Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Jezuitów |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Przeglądu Powszechnego” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z napisaniem do Ojca zbierałem się tym razem prawdziwie jak czajka za morze, ciągle myślałem o Iiście do Ojca, ale ustawicznie jak nie jedno to drugie, jak nie drugie to dziesiąte stanęło na przeszkodzie i, chociaż chęci mi nie brakło, list dopiero teraz wysyłam. Długo musiałem czekać na fotografje, aż wreszcie udało się i posyłam Ojcu co mogę, raczej na co się mógł zdobyć czarny artysta. Do tych fotografij dołączam jak od siebie, tak też imieniu wszystkich nieszczęśliwych, którzy znajdą przytułek w tem schronisku, stokrotne Bóg zapłać wszystkim naszym dobroczyńcom razem i każdemu wsobna za hojne jałmużny, z których powstało to schronisko. Matka Najśw. niech im to po swojemu stokrotnie wynagrodzi jak w tem, tak w przyszłem życiu. Budowa nazewnątrz już prawie ukończona, zostaje bardzo maleńko do zrobienia po deszczowej porze. Teraz pracujemy wewnątrz; idzie to bardzo wolno, bo najrozmaitszych przeszkód wcale nie braknie. W naturze również tego roku opóźnienie, do połowy listopada deszczów nie było wcale, raz czy dwa pokropił chwilowy tylko drobny deszczyk, niby gęsta rosa. Posucha straszna i upał wielki, bo słońce pali pionowo, a ziemia sucha i rozpalona też nie oddaje chłodu. Bydło bardzo zmarniało dla braku paszy. Jak zwykle w końcu suchej pory Malgasze podpalają wszędzie suchą trawę, żeby podczas deszczów nowa lepiej urosła. Przy tej operacji niedawno spaliło się kilka domów niedaleko nas. Dopiero 15 listopada spadł pierwszy drobny deszcz z małą przymieszką gradu i pioruny zaczęły się popisywać, jeden z nich zwłaszcza uderzył gdzieś w skały niedaleko nas, ale tak siarczyście palnął, że aż miło było słuchać.
Zły jestem na tutejszy rząd, bo nie po ludzku on postępuje, wszędzie rządy protegują i wspomagają dobroczynne zakłady, czyto uwalniając je od podatków, czy w inny jakikolwiek sposób. Francuski rząd nietylko, że tego nie robi, lecz przeciwnie, obdziera bez miłosierdzia. Ot ma Ojciec dowód na to, co mówię, jak ze wszystkiem, tak też i z krawiectwem idzie tutaj bardzo niesporo, zatem teraz muszę przygotowywać powoli uniformy dla przyszłych mieszkańców schroniska, żeby potem, przyjmując tych nagusów, nie czekać, ale odrazu umundurowywać ich porządnie. Wiedzą tutaj w urzędach celnych, że sprowadzam wiele rzeczy, ale nie dla handlu niemi, lecz tylko dla biednych trędowatych, wiedzą też, że te wszystkie rzeczy kupuję za jałmużny, które mam od łaskawych dobroczyńców. O tem wszystkiem w urzędach celnych wiedzą, bom ich uwiadomił, mimo to jednak obdzierają co się zwie. Płótna i flaneli sprowadziłem niedawno za 2.723 fr. i to nie skądinąd tylko z Francji, a tu na cle wzięli za to 221 fr. 60 c. Jak to mam nazwać?! Niech Ojciec sam powie. A jak te cła pobierają, to sobie nawet wytłumaczyć nie można. Tak np.: sprowadzili tu dla misji oleodruki za 103 fr. 30 c. Kupiec przystał te oleodruki jako posyłkę pocztową poleconą i dlatgo na cle wzięto 18 fr. Niechże też same oleodruki przyjdą pod opaską jako druki, na cle nic zgoła się nie płaci. Na podstawie czego opaska uwalnia od cła, a posyłka płaci takowe? Szkoda tylko, że nie w mojej to mocy, bo gdybym tak mógł, jak nie mogę, to z prawdziwą przyjemnością napędziłbym tym wszystkim poborcom rozumu do głowy i miłosierdzia do serca. Pocieszam się tylko tem, że przecież Matka Najśw. widzi, co się dzieje i nie opuści biednych trędowatych, dla których schronisko kazała budować. Ma tu zjechać niezadługo nowy zarządca całej wyspy na miejsce Galieniego, zobaczymy jakie to będą rządy.
Zasyłając Ojcu i wszystkim naszym dobroczyńcom życzenia świąt i Nowego Roku, oraz bardzo prosząc o modlitwy, kończę bazgraninę.