Lekarz obłąkanych/Tom II/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Fabrycjusz pocałował Paulę w rękę i z wielką uprzejmością przywitał Grzegorza Vernier.
— Pani już gotowa!... — odezwał się do narzeczonej która odrzekła z uśmiechem:
— Gdy pan pozna lepiej moje zwyczaje, to się dowie, że wstaję równo ze dniem. Ranne świeże powietrze wydaje mi się cudownem.
— A nasze chore, doktorze? — zapytał znowu Verniera. — Jakże się mają?
— Nie odwiedzałem ich jeszcze dzisiaj — odrzekł Grzegorz. — Ale nie obawiam się żadnego pogorszenia. Zaraz się o tem przekonamy. Może pan zechce nam towarzyszyć?
— Będę bardzo z tego szczęśliwy, obawiam się tylko, czy panna Baltus nie życzy sobie zaraz odjechać.
— O! nie spieszy mi się wcale — odrzekła Paula. — Zjemy jeszcze śniadanie tutaj...
— W takim razie służę państwu.
— Chodźmy, — odezwał się Grzegorz, bo już czas.
Wszyscy troje udali się w stronę zabudowań warjatek.
Fabrycjusz myślał przez drogę:
— Zobaczę zapewne Matyldę. Trzeba bardzo czuwać nad sobą. Wizyty zaraz się rozpoczęły. Odwiedzili kilka już pensjonarek. Siostrzeniec bankiera nie wiedział, gdzie się znajduje Matylda, nie mógł się o to zapytać a z pewną niecierpliwą obawą oczekiwał chwili otwarcia drzwi do celi dawnej jego kochanki.
— Jeżeli mnie pozna Matylda — medytował. I czuł, że dreszcze przechodzą mu po grzbiecie.
Paula i Grzegorz zamienili szybkie spojrzenie. Infirmerka oddziału otwierała nr. 4. Cela ta, której ściany obite były materacami, nie posiadała żadnych sprzętów. Parę tylko materacy, położonych w kącie na ziemi, zastępowały łóżko. Młoda kobieta z ubraniem w nieładzie, z rozpuszczonymi włosami, leżała na tych materacach.
Fabrycjusz poznał w tej chwili Matyldę i doznał dziwnego jakiegoś uczucia, ale obdarzony był, jak wiemy, niezwykłą siłą woli. Żadna zewnętrzna odznaka nie zdradziła tego, co się działo w nerwach rozstrojonych. W twarzy nie drgnął żaden muskuł. Pozostał z wyrazem tego pozornego współczucia, z jakiem od początku wizyt przechodził z celi do celi.
Grzegorz i panna Baltus zamienili znowu spojrzenia, które miały znaczyć:
— Spokojny jest zupełnie. Nie zna jej wcale.
Posłyszawszy wchodzących, warjatka odwróciła głowę w stronę drzwi i tym sposobem blada, wynędzniała jej twarz jasno została oświeconą. Oczy jej bez wyrazu zatrzymały się na Fabrycjuszu i zdawało się, że ich od niego oderwać nie może. Nagle zerwała się, odrzuciła w tył długie swoje włosy i porwało ją takie drżenie nerwowe, że aż zęby jej dzwoniły.
Trwało to dwie czy trzy sekundy, poczem Matylda przyskoczyła do eks-kochanka.
Młody człowiek ani drgnął nawet. Paula bała się o narzeczonego.
— Bądź ostrożnym! — powiedziała — bądź ostrożnym!... to furjatka!...
— Nie obawiaj się pani — odpowiedział Fabrycjusz, którego serce tak silnie biło, iż o mało nie wyskoczyło z piersi. — Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Mam wzrok poskramiający warjatów!
Matylda Jancelyn zatrzymała się o dwa kroki od niego. Wyciągnęła zesztywniałe ręce i dotknęła jego piersi, poruszyła ustami i głosem chropowatym, zaledwie zrozumiałym, wymówiła te słowa:
— Dwadzieścia tysięcy franków... dwadzieścia tysięcy franków... Fryderyk Baltus umarł zamordowany...
Siły jej się wyczerpały. Cofnęła się do materaców i padła nieprzytomna prawie.
Fabrycjusz, posłyszawszy wyrazy, wymawiane przez warjatkę, poczuł zimny pot na skroniach, bielizna przylepiła mu się do ciała. Przez kilka chwil, pod wpływem strasznego przerażenia, o mało się nie zdradził. Ale wkrótce zapanował nad sobą. Siłą woli, do której nikt inny nie byłby zdolnym, odzyskał tyle zimnej krwi, że zwrócił się do panny Baltus i najspokojniej zapytał:
— Czy jestem igraszką złudzenia? Czy dobrze słyszałem, czy ta kobieta naprawdę wymówiła nazwisko brata pani?
— Dobrze pan słyszałeś! — odrzekła Paula — nieszczęśliwa wymieniła Fryderyka. Dziwne to, nie prawdaż?
— Może nie tak znów bardzo, jak się pani wydaje — odrzekł bezczelnie Fabrycjusz. — Jak się nazywa ta kobieta?
— Matylda Jancelyn.
— Czy Fryderyk znał ją?
— Nie wiem.
— Potrzebaby się dowiedzieć koniecznie. Te wyrazy Dwadzieścia tysięcy franków... Fryderyk Baltus umarł zamordowany... Zamordowany dla dwudziestu tysięcy franków... mają z pewnością jakieś tajemnicze znaczenie. Czy nie ma w tym wskazówki jakiej, któraby mogła nas naprowadzić na ślad jakiegoś odkrycia? Kto wie, czy to nie koniec nitki przewodniej przypadek w ręce nam daje?
— Niestety! — szepnęła panna Baltus. Matylda Jancelyn jest obłąkana i nie może nam nic powiedzieć.
Grzegorz Vernier wtrącił się teraz.
— Ja tego samego byłem zdania, kochany panie Fabrycjuszu — powiedział — ale napróżno usiłowałem wyjaśnić tę tajemnicę. Teraz możesz pan zrozumieć rzetelny powód obecności mojej na ulicy Tailbout. Chciałem wypytać brata tej kobiety i nie zastawszy go, pytałem się pana o niego, myśląc, że się coś dowiem.
— Na nieszczęście nie mogłem cię objaśnić — odpowiedział Fabrycjusz, a potem z akcentem źle powstrzymywanej irytacji dodał:
— Ten człowiek opuścił zupełnie nie tylko Paryż, ale i Francję!... Prawdziwe nieszczęście!.. Wszelkie nasze usiłowania, aby go odnaleźć, będą z pewnością próżne! Nie wydobędziemy światła z ciemności!...
— Za prędko pan się zniechęcasz! — wykrzyknął doktór. — Cierpliwości, panie! Kto wie, może dojdziemy do celu...
— Tak pan sądzi?
— Pewny jestem.
Po raz drugi siostrzeniec bankiera poczuł pot zimny, zraszający mu skronie.
— Panie Fabrycjuszu — odezwała się po chwilowema milczeniu Paula — panna Jancelyn była kobietą z pół świata, a że pan jak wszyscy bogaci młodzi ludzie, kręciłeś się w tem kółku i musiałeś znać jego przedstawicielki... czyż więc choć z widzenia nie znałeś czasem tej kobiety?...
— Nie.
— Może przynajmniej słyszałeś o niej?...
Fabrycjusz z pewnem niedowierzaniem spojrzał na Paulę. Zdawało mu się, że czyta jakieś podejrzenie w jej oczach.
— Nigdy! — odpowiedział.
— Tem gorzej — powiedziała młoda kobieta. — I ja i doktór przypuszczaliśmy, że mogłeś ją pan spotykać, tak jak pan przypuszczasz, że mogła znać się z Fryderykiem.
To rzeczywiście wytłómaczyłoby wszystko. Jeżeli Matylda znała brata pani, morderstwo na nim spełnione musiało wywrzeć na niej straszne wrażenie. W napadzie furji wrażenie to naturalnie się powiększa. — Czy tak, doktorze?
— To prawdopodobne i także z początku w to wierzyłem.
— A teraz nie wierzysz?
— Sam nie wiem.
— Cóż pan nareszcie przypuszczasz? Co pan wnosisz?
— Nic.. Szukam.
Odpowiedź ta przerwała wszelkie możebne wypytywania. Fabrycjusz nie nalegał też więcej.
Wyszli wszyscy z celi Matyldy, która nawet nie spostrzegła tego.
— Chodźmy teraz do Edmy i Joanny — odezwała się panna Baltus. — Potem zjemy śniadanie i pojedziemy do Melun.