Lekarz obłąkanych/Tom II/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Frantz Rittner udał się do gabinetu, położonego na parterze w lewym pawilonie i zajął się księgami, jakie miał następcy swemu pozostawić. Około dziesiątej poszedł na górę, aby się ubrać i opuścił dom w Auteuil dla wyszukania Renégo Jancelyn. Poszedł prosto na ulicę Talbout, gdzie mieszkał brat Matyldy.
— Czy pan Jancelyn jest w domu? — zapytał stróża, który znając go, odpowiedział:
— Nie panie... niema go w domu.
— A nie wiecie, jak prędko powróci?
— Nic panu nie mogę odpowiedzieć, bo od trzech dni nie widzieliśmy pana Renégo.
— Od trzech dni? — wykrzyknął Rittner.
— Tak jest, proszę pana, aż tyle. Ja i żona jesteśmy bardzo zaniepokojeni o niego.
— Może wyjechał?
— To by mnie bardzo dziwiło, bo skoro wyszedł poraz ostatni, nie zabrał ze sobą ani walizy, ani nawet worka podróżnego.
— Jeżeli dzisiaj powróci, to proszę mu powiedzieć, że go czekam jutro rano u siebie, bo mam z nim pomówić o rzeczy bardzo ważnej i bardzo pilnej.
— Dobrze, panie...
Rittner zdziwiony, kazał się zawieźć na ulicę Fournelles, przeszedł podwórze, nie odzywając się do stróża, wszedł na ciemne schody aż na piąte piętro i zdziwił się, nie ujrzawszy w drzwiach, do których zastukał, ozdobnego szyldziku z nazwiskiem Landrinet, o jakim wspominaliśmy w czasie nocnej wizyty Fabrycjusza u brata Matyldy. Nikt mu się nie odezwał. Rittner poczekał parę minut i znowu zastukał po kilka razy, ale napróżno. Renégo nie było w mieszkaniu, służącem mu za pracownię. Frantz zeszedł napowrót i zastukał do okienka odźwiernego, który ukazał nos, ustrojony w okulary.
— Czy pana Landrinet niema w domu? — zapytał Rittner.
— Pan Landrinet już się stąd wyprowadził.
— Wyprowadził się? — zapytał zdumiony Rittner.
— Przecie miał do tego prawo, zapłacił za termin bieżący i przyszły.
— A kiedy wyjechał?
— Już blisko dwa tygodnie, dnia dobrze sobie nie przypominam.
— Gdzie się udał, wyprowadzając się stąd?
— Na wieś w stronę Fontenay-aux-Roses, albo Bourgla-Reine.
— I to wszystko, co wiesz?
— Tak panie. Jeżeli pan jednakże chce wynająć po nim lokal, to jest wolny.
— Dziękuję.
Rittner opuścił ulicę Fournelles ze spuszczonemi uszami i na serjo zaniepokojony.
— Wszystko to bardzo jest dziwne — rzekł do siebie. — René wyprowadził się przed dwoma tygodniami, na ulicy Talbout nie widzieli go od trzech dni. To bardzo podobne do ucieczki. Musiał się dowiedzieć, że grozi nam nieuniknione niebezpieczeństwo i umknął egoista, nie uwiadomiwszy mnie o niczem, nie ostrzegłszy.
W tej chwili jeszcze bardziej niepokojąca myśl przyszła do głowy doktora warjatek i aż dreszcze przeszły od stóp do głów.
— A jeżeli nie miał czasu uciekać — mruknął do siebie. — Jeżeli go zatrzymali! Wszystkiego mogę się obawiać. Co się to stało?.. jak się dowiedzieć?
Przy pasażu opery oddalił powóz. Dusił się, potrzebował powietrza i ruchu i cały zatopiony w rozmyślaniu szedł prosto na bulwar, nie wiedząc nawet, że idzie. Na wprost Vaudevillu przystanął, spojrzał jaśniejszym już okiem dookoła i poszedł prosto na ulicę Rochefaucould, gdzie mieszkała Matylda. Poszedł tam prawie pewnym, że jeżeli nie spotka Renégo u jego siostry, to przynajmniej dowie się, co się z nim stało. Ale spotkał go tu zawód niespodziewany. Odźwierny zatrzymał go w przechodzie i oznajmił mu, że panna Matylda już od dwóch tygodni tu nie mieszka; wyprowadziła się do Neuilly, do pięknej willi, kupionej dla panny Jancelyn przez pewnego bogatego i bardzo młodego człowieka.
Frantz Rittner zdenerwowany niepowodzeniami, ale wcale nie zniechęcony, powrócił na ulicę Saint-Lazare, skoczył do powozu, który wynajął na godziny i stangretowi kazał się zawieźć do Neuilly.
— Gdyby mi przyszło kołatać od drzwi do drzwi — mówił do siebie — muszę odszukać Matyldę.
W czasie wyjazdu Fabrycjusza i pana Delariviére do Nowego Jorku, siostra Renégo, jak wiemy, zakochała się w młodym Pawle Langenois. Przekaz na dwadzieścia pięć tysięcy franków, na kupno biżuterji, tak delikatnie ofiarowany przez młodego człowieka, bardzo wzruszył serce Matyldy... Powiedzmy mimochodem, że w dniu oznaczonym René czuł się w obowiązku odnieść na ulicę Lerochefaucould podniesione przez siebie pieniądze... Nie omieszkamy się przekonać, czy rzeczywiście odebrał te pieniądze i w jakich warunkach.
Matylda dowiedziawszy się, że Fabrycjusz wyjeżdża do Ameryki, odetchnęła swobodniej. Chociaż w zupełności zerwała ze siostrzeńcem bankiera, jego obecność w Paryżu nie byłaby jej na rękę. W czasie jego nieobecności czuła się swobodniejszą.
W gruncie była to niezła dziewczyna z tej Matyldy i daleko mniej zepsuta, aniżeli się wydawała. Najzupełniejsze zaniedbanie w wychowaniu jej strony moralnej, złe przykłady, chęć naśladowania, zgubne rady brata, zamiłowanie w zbytku i przyjemnościach, zrobiły z niej to, czem była; ale pomimo szaleństw i błędów przeszłości, którym zaprzeczać nie będziemy, pozostało jej serce, którego jej przyjaciółka Adela pozbawioną była zupełnie.
W czasie, kiedy działy się fakta, o których opowiadamy, Matylda dochodziła dwudziestego czwartego roku i nie czuła dotąd żadnego trwalszego uczucia prawdziwej miłości, bo rządziła się zawsze kaprysem.
Paweł de Langenois, znalazłszy się niespodzianie na drodze jej życia, zmienił ją do niepoznania. Poraz pierwszy Matylda poczuła bicie serca, poraz pierwszy odgadła co to zazdrość i zrozumiała wierność.