Lekarz obłąkanych/Tom I/LXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXX.

Sąsiedztwo Melun i połączone z niem wspomnienia napełniły duszę pana Delariviére smutkiem niezwalczonym. Edma była również w melancholicznem usposobieniu, przypuszczając, że okazja zobaczenia dziś Grzegorza została straconą, a Bóg wie, czy kiedy znowu się nadarzy?
Paula mniej niż zazwyczaj rozmowna, zwracała czasami w stronę Fabrycjusza wielkie swe wilgotne oczy, przyglądała mu się ukradkiem i dawała się coraz więcej opanowywać budzącemu się uczuciu.
Fabrycjusz przewidywał powodzenie swoich zamiarów i nie posiadał się z radości. Uznał za stosowne przybrać pozór zamyślonego i udało mu się to znakomicie. Po śniadaniu podano kawę pod werandą. Gospodyni domu, pozostawiwszy na chwilę panów, zajętych rozmową z panią Lefébre, wzięła Edmę pod rękę i poprowadziła do parku. Jakób Lefébre dobrze przewidywał, że dwie młode dziewoje staną się przyjaciółkami. Od pierwszego zobaczenia w Parc de Princes wspólna sympatja pociągnęła je ku sobie. Zdawało się im, jakby znały się od bardzo dawna i jakby się od dawna kochały. Edma zapomniała o swoim smutku, znalazłszy się sam na sam z Paulą. Pałała chęcią porozmawiania z nią o Grzegorzu i znalezieniu w niej powiernicy, tak potrzebnej teraz, gdy milutkiej Marty nie stało. Ale jak tu rozpocząć tak delikatną rozmowę.
Edma pocieszała się, że jaki szczęśliwy przypadek przyjdzie jej z pomocą.
— Kochana Edmo — odezwała się panna Baltus — jakże też podoba ci się skromna moja siedziba?
— Trudno marzyć o czemś piękniejszem... — odrzekła blondynka. — Niepodobna, aby się nie podobało...
— Mnie też bardzo tutaj przyjemnie i wyniosłabym się stąd z prawdziwą przykrością.
— Czy dawno mieszkasz już tutaj?
— Lat blisko cztery.
— Musisz zatem znać wszystkich w Melun.
— Przeciwnie... Mój biedny brat i ja żyliśmy w zupełnem odosobnieniu... Wystarczaliśmy sami sobie... Przekładaliśmy dom nad zebrania światowe, dzięki czemu zarzucano nam nawet trochę dzikości...
— Przypuszczam, że musi być bardzo przyjemne takie życie domowe...
— Dla mnie to najlepsza ze wszystkich egzystencji... Poznasz kiedyś cały jej urok...
— Czy Melun ładne miasto?
— Trochę ponure, trochę smutne, jak większa część mniejszych prowincjonalnych miasteczek, ale okolice ma przepyszne...
— Prawie co dzień jedną z moich największych przyjemności jest zwiedzanie chat włościańskich... Wszyscy biedni są braćmi moimi... Jestem siostrą cierpiących...
— Jakże to pięknie! — zawołała Edma z zapałem.
— Naturalne to zupełnie!... Na cóż przydałby się majątek, gdyby jakiejś jego cząstki nie poświęcać na ulżenie tej nędzy ukrytej.
— Masz rację, wątpię jednak, czy wszyscy bogaci myślą tak samo...
— Tem gorzej dla nich... pozbawiają się niewysłowionej rozkoszy.
— Przypuszczam — odezwała się nieśmiało Edma — że przy łożu chorych musisz się spotykać z doktorem?
— Nieraz sama ich nawet używam, gdy znajduję tego potrzebę.
— Czy jest w Melun kilku doktorów?
— O, kilku — odpowiedziała panna Baltus, zdziwiona trochę pytaniami swojej nowej przyjaciółki.
— Czy wiesz ich nazwiska?...
— Wiem, kochanko.. Ale dlaczego się o to pytasz?
— Tak z prostej ciekawości tylko.
Paula, która zaczynała podejrzywać jakąś małą tajemnicę, uśmiechnęła się i odpowiedziała:
— Jest doktor Leroy, Anglik, Delanage, homeopata, bardzo chwalony.
Panna Baltus nie wymieniła wcale doktora Grzegorza Vernier.
Edma głębokiego, bolesnego prawie doznała zawodu.
— Czy to wszyscy już? — spytała.
— Tak mi się zdaje...
Panna Delariviére spuściła oczki i z pewnem wahaniem zapytała:
— Nie znasz więc wcale doktora Grzegorza Vernier?...
Paula uśmiechnęła się znowu. Zrozumiała już teraz wszystko, wzięła też Edmę za ręce i wpatrując się łagodnie w zarumienioną jej twarzyczkę, powtórzyła:
— Doktor Grzegorz Vernier... Doprawdy, jakże jestem bardzo roztargnioną!.. Zapomniałam o nim, zapomniałam o najlepszym i najsławniejszym ze wszystkich...
Posłyszawszy te słowa panny Baltus, Edma żywo podniosła głowę.
— Czy tak? Czy naprawdę najlepszy on i najsławniejszy? — wyrzekła rozpromieniona.
— Tak jest, kochanko! odrzekła Paula — w Melun wiedzą o tem wszyscy bardzo dobrze. Doktor Vernier stanie kiedyś w szeregach uczonych naszej epoki. Chwalą go nietylko z powodu głębokiej jego wiedzy, ale także z powodu wzniosłego charakteru i wyjątkowej prawości. Młody ten człowiek otoczony jest już powszechnym szacunkiem.
— Czy znasz go osobiście? — spytała znowu Edma.
— Bardzo mało. Spotkałam się z nim dwa czy trzy razy u jednego z moich protegowanych, a jeżeli w tych krótkich chwilach nie mogłam ocenić go jako uczonego, mogłam osądzić jako człowieka światowego i odgadnąć człowieka z sercem.
I po chwili dodała:
— Czy ty znasz go, Edmo?
— Znam — szepnęło cichutko młode dziewczę.
— Skoro nie byłaś nigdy w Melun, to gdzieżeś go widziała?
— W Saint-Maudé.
— Jakto?
— Rodzina pana Grzegorza mieszka w Saint-Maude, gdzie byłam na pensji. Dom ich sąsiaduje z pensjonatem, a okna wychodzą na ogród.
— Aha! Pan doktor bywając u rodziców, bardzo wiele czasu przepędzał w oknie, nieprawda?
— Tak.
— Cała to zatem znajomość wasza, spojrzenia musiały zastępować wyrazy...
— Nie. Raz jeden, może z jakie pięć minut, rozmawialiśmy ze sobą, było to na spacerze w lasku Vincennes.
— Doktor skorzystał z tych pięciu minut, ażeby ci powiedzieć, że cię kocha?
— I że nie życzy sobie nic więcej na świecie, jak tylko, żebym została jego żoną.
— Odpowiedziałaś mu, że także go kochasz?
— Nie przypominam tego sobie, ale nie śmiałabym twierdzić, że tak nie było.
Zwalczona wzruszeniem, rzuciła się w objęcia Pauli i oparła główkę na jej ramieniu.
— A ojciec? — zapytała panna Baltus.
— Nie wie o niczem. Później opowiem mu wszystko.
Dalszą rozmowę przerwało im głośne nawoływanie. Przywoływał ich pan Lefébre, idąc z panem Delariviére, z żoną i Fabrycjuszem.
— Jak powiedziałem, tak się i stało! — wykrzyknął bankier. — Oba moje dziewczątka stały się nierozłącznemi przyjaciółkami.
Edma uścisnęła rękę swej towarzyszki.
— A kiedyż, moja droga — wołał pan Jakób Lefébre, dalej do Pauli — kiedyż poprowadzimy w dalszym ciągu tę interesującą konwersację, którą przerwał nam dzwonek, oznajmiający śniadanie.
— Później kiedy. Tymczasem proponuję przejażdżkę czółnem.
— Dobrze, dobrze — zawołała ucieszona jak dziecię Edma. — Przejażdżka po wodzie...
— Cudowny zamiar! — dodała pani Lefébre.
— Pójdę wydać rozkazy, aby nam przyprowadzono czółno — odezwała się Paula.
— Niech pani mnie to raczy polecić — powiedział Fabrycjusz, pałający chęcią zobaczenia się z Klaudjuszem Marteau. — Mogę być ekspertem w sporcie wioślarskim, potrafię wybrać czółno mocne i odpowiednie dla nas.
— Owszem... prosimy bardzo... i naprzód dziękujemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.