Litwa (Niewiadomska)/Witołd
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Litwa |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W takiej to puszczy, pod dębem prastarym zasiedli dwaj młodzieńcy.
Tam, ponad borem słońce świeci jasno i rzuca złote, palące promienie, — ale tu cień i cisza. Tu złote strzały słońca przeniknąć nie mogą przez sklepienie konarów, gałęzi i liści. Ten obraz tak przedstawia nasz wielki poeta:
Wokoło była ciemność; gałęzie u góry
Wisiały, jak zielone, gęste, nizkie chmury;
Wicher kędyś nad sklepem[1] szalał nieruchomym
Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem:
Dziwny, odurzający hałas!
...............
Na dole, jak ruiny miast: tu wywrót dębu
Wysterka z ziemi, nakształt ogromnego zrębu;
Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy,
Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy[2],
Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu
Zajrzeć straszno: tam siedzą gospodarze lasu,
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości
Napół zgryzione jakichś nieostrożnych gości.
Czasem wymkną się w górę przez trawy zielenie,
Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie,
I mignie między drzewa zwierz żółtawym pasem,
Jak promień, kiedy wpadłszy, gaśnie między lasem.
I znowu cichość w dole. Dzięcioł na jedlinie
Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie,
Schował się: ale dziobem nie przestaje pukać,
Jak dziecko gdy schowane, woła, by go szukać.
Bliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma,
Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma,
Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera:
Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera,
Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica
Z drzew na drzewa, miga się, jako błyskawica,
Nakoniec w niewidzialny otwór pnia przepada,
Jak wracająca w drzewo rodzime Dryjada[3].
Znowu cicho.[4]
Młodzieńcy może nie widzą tych cudów, tak zajęci rozmową. Obaj w myśliwskim stroju, uzbrojeni, z postawy znać, że panami są tej puszczy, a zarazem — jej dziećmi. To nie obcy przybysze, ani grzeczni goście.
Jeden barczysty, silny w każdym ruchu, o spojrzeniu dumnem i śmiałem, mówi gorąco, ogniem pała mu źrenica, z gestów i głosu zgadniesz, że marzy o wojnie, o wrogu twardym, którego pokona, on, siłą nieugiętą, hartem woli, potęgą wszystkich uczuć swego serca.
A drugi milczy, słucha. Wątlejszy z postawy, szczupły, o ściągłej twarzy, czarnych włosach, i ruchliwem spojrzeniu czarnych oczu, — czasem potrząsa głową, włos długi ręką za ucho zakłada i słucha wciąż uważnie, a bystrym rzutem błyszczącej źrenicy zda się przenikać puszczę, śledzić każde drzewo.
— Nie lękam się Krzyżaka — twierdzi Witołd dumnie — od nas tylko zależy, by przestał być groźnym, — ta chwila niedaleko! Jesteśmy u siebie, na naszej własnej ziemi, gdzie wszystko mu wrogie; — tylko odwagi, tylko zjednoczenia wszystkich sił do tej walki.
— Ojcowie tak czynią — odparł Jagiełło ciszej — a przecież — a przecież — — Brak nam żelaza, mieczów, broni ognistej... chytrości —
— Gardzę podstępem — zdradą! — przerwał Witołd z uniesieniem. — To broń słabych i podłych. Nam wystarczy rozum, niezachwiana odwaga, silne ramię. Kiedy zechcemy, znajdzie się żelazo, miecze i broń ognista — tylko razem, a całą mocą.
— Pomoc sprzymierzeńca nigdy nie zawadzi — zauważył Jagiełło.
— Alboż o to trudno? Książęta Mazowsza nienawidzą ich także całą duszą.
— A krzyż! Pod znakiem krzyża skupiają się wszystkie narody.
— Krzyż raz już Mendog zatknął na litewskiej ziemi, — wiemy obaj, że w krzyżu potężna obrona, — im wytrącim miecz z ręki. To należy do nas. To nowa droga, na którą wstąpimy, — posłuchaj: my dwaj — to przyszłość Litwy. Ojcowie tego uczynić nie mogą: młodych sił na to trzeba, młodej woli.
I snuje dalej marzenia, zamiary, powierza tajne myśli, których ojciec nie zna. Ojciec strudzony wiekiem, ciężką walką. Witołd uwielbia męstwo i prawość Kiejstuta, czci go i kocha, ale zdaje mu się, że dalej zajdzie i więcej dokaże. Kiejstut już spełnił swoje przeznaczenie, a inną kartę dziejów on pisze. Razem z Jagiełłą, bo to brat, przyjaciel.
Jagiełło słucha chętnie, ale krótko odpowiada. Rozważa każde słowo, ale serca nie otwiera, nie wyjawia swych myśli. Mniej szczery, bardziej skryty, lubi drogi ciche, — mniej ma ufności w ludzi, może i we własne siły.
Ale Witołda ceni, potrzebuje, wierzy w jego uczucie, jest mu przyjacielem. Któżby mu go zastąpił?
Obaj mają przed sobą taki piękny przykład zgody braterskiej, że im powinien być wzorem. Miłość Kiejstuta z Olgierdem przetrwała od lat dziecięcych do późnej starości i pozwoliła skutecznie osłaniać Litwę od Rusi, Krzyżaków, Tatarów. Kto wie, coby się stało, gdyby bracia z sobą zaczęli walkę o ziemię i władzę?
Witołd jest dumny z tej jedności bratniej, i on z Jagiełłą pójdą w ślady ojców, — i oni zgodnie podzielą się chwałą.
Tego pragną ojcowie: dlatego chowali ich razem tych wybranych następców; oni najlepiej wiedzą czem jest zgoda w domu.
Dziś zasiedli przed domem, pod lipą cienistą, miód popijają, długie wspominają boje, o synach gwarzą i przyszłości Litwy.
Białe ich włosy, ale czerstwe lica, choć bliznami zorane, siekane wiatrami ostrymi; z oczu pogoda patrzy i łagodność, choć znać, że usta rozkazać umieją słowem stanowczem, silnem.
Może niedługo rozkazywać będą: czas na spoczynek starcom; synów zostawiają, którym z ufnością powierzą los kraju.
— Witołd to młody orzeł — myśli Kiejstut — on na swych skrzydłach podniesie Jagiełłę, — jemu się nic nie oprze.
— Jagiełło — myśli Olgierd — jest skryty i mądry, ma chytrość węża, tak potrzebną w walce, on będzie radą śmiałego Witołda, który zanadto ufa w siłę miecza.
Od strony puszczy na szerokiej drodze tuman kurzawy: wraca drużyna myśliwska, — Witołd obok Jagiełły — przyszłość Litwy.
— Bracie — rzekł Olgierd — jeśli umrę pierwszy, zostaw Jagielle Wilno. Niechaj pod twojem okiem zacznie rządy. Lepiej dla Litwy, gdy w ręku Jagiełły ustali się władza, dopóki ty możesz go wspierać.
Pomyślał Kiejstut chwilę. Po śmierci starszego brata on miał pierwszeństwo do tronu i z wieku i z zasługi.
— Tak — rzekł nakoniec — masz zupełną słuszność: tak będzie lepiej. Przykład dla Witołda, dla Litwy całej. Uznam go wielkim księciem dobrowolnie, a któż wtedy sprzeciwić mu się waży?
Jest zamek Krewo na wschód od Trok i Wilna, w głębi puszcz starych, bagien i jezior posępnych, rzeką oblany. Stary zamek z wieżą strażniczą, z głębokimi lochami.
W noc ciemną więźnia tutaj przywieziono. Skrępowany, choć ranny, nieprzytomny, — straż czujna go otacza.
Książę Litwy Jagiełło powierza go dozorcy zamku, słudze swemu, jak źrenicy oka strzedz każe, śmiercią grozi w razie ucieczki.
— Loch kamienny, bezpieczny — zauważył Litwin, — Kiejstut nie uszedł z niego, i ten nie ujdzie żywy. Do kamiennego lochu!
— Kiejstut?! — wykrzyknął więzień, który ocknął się w tej chwili. — Gdzie Kiejstut? Skąd uszedł?
— Nie uszedł, nie! — ozwały się głosy surowe. — Zwłoki książę do Wilna przewieźć kazał, pogrzeb sprawił wspaniały, jak należy się wojownikowi; — ale z lochu nie uszedł, — nie!
— Pogrzeb? — wyjąknął więzień. — Pogrzeb Kiejstuta w Wilnie?
— Prędzej! — krzyknął dozorca. — Z więźniem rozmawiać niewolno. Zanieść go.
Czterech silnych pachołków pochwyciło sznury, zarzucili na więźnia i dźwignąwszy go, szybko zanurzać się poczęli w czarnem wejściu do podziemia.
Kiedy świt szary zajrzał przez niewielki otwór, wysoko pod sklepieniem umieszczony do ciemnicy, w której przed kilku dniami skonał Kiejstut, ujrzał na garści słomy w lochu wilgotnym Witołda.
Leżał wolny od więzów, tutaj zupełnie zbytecznych, z otwartemi oczyma, rozpaloną twarzą i spiekłemi ustami, nieprzytomny, w gorączce.
Nic dziwnego: tyle okropnych chwil przeżył, iż w zdrowiu nawet nie mógłby zrozumieć, że to wszystko rzeczywistością.
Krótko trwała zgoda w książęcej rodzinie po śmierci starego Olgierda. Kiejstut uznał Jagiełłę wielkim księciem, i wierny przyrzeczeniu, osadził go w Wilnie, sam pierwszy hołd mu złożył, dla przykładu: Jagiełło miał starszych braci. Lecz młody książę nie wierzył stryjowi, z Krzyżakami się związał, dał ucho ich radom zdradzieckim, podstępnie Troki chciał zagarnąć.
I oto rozpoczęła się wojna domowa. Kiejstut zajął Wilno, uwięził Jagiełłę; lecz Witołd w zdradę brata uwierzyć nie może, oskarża ojca o zbytnią porywczość. Kiejstut uwalnia więźnia, lecz Wilna nie zwróci: stolica Litwy musi być bezpieczna, inną dzielnicę wyznacza Jagielle.
A Jagiełło zręcznie nową knuje zdradę: mistrz przysłał mu na pomoc krzyżowych rycerzy, ale on niby skrycie pragnie zgody, pojednania z bratem i stryjem, by razem na Zakon uderzyć. Do obozu ich wzywa potajemnie, przysięgę składa, zakładników daje.
I Witołd znowu wierzy: jakże nie wierzyć Jagielle? Toż brat, powiernik wszystkich jego myśli, przyjaciel od dzieciństwa.
A teraz nad nim wilgotne sklepienie, ciemność, powietrze zgniłe; — a gdzie ojciec?
Stąd właśnie nie wyszedł żywy... pogrzeb wspaniały w Wilnie! To uczynił Jagiełło!
Siadł na posłaniu, patrzy nieprzytomnie: — to chyba sen okropny! Jagiełło wrogiem? Ojciec zamordowany? On w więzieniu?
I tu ma zginąć? bez czynu i chwały? on, przyszłość Litwy?
...............
Posępne dnie płynęły długie nieskończenie; — rany się zagoiły, i siły wracały, — lecz rany duszy bolały okrutniej: ma zginąć nędznie w tym okropnym lochu — z woli Jagiełły?... Za co?
Zgrzytnęły ciężkie zapory więzienne, ktoś wszedł do lochu, — zapewne morderca?
Nie, to strażnik zamku.
Zbliżył się do barłogu, każe nieść chorego do izby, w której świeci słońce, złożyć na łożu, skórami zasłanem, podać napój, gorącą strawę.
— Posłuchaj, więźniu, i czcij dobroć księcia — przemawia wreszcie. Jagiełło kazał opatrzyć twe rany, komnatę widną dać, uczciwe jadło, — żona codziennie odwiedzać cię będzie, byś pomnił, że Jagiełło był ci bratem. Tylko wolności odzyskać nie możesz. Taka książęca wola.
Usiadł Witołd na łożu i milczy ponuro. — Łaska Jagiełły! Braterstwo wspomina! — Tylko wolności nie da.
— Zobaczymy!
Na okno spojrzał: — za kratą, bezpieczne, — na drzwi dębowe, mocne. — Wszystko jedno: choćby z kamienia były, on je skruszy. Lecz taić myśli trzeba, kryć spojrzenie. Minął szczęśliwy czas wiary, ufności, — w twardej szkole nauczy się być skrytym, podstępnie działać, — zdradzać!
Nauczył się. Niewiele minęło tygodni. Więzień spokojny, nie budził podejrzeń, — odwiedzała go żona, przychodziła z dziewczętami służebnemi.
Nakoniec żona odwiedzać przestała, — Witołd od trzech dni chory. Dozorca chce go widzieć.
Na łożu księcia służebna dziewczyna, — on w jej sukniach uszedł bezpieczny.
Od lat 40 blizko Witołd rządzi Litwą.
Starzec to już sędziwy, długie życie za nim, długa przebyta droga, a gdy patrzy na nią, nie dziwi się, że zmarszczki twarz jego pokryły, choć w silnej ręce jeszcze miecz podźwignie, a myśli płyną jasno, jak w głowie młodzieńca.
Lecz wiele przeżył przez te długie lata i dźwiga ciężar smutków, które się nie kończą; — jedną miał tylko chwilę wielkiego trjumfu, lecz choć dała mu wiele, wszystkich ran nie zagoiła.
Ta chwila — to zwycięstwo pod Grunwaldem.
Wtedy odetchnął wreszcie pełną piersią! Wtedy zdawało mu się, że zdobył świat cały, że trjumfu i dumy w sercu nie pomieści. Bo w tem zwycięstwie jego zasługi połowa!
Spełnione wreszcie marzenia młodzieńcze, — pomszczone wszystkie krzywdy: śmierć otrutych synów, spalone wsie i miasta, rzeki łez i krwi niewinnej, wszystkie zdrady; walka dwóch wieków prawie — zakończona, — zakończona szczęśliwie i na zawsze.
Wielkim czuł się Witołd na polach Grunwaldu, patrząc na martwe ciała mistrzów i komturów, na białe płaszcze braci, u nóg mu leżące, na dumne głowy w prochu.
I uczuł, że w tej chwili duch Kiejstuta błogosławi Jagielle i dla miłości zbawionej ojczyzny przebacza wszystkie winy.
Wielka i święta dla Litwy godzina.
A jednak...
Złamany Zakon zwolna powraca do życia. Groźnym być już nie może, lecz wzmocnić się pragnie. Wzmocni się, jeśli osłabi sąsiadów.
Jako przyjaciel zbliża się teraz do Litwy. Nie ma zdrady pod płaszczem: przyznaje otwarcie, że za słaby na wroga, szuka sprzymierzeńca, wiedzie go tylko przyjaźń, uwielbienie dla wielkiego księcia Witołda.
Jakże go wielbi! — jego rozum, męstwo, szlachetność serca, siłę.
I taki mąż zależnym ma być od Jagiełły? Wszak przewyższa go wszystkiem? Dlaczegóż korona niema przed śmiercią uwieńczyć Witołda i dać świadectwo, że jest równy bratu?
Równy w godności, chociaż nieskończenie wyższy.
Witołd słucha i milczy. — Krzyżak prawdę mówi. — Krzyżak ma słuszność: on czuje się w duszy wyższym i nieskończenie wyższym od Jagiełły, a krzywdzony był zawsze. I dlaczego?
Los dał tamtemu wszystko, — jemu wszystko zabrał; — on musiał zawsze cierpieć; tamten trjumfował: — on słucha, a Jagiełło rozkazuje.
Czyż mu niewolno żądać rzeczy sprawiedliwej, którą otrzymać może i ma prawo?
I zaczął starzec marzyć o koronie. Widział ją na swych skroniach we śnie i na jawie, jasną, lśniącą, wspaniałą. Tak powinien spocząć w kamiennym grobowcu ostatni władca Litwy.
To byłby w jego życiu drugi dzień trjumfu.
Usłużny Krzyżak podwaja zabiegi, jak prawdziwy przyjaciel, nie żałuje trudu, pozyskał dla tej myśli przychylność cesarza, — gdyby Jagiełło nie zechciał się zgodzić, można nie pytać go o pozwolenie: wszak Witołd nie jest dzieckiem, a pomoc życzliwą znajdzie z łatwością, niech tylko zażąda. Zakon pragnie mu dowieść, jak go ceni.
Witołd jednakże nie lubi podstępu, — zawsze działał otwarcie, nawet wtedy, gdy uciekł do Malborga, nie mogąc inaczej odzyskać ojcowizny. I dziś otwarcie woli postawić żądanie: chce umrzeć królem Litwy. To mu się należy.
Lecz Jagiełło odmawia. Możeby ustąpił, okazuje chęć szczerą, ale panowie polscy, duchowieństwo z oburzeniem przyjmują to żądanie. Nie, nigdy się nie zgodzą: to zerwanie unji, to ruina potęgi obu krajów, to dziecinne zachcenie, to podstęp krzyżacki!
Surowo sądzą starca, oskarżają. I nie ustąpią nigdy: bronić będą.
Z goryczą w sercu Witołd powrócił do Wilna.
Dziwią mu się Krzyżacy: — cóż go obchodzi zdanie polskich panów albo ich zezwolenie? Jest litewskim księciem, ma prawo zostać królem i zostanie, jeżeli zechce. Cesarz się wstawiał za nim do Jagiełły, obrażony odmową, sam koronę przyśle.
Tajemne teraz toczą się układy, biegają posły, a po Litwie krąży wieść głucha, tajemnicza...
Witołd zaprasza gości na dzień oznaczony: panów litewskich, dygnitarzy świeckich i wyższe duchowieństwo. Wspaniałe gotuje im w Wilnie przyjęcie: Witołd hojnym być umie, wiedzą wszyscy
Nie znało Wilno takiego przepychu, jaki zajaśniał teraz na książęcym zamku, — król Jagiełło świetniej wystąpić nie może. A przy książęcym stole Litwa cała i Polacy: senatorowie, biskupi.
Są i Krzyżacy. Przynieśli wiadomość, że korona już w drodze, lada dzień nadejdzie.
Witołd oznajmia gościom, że z woli cesarza Litwa na równi z Polską staje się królestwem, a on jest królem, i w ich obecności dopełniony zostanie obrzęd koronacji.
Słuchają go zdumieni i wzruszeni, — na czołach polskich panów groźne chmury, lecz serca Litwy biją dumą i radością. Któż śmie zaprzeczyć zasług Witołdowi! Któż go nie uzna godnym królewskiej korony? Kto z nim się równać może jako rycerz i monarcha?
Dumni i radzi z tego zaszczytu Litwini, — pojąć nie mogą, czemu to gniewa Polaków, dlaczego wyrzucają Witołdowi podstęp? Czyż Litwa nie ma prawa mieć swojego króla, skoro cesarz zgadza się na to?
Witołd z pogardą słucha oskarżeń, wyrzutów: już się nie cofnie teraz. Umrze królem.
Oczekują tylko[5] na koronę.
Upłynął tydzień — drugi. — Dziwią się sproszeni goście — dumne czoło Witołda groźną powleka się chmurą, w posępnych oczach płoną błyskawice, chociaż z uśmiechem przemawia do gości, zachęca do wesela.
Goniec krzyżacki przyniósł wieść niespodziewaną: korona dostała się w ręce Jagiełły.
Witołd skamieniał. Czarno przed oczami i czarno na duszy — wszystkie blaski naraz dla niego zagasły. Piorun uderzył i zdruzgotał wszystko. — Jakże gorzkiem jest życie!
Goście rozjeżdżają się spiesznie, w milczeniu: Jagiełło panem Litwy, zapomnieli o tem na chwilę. Teraz lęk ich ogarnął.
86 letni Witołd opuścił także Wilno w ponurem milczeniu.
Do Trok! do Trok! do wspomnień jasnego dzieciństwa, gdzie patrzył w przyszłość z taką silną wiarą, gdzie takiem pięknem zdawało się życie, taka potężna siła młodych ramion. — gdzie nie znał, co to zdrada, — wierzył w przyjaźń...
W starym zamku, gdzie zbiegły mu lata dziecięce, spoczywa Witołd na śmiertelnem łożu. Potężny władca Litwy umiera spokojnie: Litwa bezpieczna, Krzyżacy złamani — spełnił zadanie swoje... Czas odpocząć.
Przy nim Jagiełło. W tej samej komnacie snuli obydwaj młodzieńcze marzenia, dziś obaj starcy, żegnają się po raz ostatni.
— Przebacz, bracie — szepcze Jagiełło schylony, a łzy cicho spływają mu po twarzy. — Przebacz z serca, bo z serca ci mówię: żałuję. Przeciwko Tobie wiele zawiniłem: w imię Chrystusa — przebacz!
— Już ci przebaczono — tam na polach Grunwaldu — wszystko! — odparł Witołd. — Żegnaj, bracie!
W chwili śmierci nie pamiętali, że byli niegdyś nieprzyjaciółmi, lecz pozostali — braćmi.
- ↑ Sklepienie.
- ↑ Pnie zwalone.
- ↑ Bogini leśna.
- ↑ Fragment poematu „Pan Tadeusz“ Adama Mickiewicza.
- ↑ Brak części tekstu. Treść (zaznaczoną kolorem szarym) uzupełniono z wydania zbiorczego serii „Dzieje Polski w obrazkach, legendach, podaniach“ Wydawnictwo Gebethnera i Wolffa, Warszawa, 1916 r., str. 139 [1]