Lekarz obłąkanych/Tom III/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.

Pierwszy z dwóch pokoi był salonikiem, umeblowanym na sposób wschodni.
Fabrycjusz posadził pannę Baltus na niskiej otomance i sam usiadł przy niej. Objął ją lekko ramieniem.
Paula, odurzona uściskami narzeczonego, patrzyła weń, nic nie mówiąc. Usta w czarującym uśmiechu na wpół otwarte, ukazywały prześliczne białe ząbki w oprawie koralowej.
Fabrycjusz przypatrywał jej się oczami, w których błyszczał ponury ogień. I odezwał się po chwilowem milczeniu:
— Jakże ty piękną jesteś w tej chwili, moja ukochana i gdybym był odjechał dziś wieczór, co za szczęście by mnie ominęło. Nie byłbym się przypatrywał tym ślicznym, wilgotnym oczkom, których blasku pozazdrościłyby czarne diamenty, nie czułbym bicia twojego serca przy moim boku, Nie rozkoszowałbym się wonią tych włosów, która mnie tak upaja... Och! nocy szczęśliwa, nocy błogosławiona, żebyś się nie skończyła nigdy!...
— Kochasz mnie? — szeptała młoda dziewczyna.
— Czy cię kocham?.. Z całej duszy, z całego serca, z całej siły. Tyś jest jedynym celem i jedyną mojego życia nadzieją. Ty jesteś życiem mojem. Czyż mogę żyć bez ciebie?
— I zawsze mnie tak kochać będziesz?
— Zawsze!... Czyż nie wiesz tego?... Nie przeczuwasz?...
— Wierzę... czuję... ufam ci... ale lubię, jak to mówisz... Powtórz mi jeszcze?
— Zawsze! — rzekł Fabrycjusz — zawsze! zawsze! zawsze!
Paula przymknęła oczy, aby się lepiej rozkoszować harmonją głosu tego, który jej obiecywał miłość i szczęście.
Fabrycjusz Leclére przycisnął usta do przymkniętych powiek dziewczyny. Paula zadrżała całą istotą, straciła świadomość rzeczywistości i bardziej jeszcze przycisnęła się do narzeczonego.
— Już ją mam! — pomyślał nędznik.
Ale nagle wśród nocnej ciszy rozległ się dzwonek. Ten nagły dźwięk podziałał na sierotę, niby prąd elektryczny. Otworzyła oczy, odzyskała zupełną pewność siebie, wyrwała się z objęć Fabrycjusza, który chciał ją jeszcze przytrzymać i szybko powstała.
— Przeklęty jakiś natrętnik — pomyślał wściekły Leclére. — Jak tu odnaleźć podobną okazję?
Rozległo się drugie jeszcze silniejsze szarpnięcie dzwonka.
Willa, jak wiemy, oddzielona była od drogi tylko dziedzińcem. Paula wychyliła się za okno i zdawało się jej, że dostrzegła poza sztachetami jakąś kobietę.
— Kto tam? — spytała.
— To ja, proszę panienki.
— Kto taki?
— Magdalena, służąca pana Grzegorza. Przybyłam z Auteuil z bardzo pilnym listem do panienki, od mojego pana.
Fabrycjusz poczuł, że organ, który mu zastępował serce, ścisnął się lekko.
— Pilny list od doktora?... Czy nie zaszło tam coś nieprzewidzianego?
— Dowie się panienka zaraz. Tylko proszę mi kazać drzwi otworzyć.
— Otworzę zaraz sama.
Panna Baltus wybiegła prędko od Fabrycjusza do swojego mieszkania, zadzwoniła na pannę służącą, zapaliła świecę, zeszła do sieni, wzięła klucz i otworzyła bramę.
— Na pewno Joanna umarła — pomyślał Fabrycjusz — i zawiadamiają o tem Paulę. Przeklęta Magdalena, żeby była później trochę przybyła.
Paula powróciła na górę z listem Grzegorza.
Rozbudzona i na prędce przybrana panna służąca czekała już na panią.
— Zobacz, czy pan Leclére jeszcze nie śpi — powiedziała panna Baltus do pokojówki — i poproś, aby tu przyszedł.
Po chwili zjawił się Fabrycjusz.
— Co takiego? — zapytał. Słyszałem, że dwa razy dzwoniono... Spodziewam się, że nie zaszło nic złego?...
— Przyszedł list od pana Vernier — odpowiedziała Paula. — Czekałam na pana, żeby go otworzyć, bo to co zawiera, zapewne pana również jak i mnie interesuje.
Rozdarła kopertę i przeczytała:
— „Kochana panno Paulo! Pan Bóg gdy chce czynić cuda. Dał nam tego dowód, zsyłając na panią Delariviére błyski rozumu. Zdaje się sobie przypominać. Wymawia pewne nazwiska, o których już jak się zdawało zapomniała zupełnie... Może tej nocy przypomni sobie wszystko. Może jutro wszystko wypowie. Proszę panią, przybywaj jak najprędzej. Potrzeba nam pani bardzo.. Edma ściska panią, ja pokornie ścielę się do jej nóżek.

Grzegorz Vernier.“

Nie zdołalibyśmy opisać, co się działo z Fabrycjuszem, gdy słuchał czytania tego listu. Pomimo całego panowania nad sobą, trząsł się od stóp do głów. Wielkie krople potu spływały mu po czole i zdradzały straszne przygnębienie.
Panna Baltus, zajęta czytaniem, nie spostrzegła tego naturalnie.
— Błyski rozumu — wykrzyknęła — pamięć chwilowa. Joanna przypomina sobie. Będzie mówić... Doktor Vernier nie myli się, Pan Bóg cud uczynił. Jadę natychmiast!...
— Jedzie pani! — powtórzył z osłupieniem Fabrycjusz.
— Ma się rozumieć! Czy nie słyszałeś pan, że mnie potrzebują?
— Ale w nocy nie przechodzi żaden pociąg do Paryża.
— To mi nic nie przeszkadza. W cztery godziny dojadę końmi do Auteuil.
I dodała, zwracając się do panny służącej:
— Obudź natychmiast Józefa i niech bez straty czasu zaprzęga Jacka i Dicka do małego powoziku.
Fabrycjusz miał czas przyjść do siebie.
— Ja ci będę towarzyszył — rzekł — skoro wyszła pokojówka.
— Nie, mój przyjacielu. Niepodobna.
— Dla czego?
— Doktor Vernier, zobaczywszy nas razem, domyśliłby się, żem cię zatrzymała w willi.
— No i cóż cię to obchodzi?
— Bardzo mnie obchodzi, bo bardzo mi zależy na jego szacunku. Moja nieroztropność wydałaby mu się niezmiernie dziwną, zaczynam bowiem rozumieć, żeśmy oboje postąpili wielce nierozsądnie.
Wymawiając ostatnie słowa, Paula zarumieniła się i mówiła dalej:
— Nie pojadę przecież sama, stara Magdalena pojedzie ze mną. Ty, mój przyjacielu, prześpij noc tutaj, a rano przybądź do Auteuil. Przybędziesz, nieprawda?...
— Ma się rozumieć, że przybędę i aż do chwili zobaczenia się, minuty znowu wydawać mi się będą latami...
— Dziękuję ci, kochany Fabrycjuszu.
— Powóz już zaprzężony, proszę pani — powiedziała wchodząc pokojówka.
Panna Baltus włożyła na główkę mały, czarny kapelusik, zarzuciła na siebie płaszczyk kaszmirowy, podała czoło do pocałowania narzeczonemu i wyszła z pokoju, powtarzając:
— Do widzenia, mój drogi, będę cię niecierpliwie oczekiwać.
Siadając do powozu, spojrzała w okno swego pokoju. Zobaczyła w niem Fabrycjusza. Raz jeszcze na znak pożegnania przyłożyła ręce do ust i przesłali sobie pocałunki.
Powóz odjechał. W początku podróży panna Baltus badała Magdalenę, ale stara służąca, wierna otrzymanym rozkazom, powtarzała to tylko, co było w liście doktora.
Paula przestała pytać, a podczas kiedy powóz toczył się po bruku, powtarzała:
— Joanna sobie przypomina... Joanna będzie mówić... brat mój zostanie więc pomszczony!
O piątej rano dzielne konie stanęły na ulicy Raffet, przed sztachetami domu zdrowia. Paula wstała i prędko przebiegła park. Magdalena pozostała w tyle, bo nadążyć nie mogła.
Grzegorz i doktór Schultz słyszeli, jak zajechał powóz i brama się otworzyła.
— Jest panna Baltus — odezwali się jednocześnie i wyszli obaj na jej spotkanie.
Grzegorz wyglądał bardzo zmęczony, twarz miał posępną, spojrzenie smutne.
— Kochany doktorze zawołała Paula, podając mu rękę — widzisz, że nie opóźniłam się na wezwanie. Przyjechałam zaraz w nocy.
— Bardzo pani jestem wdzięczny, a nawet spodziewałem się tego.
— Co panu jest jednakże, panie Grzegorzu? — ciągnęła młoda kobieta — wyraz twarzy twojej zdaje się zaprzeczać szczęśliwej wiadomości, jaką mi przesłałeś przez Magdalenę.
Grzegorz nic nie odpowiedział. Dotkliwy niepokój opanował Paulę.
— Boże mój! — szepnęła — czy nie fałszywą tylko powzięłam nadzieję? Cóż się tu stało? Czy mam się dowiedzieć o jakiem nieszczęściu?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.