Lekarz obłąkanych/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Stanąwszy na ziemi, obleciał co tchu całe zabudowanie. Dobiegł do peronu w chwili, kiedy małą furtkę obok bramy zamykano. Dopadł do furtki i chciał ją otworzyć. Próżne jednak były usiłowania. Fabrycjusz zamknął ją na dwa spusty. Klaudjusz, szkaradnie zawiedziony, przytłumił w gardle największe, jakie miał w repertuarze swoim przekleństwo.
— Poczekaj! zamruczał wściekły, — ja i tak pójdę za tobą!...
Dla człowieka, przyzwyczajonego do wdrapywania się na drabinki i liny okrętowe, przekroczenie sztachet nie mogło przedstawiać wielkich trudności.
Klaudjusz chwycił za pręt kraty, podsunął się do góry i nie zważając na możność przebicia się o spiczaste szczyty, znalazł się po drugiej stronie i zeskoczył na ziemię.
Zaledwo już słychać było echa kroków Fabrycjusza, wystarczyło to zupełnie do zorjentowania się.
Młody człowiek poszedł w prawo. I Klaudjusz udał się w tym kierunku i w pięć minut, zamiast posuwać na oślep, polował już na upatrzonego.
Fabrycjusz miał minę człowieka spieszącego się bardzo.
— Hej stangret! — zawołał na powóz przejeżdżający. — Jeżeliś wolny, to ja cię biorę.
— A gdzie pan chce jechać?
— Do Auteuil.
— Wiele pan płaci?
— Dziesięć franków.
— To niech pan siada.
Kiedy Fabrycjusz otworzył drzwiczki i wskoczył do powozu, Klaudjusz stał obok prawie.
W pierwszej chwili przyszło mu na myśl uczepić się za powozem, ale rozmyślił się jednakże, że byłaby to za gruba gra.
Powrócił na bulwar Sekwany, otworzył małą furtkę, od której miał zawsze klucz przy sobie i znalazł się w parku.
Wchodząc do mieszkania czynił sobie pytanie:
— O której też godzinie ten łotr powróci?
Ponieważ nie był w stanie dać sobie odpowiedzi, uzbroił się w cierpliwość, zapalił fajkę, zasiadł przy oknie, wlepił oczy w okna wili i czekał. Trzecia wybiła, gdy słabe światełko ukazało się w oknach pokoju Lecléra.
Marynarz czemprędzej podbiegł do kasztana i wdrapał się na gałęzie. Nie było potrzeba podpatrywać go, gdyż Fabrycjusz odpocząwszy z pięć minut, powstał, wyjął z kieszeni flaszeczkę, schował ją do szafy z książkami, rozebrał się i świecę zgasił.
Klaudjusz opuścił też swoje obserwatorjum, powrócił do mieszkania i także spać się położył.
Fabrycjusz spał tego dnia dłużej niż zazwyczaj. Dziesiąta wybiła, gdy wyjeżdżał kabrjoletem z wili Neuilly. Jechał do domu zdrowia do Auteuil.
Grzegorz tylko co rozpoczął wizyty u pensjonarek.
Panna Baltus się ubrała.
Fabrycjusz czekał w salonie i czytał dzienniki.
Klaudjusz był na nogach od siódmej rano i włóczył się po ogrodzie. Czuwał. Przyszła mu pewna myśl do głowy i oczekiwał stosownej chwili, ażeby ją wprowadzić w wykonanie. Widział, jak Fabrycjusz wyjeżdżał. Zaraz też do jego pokoju wszedł Laurent dla zrobienia porządku.
Przy śniadaniu pan intendent zapowiedział, że musi się udać do Paryża po różne zakupy.
Klaudjusz czekał tylko na jego wyjazd, zeszedł do kuchni przekonać się, czy cała służba tam się znajdowała, potem poszedł do mieszkania Fabrycjusza, pewny, że nie zastanie tam nikogo. Dostawszy się do sypialnego pokoju, od razu poszedł do szafy z książkami, otworzył ją i zaczął szukać flaszeczki, wczoraj tam przez Fabrycjusza schowanej. Pamięć go nie omyliła. Poczuł flaszeczkę pod palcami, wyjął, odkorkował i przytknął do nosa. Poczuł dziwnie ostry, przenikliwy zapach. Skrzywił się okrutnie.
— Do pioruna! — mruknął. — To przecież nie pachnidło.
Spojrzał na etykietę i przeczytał te dwa wyrazy: „Datura stramonium“.