe na siebie czekać przynajmniej dwie sekundy, zajęty swemi białemi, dobrze obciągniętemi pończochami.
— Chodźże! rzekła niecierpliwie Lamiel, która nigdy się nie gniewała na służbę. Powiedz temu czarnemu panu, że pewna dama chce z nim mówić: proś go żeby wsiadł.
Lokaj był tak pięknie ubrany, a ksiądz Clement tak naiwny, że kłaniał się raz po raz lokajowi; na wszystko co ów mówił, ksiądz odpowiadał tylko:
— Ale, proszę pana, czem panu mogę służyć? Wreszcie ujrzał Lamiel i jak ubraną! Zaczerwienił się po białka, i kiedy lokaj trzeci raz powtarzał, że pani życzy sobie z nim mówić, biedny ksiądz wahał się jeszcze. Powóz, który przejechał ostrym kłusem między karetą Lamiel a chodnikiem, omal go nie zmiażdżył.
Lokaj wziął księdza pod ramię i popchnął go ku Lamiel, która rzekła:
— Ależ niechże ksiądz wsiądzie. Jeżeli ksiądz się wstydzi jechać ze mną, w takim razie pojedziemy w jaką odludną dzielnicę. Do Luxemburgu! krzyknęła na woźnicę. Jaka ja jestem szczęśliwa, że księdza widzę! mówiła.
Biedny ksiądz wiedział, że powinienby czynić dziewczynie wiele wyrzutów, ale był upojony lekkim zapachem wionącym z jej sukien. Nie znał się na elegancji, ale, jak wszystkie dusze zrodzone dla sztuki, miał jej poczucie, i nie mógł się dość napatrzeć tak prostemu na pozór strojowi Lamiel.
— Co za urok w tej prostej dziewczynie! Co za słodkie i boskie spojrzenie!
— Sądzę, że to moja tualeta jest przyczyną skrupułów księdza, rzekła.
Kiedy powóz wjeżdżał w ulicę du Dragon, Lamiel kazała się zatrzymać przed magazynem mód. Kupiła skromniutki kapelusz; wysiadając u bramy Luxemburgu, w pobliżu Odeonu, zostawiła swój kapelusz w powozie, i kazała woźnicy wracać do domu.
Poczciwy ksiądz Clement, zdumiony swą przygodą, zaczął coś mówić grzecznie ale tonem zwiastującym wymówki.
— Pozwól, drogi i czcigodny opiekunie, że ci opowiem wszystko, co się zdarzyło od czasu jak jaśnie pani odprawiła swą biedną lektorkę. Tak, ciągnęła Lamiel śmiejąc się, wyspowiadam się księdzu; ale przyrzeka mi ksiądz tajemnicę spowiedzi? Nic przed księżną, nic przed księciem?
— Ależ oczywiście, rzekł ksiądz poważnie ale mocno zmieszany.
— W takim razie powiem księdzu wszystko.
W istocie, z wyjątkiem przygody z Jaśkiem oraz miłości którą zdawało się jej że żywi dla księdza w tej chwili, powiedziała mu wszystko. Ponieważ, pragnąc zdać sobie dobrze sprawę z pobudek własnego postępowania, nie pominęła żadnego charakterystycznego szczegółu, opowiadanie jej trwało dobre półtorej godziny. Ksiądz miał czas ochłonąć trochę. Nie szczędził jej moralnych i roztropnych nauk, ale uczuł niebawem, że zanadto podziwia jej ładną rękę, uczuł ze wstydem palącą żądzę tulenia ich w swoich rękach a nawet przyciśnięcia ich do swoich warg. Czuł że powinien uciekać od Lamiel; potępił jej błędy w przemówieniu roztropnem, surowem i stanowczem, które zakończył temi słowy:
— Nie mógłbym się widywać z panią i przebywać przy pani, chyba pod warunkiem, że okazałabyś stanowczą chęć odmiany.
Lamiel czuła gorącą potrzebę analizowania wszystkiego co się jej trafiło, zwłaszcza z przyjacielem tak oddanym, w którego rozum miała tyle zaufania i któremu mogła wszystko powiedzieć. Od swego wyjazdu z Carville, nie mogła być szczera z nikim. Przesadziła nieco palącą ciekawość jaka ją dręczyła i bąknęła coś o skrusze.
Skoro wyrzekła to słowo, ksiądz nie mógł wedle miłosierdzia odmówić jej drugiego spotkania; czuł niebezpieczeństwo, ale powiadał sobie:
„Jeżeli ktoś w świecie może mieć jakąś nadzieję sprowadzenia jej na dobrą drogę, to ja“.
Poczciwy ksiądz czynił wielkie poświęcenie udzielając jej drugiej schadzki; straszliwa myśl kiełkowała mimowoli w jego sercu:
„Z jakąż łatwością ta urocza dziewczyna oddaje się, kiedy rozum ją obłąka! Tak niewiele przywiązuje wagi do tego co jest tak ważne dla wszystkich kobiet robiących, przez rozpustę lub przez chciwość, wszystko to, na co ona pozwala sobie przez lekkość swego dziwnego charakteru. Przy jej otwartości i jej przyjaźni dla mnie, wystarczyłoby mi rzec słówko“.
Wieczorem, myśl ta wydała się tak straszliwa szczerze pobożnemu księdzu Clement, że omal nie wyjechał w tej samej chwili z Paryża. Nie mógł zmrużyć oka całą noc. Nazajutrz rano, niepokój jego wzmógł się.
„Ale może, powiadał sobie, Lamiel skłonna jest wrócić na uczciwą drogę. Jeśli zdołam ją przekonać, czyny jej pójdą rychło za głosem rozumu... Jeśli się oddalę, sposobność przepadnie na zawsze; będę sobie na wieki wyrzucał stratę tak pięknej i, mimo wszystkich zmaz, tak szlachetnej duszy. Głowa ją sprowadziła na manowce, ale serce jest czyste.
W swoim zamęcie, uczciwy młodzieniec poszedł się poradzić księdza Germar, swego spowiednika, który, wzruszony jego cnotą, nie wahał się: kazał mu zostać w Paryżu i podjąć nawrócenie Lamiel.
Lamiel naznaczyła spotkanie w gospodzie w Villejuif, gdzie nagłe zasłabnięcie kazało jej raz szukać schronienia: uderzyła ją uczciwa fizjognomja gospodyni. Ksiądz zastał Lamiel w pokoju na drugiem piętrze; reszta domu była zajęta. Cofnął się ze zdumienia na jej widok: pospolity kapelusz który kupiła w wilję pokryty był gęstym czarnym wualem; kiedy Lamiel go podniosła, ksiądz ujrzał dziwną twarz. Lamiel, która zaczynała czytać w sercach, odgadła przyczynę, dla której wczoraj ksiądz wahał się z przyjęciem drugiego spotkania i zeszpeciła się zielonem znamieniem.
Śmiejąc się, rzekła do księdza:
— Zdaje mi się, że ksiądz uznał wczoraj, iż zalotność jest głównem źródłem moich wybryków; widzi ksiądz, czy jestem zalotna?
Poczem ciągnęła poważnie:
— Nie sądziłam, że czynię coś złego oddając się młodym ludziom bez najmniejszej przyjemności. Chcę wiedzieć, czy miłość jest dla mnie możliwa. Czy nie jestem panią siebie? Komuż zrobiłam krzywdę? Jakie przyrzeczenie złamałam?
Raz zapuściwszy się w te kwestje, Lamiel wciągnęła niebawem księdza Clement w niebezpieczeństwa o wiele groźniejsze od tych których lękał się w wilję. Była przerażająco bezbożna. Głęboka ciekawość, która, prawdę mówiąc, była jej jedyną namiętnością, wspomagana rodzajem dorywczego wychowania, jakie siliła się zdobyć od pierwszych dni spędzonych w Rouen z młodym księciem, kładła jej w usta rzeczy straszliwe w oczach młodego teologa; na wiele z tych rzeczy nie umiał odpowiedzieć w zadowalający sposób.
Lamiel, widząc go w kłopocie, daleka od wyzyskiwania mimowolnego zwycięstwa, wyobraziła sobie jak okropnie hrabia zachowałby się na jej miejscu: miała tę przyjemność, że czuła swą wyższość.
— Ale ksiądz mógłby pomyśleć, drogi księże, słysząc jak mówię od godziny o błahostkach, że ja jestem bez serca i że zapomniałam zupełnie o moich dobroczyńcach. Co się dzieje z kochanem wujostwem Hautemare? Czy mnie przeklinają?
Ksiądz, bardzo rad z tego powrotu do rzeczy ziemskich, objaśnił ją szczegółowo że Hautemarowie postąpili sobie z całą normandzką roztropnością. Przyjęli w całej pełni bajkę, jaką Lamiel im przezornie poddała; Carville uwierzyło, że ona bawi gdzieś pod Orleanem, nadskakując starej ciotce i pilnując jej testamentu. Cała wioska była przejęta przekazem na sto franków, który dostali Hautemarowie, a który książę wysłał im z Orleanu, niby uzupełnienie daru starej ciotki.
— Prawda, rzekła Lamiel zamyślona, książę był bardzo dobry, jak i księżna, tylko był bardzo nudny.
Dowiedziała się z żywem zdumieniem, że książę uroił sobie że jest w niej bardzo zakochany. Szukał jej po całej Normandji i Bretanji, zmylony listem Lamiel.
Teraz książę nie pozwala sobą rządzić matce; rzekoma miłość dodała mu energji. Lamiel parsknęła śmiechem, jak prosta dziewczyna wiejska.
— Książę i energja! wykrzyknęła. Chciałabym to widzieć!
— Nie staraj się go widzieć, wykrzyknął ksiądz, mylnie tłumacząc sobie uczucia dziewczyny; czy chciałabyś pomnożyć zgryzoty księżnej? Wiem przez moją ciotkę, że to, co nazywa nieposłuszeństwem syna, doprowadza ją do rozpaczy. Chce go ożenić i czuje że on, zaraz po ożenieniu, wymknie się jej.
Pytania Lamiel co do wydarzeń we wsi nie miały końca. Dosyć już poznała życie, aby znajdować urok w powrocie do niewinnych wspomnień. Dowiedziała się, że Sansfin jest w Paryżu; miał odwagę kandydować na posła z okręgu do którego należało Carville; przyjęto te pretensje tak powszechnym śmiechem, że garbusek nie mógł zostać w okolicy. Faktem jest, iż, jednego dnia, oślepiony gniewem, złożył się w lesie z fuzji do pana Frontin, wice-mera, który zażartował z niedoszłego posła-garbusa.
Częste rozmowy, jakie Lamiel miała z księdzem Clement, przyspieszyły niezmiernie rozwój jej umysłu. Mówiła księdzu rzeczy bardzo sprzeczne z jego wierzeniami; gdy on nie mógł ich odeprzeć w sposób zadowalający, wywnioskowała z tego — nie przez miłość własną, ale raczej przez szacunek dla charakteru i szczerości księdza — że te rzeczy były prawdą.
Ksiądz powiedział jej raz:
— Poznaje się człowieka dopiero widując go codziennie i długo.
Tegoż samego wieczora Lamiel dała dymisję margrabiemu de la Vernaye i zaczęła robić słodkie oczy do D...
— Biorę pana, rzekła, aby sobie jawnie zadrwić z hrabiego d‘Aubigné i przyczynić się do rozwoju jego charakteru. Chcę żeby zakosztował słodyczy rogów, ale nie sprzedaję panu kota w worku; rola, jaką panu przeznaczam, może mieć swoje niebezpieczeństwa, a otrzyma pan nagrodę dopiero za pierwszym atakiem zazdrości, na jaki zdobędzie się mój pan i władca.
Trafiła na śmiałego człowieka. Nazajutrz był obiad w lesie w Verrières i D... robił niesłychane szaleństwa aby okazać swoją miłość do Lamiel. Hrabia widział wszystko, ponury jego charakter wyolbrzymiał mu wszystko: ale sam nadmiar wściekłości kazał mu ją hamować.
„Cóż za chluba dla tej dziewczyny, cóż za upokorzenie dla mnie, gdybym miał o nią pojedynek!“
D... szalał z miłości od czasu gdy Lamiel spoglądała nań czule. Odszedł poradzić się Montrora, który poprosił go o sekret, poczem rzekł, dotknięty paroma niegrzecznościami hrabiego Nerwinde:
— Obleć wszystkich kapeluszników w Paryżu, znajdziesz takiego, który świeżo otworzył sklep: weź od niego prospekt, jaki się rozsyła w podobnych wypadkach, wypisz u dołu adres pana Boucaud de Nervinde w Perigueux i poślij ten prospekt swemu rywalowi.
Montror opowiedział panu D... że ojciec hrabiego był kapelusznikiem.
Aby się nacieszyć wściekłą miną hrabiego, D... kazał oddać mu prospekt w czasie obiadu. Hrabia zbladł straszliwie, poczem rzekł po paru minutach:
— Niedobrze mi jest, muszę wyjść na powietrze.
Wyszedł i nie pokazał się tego wieczora...
(Tu powieść się urywa; z dalszego ciągu pozostał jedynie plan).