Lekarz obłąkanych/Tom I/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.

Jednocześnie, kiedy twarz widocznie mu się mieniła, szeptał niewyraźnie:
— On tutaj!... w Melun!... w tym hotelu!... to niepodobna!
— Co to takiego? — zapytała Matylda — masz jak się nasz przewoźnik wyraził, rzetelną minę topielca.
— Moje dzieci! — zawołał Fabrycjusz — zdziwienie moje jest bardzo naturalne. Nigdy byście się nie domyślili nazwiska napisanego na tej karcie... Nazwisko to brzmi: Maurycy Delariviére...
— Cóż to za jeden — zapytał mały baron.
— To właśnie mój wuj amerykański.
— Wujaszek z Ameryki?
— We własnej swojej osobie.
— Rzeczywiście, że to traf szczególny — zauważyła Matylda.
— Zdumiewający! — powiedział Pascal.
Fabrycjusz zwrócił się do służącej.
— Kto ci oddał ten bilet? — zapytał.
— Jeden pan, co dziś raniutko zajechał do hotelu z chorą panią...
— Z chorą panią? — powtórzył młody człowiek.
— Tak panie, bardzo chora ta biedna pani. Była jak nieżywa i myślano nawet, że już nie odzyska przytomności.
Fabrycjusz coraz bardziej czuł się wzruszonym.
— Ale jakimże sposobem ten pan się dowiedział, iż ja tu jestem? — zapytał znowu.
— Prawdopodobnie przechodząc korytarzem, usłyszał pana przez drzwi — odrzekła służąca.
Fabrycjusz niecierpliwie wzruszył ramionami.
— Więc — ciągnęła dalej Tiennetta — ten pan oddał mi ten bilet, kazał mi się zapytać, czy który z panów nie nazywa się Fabrycjusz Leclére i dodał „Jeżeli jak mi się zdaje, ten pan znajduje się w gabinecie, powiedz mu, że sobie bardzo życzę, aby się ze mną zobaczył, jak tylko skończy obiad“.
— Pragnie się ze mną zobaczyć?
— Tak, proszę pana, zaraz po obiedzie.
Fabrycjusz wstał i rzucił na stół serwetkę.
— Idę natychmiast. Jedzcie, ja wkrótce powrócę. Awantura jest zanadto niespodziewana, ażebym nie miał się natychmiast postarać o rozwiązanie tej zagadki... Zaprowadź mnie, córeczko, do apartamentu pana Delariviére — powiedział, zwracając się do Tiennetty.
— Drugie piętro, pokoje numer siedem i osiem.
Młody człowiek opuścił gabinet i poszedł za służącą, pozostawiając kompanów bardzo zdziwionych i zaintrygowanych.
„Awantura“ tak samo jak Fabrycjuszowi wydawała im się bardzo dziwną. A w gruncie rzeczy była najprostsza.
Bankier, powracając do hotelu, po odniesieniu listów na pocztę i zabraniu z apteki lekarstwa, przepisanego przez Grzegorza Vernier, przechodził przez korytarz, kiedy doszedł jego uszu głos dobrze mu znany. Aż zadrżał.
Dla wyjaśnienia wątpliwości użył najprostszego sposobu.
W Paryżu i przy każdej innej okoliczności byłby nie zaczepił pierwszy swojego siostrzeńca, czekałby aż się z nim spotka przypadkiem, ale gorące stawienie się za nim Joanny przełamało lody, jakie go dzieliły od syna swojej siostry. Był gotów zapomnieć o całej przeszłości Fabrycjusza i uwierzyć w jego lepszą przyszłość; szczęśliwym by był, podając przyjacielską rękę temu kuzynkowi, którego miał wzbogacić.
Wstępując na schody drugiego piętra, Fabrycjusz pomyślał, co też jego wuj od niego żądać będzie.
— Oto te numery, proszę pana — powiedziała Tiennetta, wskazując drzwi.
Młody człowiek lekko zastukał.
Po paru sekundach drzwi się otworzyły i pan Delariviére stanął na progu.
— Więc się nie omyliłem, to ty byłeś — mówił, wyciągając ręce do siostrzeńca.
Fabrycjusz pochwycił te ręce i zaczął je całować z taką czułą serdecznością, że myliłby najpodejrzliwszego. Jednocześnie zaś głosem wzruszonym szeptał:
— Mój wuju! kochany wuju!... jakże szczęśliwy jestem, że cię widzę! Kiedy przed chwilą oddano mi bilet wuja, oczom własnym wierzyć nie chciałem. Zdawało mi się to niepodobieństwem. Wuj tutaj! w Melun?
— Tak mój przyjacielu i to nie sam w dodatku.
Fabrycjusz zrobił minę zdziwioną.
— Jakto? — zapytał.
— Chodź...
Bankier zaprowadził siostrzeńca do chorej.
Joanna siedziała na łóżku, obstawiona poduszkami. Podała również rękę młodemu człowiekowi, uśmiechając się nieśmiało.
Fabrycjusz ujął tę rękę, uścisnął ją z zimną grzecznością i składając ukłon wyszeptał:
— Pani...
— Nazywaj serdeczniej moją ukochaną Joannę — przerwał bankier — nazywaj ją ciotką. Przeszkoda, która nie zezwalała na ulegalizowanie naszych zaślubin istnieć przestała, mam na to nareszcie dowody. Wytłómaczę ci zaraz wszystko. Nim upłyną trzy miesiące związek nasz będzie zatwierdzony wobec Boga i ludzi.
Fabrycjusz zachwiał się.
Niespodziana wiadomość o zatwierdzeniu małżeństwa spadła na niego, jak piorun, niweczyła ostatnią jego słabą nadzieję.
Ale zebrał całą energję i pozostał spokojnym, ciesząc się w duszy z tego przynajmniej, że wuj nic nie usłyszał.
Spotkanie odbyło się bardzo przyjaźnie.
Może bankier wzruszony bezinteresownością tak wielką, wynagrodzi go i okaże się wspaniałomyślnym.
To przypuszczenie zachęciło go, aby do końca odegrać komedję.
— Przyjmijcie oboje najszczersze moje życzenia. Z prawdziwą radością patrzeć będę na upragnione wasze szczęście.
— Dziękuję ci, Fabrycjuszu — odezwała się przyciszonym głosem Joanna. — Dobrzem cię zatem sądziłam. Wiedziałam, że jesteś szlachetny.
— Ale cóż się stało? — zapytał z kolei siostrzeniec bankiera — że zamiast znajdować się w Nowym Jorku, zastaję panią tutaj, w pokoju hotelowym i to cierpiącą, bo poczułem ręce rozpalone?
Pan Delariviére opowiedział naprędce siostrzeńcowi to, o czem już wiedzą czytelnicy nasi.
— Pani postąpiła bardzo nieostrożnie! — wykrzyknął Fabrycjusz, a zwracając się do Joanny po wysłuchaniu opowiadania, dodał: — trzeba było zrobić tak, jak wuj doradzał, trzeba było pozostać przynajmniej z tydzień w Marsylji.
— Z pewnością zrobiłabym była rozsądnie — odrzekła młoda kobieta z prześlicznym uśmiechem. — Ale za to nie mielibyśmy przyjemności widzieć się w tej chwili... Zresztą za jakie trzy dni będę już zupełnie zdrową... Siły prędko powrócą.
— Nie ma co do tego wątpliwości — odezwał się z widoczną obawą pan Delariviére, widząc jak Joanna obciera czoło potem zroszone.
— Doktor uprzedził mnie, że tej nocy będę jeszcze miała gorączkę, ale zapewnił także, że to będzie atak ostatni. Czuję, że się zbliża.
— Nie będziemy ci zatem przeszkadzać.
— Będę się starała zasnąć. Zresztą ty i Fabrycjusz macie ochotę porozmawiać ze sobą...
— Tak... mamy dużo rzeczy do obgadania. Będziemy blisko ciebie, w sąsiednim pokoju... Jeżeli będziesz czego potrzebować, to mnie z łaski swej zawołaj.
— Nic mi nie potrzeba, tylko snu.
— Dowidzenia, kochana ciotko — odezwał się Fabrycjusz — do jutra...;
— Do jutra, dobry siostrzeńcze...
Młody człowiek pochylił się nad chorą i złożył na jej czole pełen uszanowania pocałunek.
Joanna zadrżała, przeciwnie bankier ucieszył się niezmiernie. Widział w tem pierwszy dowód szacunku i czułości, złożony jego małżonce... Niestety! był to także pocałunek Judasza!...
— Fabrycjusz dzięki Bogu nie jest już takim, jak był — pomyślał sobie pan Delariviére.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.