Liryka francuska (antologia)/Madame de Soubise

<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred de Vigny
Tytuł Madame de Soubise
Pochodzenie Liryka francuska
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1911
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

MADAME DE SOUBISE.


»Ładujcie kolubrynę, arkabuzyerowie, hej!
Lancknechty ciągną! — baczę — każdy na piersi swej
Ma wreszcie święty krzyż. Krzyże się na nich lśknią
Podwójne i czerwione; — znaczone, rzekłbyś, krwią.
Zapóźno już. Panny Maryi dzwon
Niedocnaż nas wytrzeźwił dzisia? Śnię ja?
Zadługom pili wczora. Na duszę mą!
Lecz pilim w noc świętego Bartłomieja!«

»Szpadę mocno zostrz,
Godź ładunki świeże,
Pistolety z olstr
I święte szkaplerze.
Ponad czarny Luwr
Dzień powstaje kołem:
Wszemu staniem czołem!
Córze mojej mów —
Niech ogląda społem«.


Tak prawi baron stary z okniska szkliwych błon.
Nielża się zmylić — wierz — gdy rozkazowa on.
Bieżajcie, koniuchowie, pachoły, giermków rój!
Paziowie, heroldowie, łuczników wierny strój!
Jej miłość Marya-Anna schodzi już
Z wieżycy krętych stopni, niby we śnie...
Do ziemi halebardy — pokłon złóż!
Niechaj się wszelki przed nią gnie pocześnie.

Konie dębi strach,
Że się rwą do pędu
W kiściech piór i skrach
Paradnego rzędu.
Lecz pan rodzic wrósł
W półtęcze strzemienia;
Córę swą zrumienia:
»Nie sromnoż ci śluz,
Trwóg i zawodzenia?«

»Ze cnych baronów gniazda wiedziesz się, panno ma!
Z rodu, — jenże niewieście za gańbę zdawna ma
Niewczesny szloch, — a to dla prawych wróż,
Że z lękliwego łona łacno się lęże tchórz.
Podnieśże wzrok, a zapuść niżej kwew.
W konie! Pachoły zadmijcie w rogi wieszcze!
Sekwana we mgłach broczy się by krew.
Na żywy Bóg! Chcę widzieć więcej jeszcze«.


»Wże wyrasta gród;
Dołem par się snowa...
Bacz! pod krwawy wschód
Siedziba królowa.
Straż u Luwru bram...
Co? drżysz z za zasłony
Pod śmiertnymi dzwony?
Z za okniska ram
Król. — Oddać pokłony«.

I tedy baron stary, na piersiach znacząc krzyż,
Na Katarzyny dwór w krużganki idzie wzwyż.
Córa usiadła w dole, pod głaźnych stołbców słup,
Zasię człowiecze ciało westchnęło z pod jej stóp.
»Jam jeszcze żyw... jam żywy, wasza mość!
Strzymajcie się, podajcie mi swą rękę,
A tako duszy mej zmażecie złość, —
Bo będę słuchał mszy, — na Bożą mękę!«

»Hugonoto, słysz«
(Marya-Anna rzecze)
»Szkaplerz weź i krzyż
I zdaj im się w pieczę!
Zbądź śmiertelnych zmór,
Zzuj rdzawą zbroicę
I weź tę gromnicę!
Ja ubłagam dwór, —
Ty — błagaj Dziewicę«.


I Marya rozkazuje, by orszak wiernych sług
W opończy pazia za nią rannego na koń zwlókł.
Każe mu zdjąć z ramienia zbyt ważkie pasy zbrój,
Zarzuca mu na piersie płaszcz aksamitny swój,
Kładnie relikwiarz własny na koral srogich ran,
I ludziom swym oświadcza niewzruszona:
»Wiernym kościoła synem jest ten szlachetny pan,
O czem w świątyni Bożej was przekona«.

O, święty Eustachy!
Jakiż krwawy tłum
Okropnymi strachy
Zalega twój tum?
Włóczy stosy ciał
Pośród wirydarza,
Szydzi i znieważa
I czyni z nich wał
U stopni ołtarza!

Na rok, w którym żyjemy, spuść Panie łaskę Swą!
Niewiasty te i męże — zaprawdę — ludzie są.
Ich tłum zalega nawę (z chóru Te Deum grzmi)
I żywe serce ludzkie szarpie i pławi w krwi.
Wyrwane z piersi wodza, oną-że przemógł grzech,
I przeżarł jako trąd odstępczy błąd Kalwina.
Tłumy je rwą. Szyderstwa wrą i śmiech —
Dzielą się krwią: »To cud chleba i wina!«


Szalejącym wkrąg
Mnich zamaskowany
Czyta z Księgi-Ksiąg
Psalmowe peany.
Celebruje śpiew
Z organnymi szumy, —
Zasię z rąk na tłumy
Trzykroć strząsa krew
Skroś pomroczne tumy.

»Przepuśćcie!« rzeszom każe. »Ździerżyć przysięgę trza:
Klęlim się szczędzić wszystkie, dla których świętą msza!
Przepuśćcie! Owo dwoje pacholąt baczę tam...
Jeszcze nie rzezać ich! W świątyni wara wam!
Póki są tu — pod moją pieczą są:
(Dla wszystkich kościół mój — rzekł Paweł święty)
Tutaj — jam włady żywotem ich i krwią,
Gdy wyjdą — rozrządzicie pacholęty«.

»Bez rodzica tu
Wam się zdaję w pieczę!«
Dwakroć, jak bez tchu,
Marya-Anna rzecze.
»On poszedł na dwór,
Ja — w was zadufana —

Wiedę tego Pana
Błagać Łaski wzór,
By nań była zlana!«...

Lecz ranny przerwie Annie: »Nierychło Wasza mość!
Nie zbawisz ciała mego — zakrótkim już tu gość.
Lecz mi swej ręki zwól, a zbędę wszelkich win,
I zginę jako prawy twego kościoła syn.
Diuk jestem de Soubise. Weź ze mną ślub!
Już nie zacięży ci on ślub księżęcy:
Na jeden li to dzień! W kościoła grób
Wszedłem dziś snadź, bym zeń nie wyszedł więcej«.

Ciecze krwawy szlak...
»Jestżeś żoną moją?«.
— »Gorze!« rzekła »tak«.
Dłonie ich się spoją —
Żeni jeden ruch.
Jego wzrok w zachwycie
W Maryi odbicie
Śle żywota duch —
I zbiega zeń życie.

Tako się Marya-Anna księżną z tym stała dniem.
Zaczem zrzekła się kornie władyctwa lennych ziem,
Na Jezusową brać przelała skarbów zdrój

I własnem nadto wianem dar zbogaciła swój.
Dziewicze serce, zranione nadmiar wcześnie,
Nie przetrwa długo, że bolu czerw je zgryzł:
W klasztorze na Saintonge w dwudziestej życia wieśnie
Zgasła dziewicza wdowa po diuku de Soubise.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred de Vigny i tłumacza: Bronisława Ostrowska.