Lekarz obłąkanych/Tom III/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.

Było już dobrze po trzeciej, gdy Fabrycjusz i marynarz powrócili do wili Neuilly-Saint-James, jeden przez ulicę Longchamps, drugi przez bulwar Sekwany.
Nazajutrz o godzinie wpół do dziesiątej siostrzeniec bankiera zasypiał jeszcze w najlepsze, gdy Laurent zastukał do drzwi jego pokoju.
— Proszę! — zawołał przebudzony nagle. — Czego chcesz u djabła? — zapytał wchodzącego sługi — nie potrzebowałem cię przecie...
— Depesza jest do pana — odpowiedział intendent... Może to coś ważnego, więc czekać nie mogłem i nie chciałem...
— Dobrze... dawaj...
Fabrycjusz otworzył kopertę i poruszył się zdziwiony. Depesza pochodziła od panny Baltus a zawierała te słowa:
„Zmuszona wyjechać do Melun, czekam cię tam o czwartej. Paula“.
Uśmiech triumfu ukazał się na ustach Leclére’a.
— Podaj mi papier i pióro — rzekł do Laurenta — napiszę zaraz odpowiedź...
I napisał te słów kilka: „Stawię się o czwartej niezawodnie. Fabrycjusz“.
Potem zaadresował: „Panna Baltus. Melun“.
— Zanieś to natychmiast do telegrafu, tylko idź sam, nie posyłaj nikogo.
— Dobrze, proszę pana.
— Przed wyjściem zawiadom Klaudjusza Marteau, że czekam na niego...
— Tutaj, proszę pana?
— Tak, zaraz wstaję... Jak powrócisz z telegrafu, przyjdź zaraz do mnie.
— Dobrze, proszę pana...
Laurent wyszedł z pokoju. Fabrycjusz wyskoczył z łóżka.
Klaudjusz wcale spać nie próbował, wiedział napewno, że nie zaśnie! Od chwili powrotu ciągle rozmyślał nad tem, w jaki najpewniejszy sposób wydać w ręce sprawiedliwości mordercę z Melun i truciciela z Auteuil. Powziął postanowienie stanowcze i nie wahał się już wcale, ale głęboki niepokój opanował jego duszę. Łatwo to sobie wytłomaczyć. Miał on teraz, on Klaudjusz Marteau, dawniejszy skazaniec, przypomnieć swoją przeszłość sądowi, który go skazał za złodziejstwo, miał wskazać policji wielkiego przestępcę, którym był pan jego... Czy sprawiedliwość nie zarzuci mu to, że za długo czekał z oskarżeniem?... Czy nie będzie podejrzewać tego długiego milczenia? Na tę myśl dreszcz przechodził dzielnego Klaudjusza, ale powtarzamy, nie wahał się już wcale.
— Dziś zaraz pójdę do doktora Rittnera... Dowiem się, czy jest wspólnikiem pana Leclére’a, czy też nic nie wie o zbrodni, jaka się dokonywa w jego zakładzie, ale zanim wyjdę, napiszę obszerny list do komisarza policji w Auteuil!... Oddam list małemu Piotrkowi, który pójdzie razem ze mną i zaniesie papier komisarzowi, jeżeli za godzinę nie wyjdę zdrów i cały z domu obłąkanych.
Klaudjusz zajęty był pisaniem tego listu, co nie było rzeczą łatwą, gdy posłyszał stukanie w szybę okna, jakiem intendent zwykł był oznajmiać swoją wizytę. Pospieszył otworzyć.
— A to pan, panie Laurent! — wykrzyknął. — Przychodzi pan zaproponować jaką wycieczkę?
— Nie, ale przychodzę cię zawiadomić, że pan Fabrycjusz czeka na ciebie w swoim pokoju.
— Zaraz tam idę, panie Laurent...
Zamknął okno i rzekł do siebie:
— Życzy sobie mówić ze mną?... — To dziwne, i nie zupełnie naturalne... Czyby mój pan podejrzewał, że go szpieguję i wszystko odkryłem, czyby myślał wyprawić mnie do lepszego świata?... Do pioruna, nie poszłoby mu to tak gładko!... Nie pozbywa się jak królika, takiego chłopa jak ja?.. No, ale nie ma co... przedewszystkiem posłuszeństwo... Za pięć minut już będę wiedział, co się święci...
Eks-marynarz schował zaczęty list do szafy, zamknął ją na klucz, klucz włożył do kieszeni, ubrał się w kurtkę, poszedł do willi i nie bez silnego bicia serca zastukał do drzwi pokoju Fabrycjusza.
— Czy to Klaudjusz? — zapytał ten ostatni.
— Ja, proszę pana.
— Chodź!
Bordeplat z czapką w ręku otworzył drzwi i ukazał się na progu. Leclére siedział przy stole, przeglądał papiery i nie podniósł nawet głowy.
— Pan Laurent mi powiedział, że pan mnie potrzebował — odezwał się Klaudjusz.
— Tak jest, mój zuchu.
Fabrycjusz odwrócił się do przybyłego.
— Jesteś wszak trochę cieślą, czy prawda?
— Tak, proszę pana, znam się na ciesiółce.
— Jesteś także podobno mechanikiem?
— Nietęgim przynajmniej, proszę pana.
— Umiesz jednakże tyle, że mógłbyś okręt poprowadzić, mały statek parowy.
— O, co to, proszę pana, to mała rzecz... W Tulonie, przed pierwszą moją kampanją, byłem przy mechaniku szalupy parowej admirała i nauczyłem się obchodzić z maszyną tak, jak sam maszynista.
— Doskonale! Nie będę więc potrzebował przybierać nikogo do zadowolenia fantazji, jaka mi przyszła do głowy. Niezależnie od statków, z jakich składa się mała moja flotylla, miałbym ochotę posiadać dla przyjemności mały statek parowy na osób mniejwięcej piętnaście.
— Łatwo pan może zadowolnić to swoje życzenie — odpowiedział Klaudjusz. — Rozumiem doskonale, czego pan sobie życzy... Mały stateczek parowy to prawdziwe cacko, a daleko przyjemniejsze od jachtu i od szalupy...
— Podejmujesz się więc nabyć dla mnie taki statek?
— To, proszę pana, będzie niemożebne...
— Dla czego?
— Ani na Sekwanie, ani na Marnie, nie ma podobnego statku do sprzedania, a wątpię także, czy który z fabrykantów w okolicy Paryża podjąłby się budowy podobnej.
— I ja jestem tego samego zdania...
— Cóż więc w takim razie?
— Nie dostaniemy w Paryżu, to dostaniemy gdzieindziej.
— A gdzie? proszę pana.
— W Hawrze widziałem, przejeżdżając, kilka takich statków... Pochodzą z warsztatów Amerykanina Johna Manley, mistrza w budowach tego rodzaju...
— Więc do Hawru pan mnie wysyła?
— Tak, do Hawru...
— Bardzo dobrze...
— Pamiętaj tylko nazwisko Manley... Zresztą zanotuję ci takowe. Pierwszy lepszy wskaże ci warsztaty Johna... Chcę mieć statek o szybkim biegu, w cenie od dwudziestu pięciu do dwudziestu ośmiu tysięcy franków.
— Z taką sumą to można wybierać, proszę pana — zauważył Klaudjusz.
— Wiele potrzebować będziesz czasu na przejazd z Hawru do Paryża?
— Paląc dobrze?
— Przeciwnie, paląc umiarkowanie...
— Od ośmiu do dziesięciu dni, proszę pana.
— Tak przypuszczałem... Zrozumiałeś mnie zatem?
— Doskonale, proszę pana, gotów jestem na każde skinienie...
— Pragnąłbym, abyś się udał zaraz.
— Co? — wykrzyknął Klaudjusz zdziwiony. — Pan mi jechać każe?
— Zaraz dzisiaj — dokończył Fabrycjusz. — Mój powóz odwiezie cię do stacji z twoim chłopcem i Laurentem, który wam będzie towarzyszył...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.