Lekcya i obiad (Są chłopcy na świecie...)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Niemojowski
Tytuł Lekcya i obiad
Pochodzenie Trójlistek
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CVIII.
Lekcya i obiad.

Są chłopcy na świecie z pogodném obliczem,
Wesołém spojrzeniem, uśmiéchem na twarzy:
Dla takich, choć głodni, obiadek jest niczem.
Dla takich czas leci, choć czekać się zdarzy;
Ja znowu, gdy chwila nadchodzi jedzenia,
Nie mogę usiedziéć na miejscu, niestety,
Przed moim się wzrokiem obraca pieczenia,
Potrawka gotuje i smażą kotlety,

A kiedy obiadu opóźni się pora,
To sądzę, żem w ustach nic nie miał od wczora.

Jak gdyby na przekór ta duża komnata,
Gdzie lekcye pobieram z siostrzyczką kochaną,
Nad samą jest kuchnią — ztamtąd więc dolata,
Nęcący zapaszek w południe i rano;
A kiedy profesor poważnym swym głosem,
Mówi nam, jak części zmieniają się mowy,
Ja wtedy przemyślam nad zupką, nad sosem,
Nad smakiem wybornéj pieczeni wołowéj,
I często, gdy długo obiadu nie dano,
Sam nie wiem o co mnie na lekcyi pytano.

Zaledwie godzina wybiła dwunasta,
I słychać półmisków brzęk w głębi kredensu,
Mów, proś, groź, zaklinaj — nic nie wiem i basta,
A jeśli co rzeknę, to znowu bez sensu...
Więc czekam, więc patrzę, aż serce mi rośnie,
Na drzwiczki od kuchni zkąd wyjść ma Antoni:
„Ah! wazę już niosą!” zawołam radośnie,
A książki, kajety, spadają mi z dłoni.
Profesor się gniewa i karci swawolę,
Lecz cóż ja mam począć, gdy waza na stole?

Raz kiedy mój Ojciec powrócił z podróży,
On wziął go na stronę, i wtedy półgłosem
Coś oba ze sobą mówili czas duży,
A szepcąc wciąż na mnie patrzyli ukosem.
„Profesor,” rzekł Ojciec — „zmartwiony jest bardzo,
Brakiem twéj uwagi w nauki godzinie:
Źle kiedy dziateczki trudami prac gardzą,
Bo potém za późno, gdy młodość przeminie.”

„Ah, Ojcze, ja chciałbym twych przestróg być godnym,
Lecz próżną chęć moja — bo jestem wciąż głodnym.”

„Czyż jeść ci nie dają?” „Mam wszystko co zechcę,
Lecz kuchnia jest blizko, tuż zaraz przy sieni,
Więc miły zapaszek wciąż zmysły me łechce,
I myślę o zupie, befsztyku, pieczeni;
Gdy siądę z książkami, kajetem, za stołem,
A czuję, że w kuchni gotuje się jadło,
To lekcya i obiad mięszają się społem
W méj głowie, i całe zadanie przepadło.
O, drogi, kochany, jedyny mój Tato,
Daj radę, i powiedz, co robić mam na to?”

„Chcesz rady, pomocy, — więc dam ci lekarstwo,
Słów moich osnowę miéj zawsze na względzie:
Jedyną twą wadą, mój synu, obżarstwo,
Pozbądź się téj wady, a dobrze ci będzie.
Gdy wabi woń kuchni, to w kajet patrz bacznie,
Gdy brzękną talerze, książeczkę przeczytaj,
Gdy waza się bieli, zmruż oczy nieznacznie,
Siedź, ucz się i pracuj — o jadło nie pytaj;
A jeśli w tym torze postąpisz choć krokiem,
Nikt ciebie już wtedy nie nazwie żarłokiem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Niemojowski.