Lekarz obłąkanych/Tom I/LXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXIX.

Fabrycjusz, przestępując poraz pierwszy próg domu, w którym mieszkał brat Pauli, poczuł dreszcze po całem ciele.
Cała jego istota zbuntowała się mimowoli, ale nędznik ten posiadał serce z kamienia, a czoło ze śpiżu.
Przedsięwziął zadanie, które musiał rad nie rad wypełnić, dla ocalenia siebie i wspólników, a zresztą silny jakiś czar pociągał go do młodej dziewczyny.
Rozkazał z tego powodu swoim rysom, żeby nie wydawały, jaka straszliwa walka się w nim toczyła. Wczesna godzina nie pozwoliła zasiąść od razu do stołu.
Panna Baltus kazała podać chłodniki na balkon, z którego w wigilją egzekucji posyłała ukłon Fabrycjuszowi.
Jakób Lefébre zaproponował zwiedzenie parku przed śniadaniem. Projekt przyjęto ogólnie.
Zeszli wszyscy do parku i zapuścili się w gęstą aleję.
Jakób Lefébre wziął Paulę pod rękę i odprowadził zdala od całego towarzystwa, w celu porozmawiania z nią otwarcie.
Fabrycjusz spostrzegł manewr bankiera i ucieszył się niezmiernie, bo wiedział dobrze, że poczciwy człowiek działa w jego własnym interesie.
— Cóż to znów, panie Lefébre — odezwała się panna Baltus z uśmiechem — czyś pan się uwziął, ażeby ze mną oblecieć cały park koniecznie?... Cóż znów za mucha ukąsiła pana i skąd ten pospiech gwałtowny?...
— Pilno mi, rzeczywiście, odsunąć się od uszu ciekawych — odrzekł bankier. — Teraz już jesteśmy dostatecznie oddaleni, nikt nie może nas słyszeć, korzystajmy zatem z czasu.
— Cóż za szczególna ostrożność! Masz mi pan więc zakomunikować jakieś ważne odkrycie?
— Nie żartuj, tylko posłuchaj, co ci powiem. Czy zastanowiłaś się nad tem, o czem rozmawialiśmy u nas, wtedy rano, przed twoim odjazdem z Paryża?
— Ależ — odrzekła po pewnem wahaniu — mówiliśmy o wielu rzeczach, jak mi się zdaje.
— No, no, nie udawaj — odrzekł bankier. — Wiesz bardzo dobrze, do czego zmierzam.
— Zupełnie nic a nic nie wiem — odrzekła młoda dziewczyna swobodnie. — Przypomnij mi pan, jeżeli łaska.
— Mówiliśmy o Fabrycjuszu.
Paula uśmiechnęła się z pewnym przymusem i zaczerwieniła się mocno.
— Ah tak, tak! — rzekła — przypominam sobie tę pańską manię.
— Nazwij to, jak ci się podoba — odrzekł Lefébre. — Nazwa tu niewiele znaczy, w każdym razie, kochane dziecię, moją jedyną manją jest zapewnić ci szczęście.
— Jestem tego pewną, kochany panie, ale trzeba się przekonać, czy spiesząc się tak do celu, nie zmyliłeś czasami drogi?
— Powiedz otwarcie: czy zastanawiałaś się nad naszemi projektami?
— To jest nad pańskim projektem? Bardzo mało.
— A nad Fabrycjuszem?
— Więcej może trochę.
— I co sobie mówiłaś, myśląc o nim?
— Fabrycjusz wydaje mi się bardzo eleganckim, młodym człowiekiem i skończonym gentlemanem. Mam dużo dla niego sympatji.
— Doskonale! Więc krótko mówiąc, podoba ci się?
— Zapewne. Nie odmawiam mu wcale mojej przyjaźni.
— Czy podobałby ci się jednak nietylko jako przyjaciel, ale także jako mąż?
— O! za dużo chcesz pan wiedzieć!
— Paulo, proszę cię, odpowiedz mi wyraźnie.
— Nie odpowiem więcej ani słowa.
— No więc mi i to tymczasem wystarczy. Taka odmowa nie jest odmową.
Młoda dziewczyna chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie starczyło czasu na to. Odezwał się dzwon, oznajmiający gościom, że śniadanie na stole.
Paula zawróciła Jakóba Lefébre i zmusiła go do połączenia się z resztą towarzystwa. Wszyscy razem powrócili do willi. Bankier znalazł sposobność mrugnąć na Fabrycjusza, aby mu dać do zrozumienia, iż wszystko najlepiej idzie. Śniadanie było wyśmienite, pomimo atoli usiłowań Jakóba Lefébre, nie było zbyt wesołe.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.