Lekarz obłąkanych/Tom II/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.

Kolej obwodowa przeleciała, pozostawiając długi, pas dymu poza sobą. Joanna zdawała się być uspokojoną. Edma rozglądała się dookoła, na wszystkie strony, jak tylko okiem zasięgnąć mogła, bulwar Montmorency pusty był zupełnie. Naprzeciwko znajdował się przejazd przez szyny kolejowe, a po drugiej stronie szyn wielki czworoboczny budynek z mnóstwem okien, dotykał fortyfikacji — to budynek bastjonu № 61.
Obie kobiety przeszły przez szyny. Nagle Edma zadrżała, spostrzegłszy żołnierza stojącego na warcie przed bramą i z bronią na ramieniu. Skręciła na bulwar Suchet na prawo. Droga wojskowa tak samo była pusta, jak i bulwar Montmorency. Młoda dziewczyna trzymała Joannę za rękę i nagliła do spiesznego kroku.
— Gdzie my idziemy? — zapytała się sama siebie. — Nie wiem, ale mniejsza o to... Napotkamy przecie jaki powóz... to wsiądziemy i każemy się zawieść na stację Lyońską... Wtedy nie będziemy się już miały czego obawiać.
Joanna szła z pewnem wahaniem. Wydawała się cierpiącą. Widocznie silna wola nie mogła podtrzymać jej fizycznego osłabienia. Zaczynała się już męczyć... Wielkie krople potu wystąpiły na jej czoło, żyły na skroniach nabrzmiały, a oczy błyszczały dziwnym jakimś wyrazem. Nagle zatrzymała się i usiadła, albo raczej upadła.
— Matko droga! — zawołała Edma — powstań, błagam cię o to... Odwagi... potrzeba nam iść jeszcze. Chodźmy...
Joanna nie odpowiedziała ani słowa i nie poruszyła się wcale... Zdawało się, że nic wcale nie słyszy. Edma pochwyciła ją za ręce i lekko pociągnęła, ażeby zmusić do powstania. Warjatke wyrwała ręce ze złością i z dziwniejszym jeszcze wyrazem oczu. Wyraz ten niestety aż nadto dobrze był znany Edmie, bo zawsze prawie poprzedzał straszny kryzys... W obawie tego kryzysu, największego ze wszystkich nieszczęść w okoliczności podobnej, w obawie dzikich przerażających okrzyków, Edma straciła głowę; upadła na kolana przed Joanną i zaczęła błagać Boga, żeby ulitował się nad nią. Biedne dziecko rozpłakało się głośno.
Podczas kiedy Edma i jej matka uciekały z domu zdrowia w Auteuil, Frantz Rittner zamknięty w swoim gabinecie, dokończał przeglądania potrzebnych i niszczenia kompromitujących go papierów. Postanowił stanowczo zlikwidować zakład i wyjechać z Paryża i z Francji, jak można najprędzej. Od tygodnia puścił też w świat lekarski zawiadomienie, że zakład jego w Auteuil, znany z prześlicznego położenia, wzorowego utrzymania i wielkiej liczby klientów jest do sprzedania na korzystnych warunkach Na korzystnych warunkach dla kogo?... W ogłoszeniu nie było wzmianki o tem. Frantz Rittner oczekiwał na kupca i zamierzał uciekać zaraz, skoro tylko zrobi interes. Po długiem wahaniu postanowił udać się do Jancelyna, aby mu sfałszował paszport na obce nazwisko. Miał ich kilka, ale wszystkie już upłynęły. Nagle, w chwili właśnie, kiedy był cały zajęty poszukiwaniem tych paszportów, głośne odgłosy dzwonków rozległy się w gabinecie i sąsiednim pokoju. Podniósł głowę i zaczął się przysłuchiwać wybladły i drżący.
— Kto przybywać mógł od strony bulwaru Montmorency? Trzy osoby posiadają tylko klucze od tego wejścia... René, Fabrycjusz i on... Fabrycjusz pływa po pełnem morzu, René nie przychodzi tamtędy, chyba w nocy... Któż to więc?...
Nie dokończył, ale wniosek był jasnym.
— Chyba policja...
Rzucił trzymane w ręku papiery do szufladki, a wyjął z niej dwa rewolwery, które wsunął do kieszeni. Następnie pobiegł do okna, otworzył je, wychylił i zaczął się wpatrywać w przestrzeń, dochodzącą aż do furtki. Oczekiwał w największej trwodze, kto się pokaże?... Serce skakało mu w piersi... Przyszła mu na pamięć Paula Baltus, jej przysięga zemsty i włosy mu stawały na głowie. Może oddział żołnierzy otoczył już wszystkie wyjścia. Może gromada agentów policyjnych i żandarmów wejdzie do ogrodu przez okólnik... Ale wszystko było jakoś spokojnie. Ani hałasu, ani żadnego ruchu. Głęboka cisza i nieprzerwane milczenie. Doktor wziął leżącą na stole lornetkę i zaczął wpatrywać się w furtkę. Spostrzegł, że była tylko przymknięta. Edma, opuszczając ogród, zapomniała zamknąć za sobą.
Co to ma znaczyć? — rzekł do siebie Rittner. — Denis o tej porze nie musi się zajmować skubaniem trawy, zresztą nie posiada klucza od drzwi wychodzących na bulwar Montmorency... I ciągle powtarzając sobie, co to być może, spojrzał w tę stronę ogrodu, w której zwykle przebywała Edma ze swą matką. Nagle myśl przeleciała mu przez głowę... zaczął szukać kluczy. Wisiały u szufladki biurka. Porwał je i drżącą ręką zaczął przeglądać jeden za drugim. Dwóch brakowało... Domyślił się wszystkiego. Zaryczał jak wściekły, wyleciał z mieszkania i jak bomba przeleciał ogród i przez uchyloną furtkę wypadł na drogę... Przybywszy do wyjścia na bulwar Montmorency, zastał je zamkniętemi, ale młoda dziewczyna pozostawiła klucz w zamku. Widocznie ucieczka miała miejsce. Edma wyprowadziła matkę z zakładu... Rittner otworzył drzwi, spojrzał w stronę Paryża, na wszystkie strony Auteuil, ale nie zobaczył nikogo. Obie kobiety niewiele miały czasu zbytnio się oddalić, ale pozostawała jeszcze wielka trudność, bo potrzeba było działać na chybił trafił. Czas ubiegał. W tej chwili spostrzegł po drugiej stronie szyn żołnierza, stojącego na warcie przed koszarami bastjonu i zbliżył się do niego.
— Przyjacielu — zapytał — czy nie widziałeś przechodzących przed chwilą dwóch kobiet?
— Widziałem odpowiedział żołnierz. — Jedna młodziutka panienka, bardzo ładna, a druga starsza o wiele, ale także ładna.
— Jak dawno temu?
— Dziesięć minut albo kwadrans najwyżej.
— Skąd szły?
— Z przeciwnej strony, bo przechodziły przez szyny.
— Czy nie zauważyłeś, w którą stronę się udały?
— W tamtą stronę, proszę pana — i żołnierz wskazał na prawo.
— Dziękuję ci, przyjacielu — powiedział Rittner, pospieszając we wskazanym sobie kierunku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.