Małe niedole pożycia małżeńskiego/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jezuita, będący największym jezuitą pośród jezuitów, jest jeszcze tysiąc razy mniej jezuitą, niż najmniejsza jezuitka z kobiet; osądźcie z tego, jak kobiety są jezuitkami. Są jezuitkami tak bardzo, że najprzenikliwszy z jezuitów nie odgadłby do jakiego stopnia kobieta jest jezuitką, gdyż można być jezuitą na tysiąc sposobów, kobieta zaś jest jezuitką tak wyrafinowaną, że umie być jezuitką, nie mając miny jezuitki. Jezuicie można udowodnić — rzadko, ale czasem można — że jest jezuitą; spróbuj zaś udowodnić kobiecie, że mówi lub postępuje po jezuicku? raczej dałaby się porąbać, niżby przyznała że jest jezuitką.
— Ona jezuitką! ona, wcielenie lojalności, ona, sama delikatność! ona, jezuitką! Co ty rozumiesz zresztą pod tem: być jezuitą? Czyż ona wie, co to znaczy być jezuitą? Nigdy nie widziała jezuity, nie słyszała o jezuitach. „To ty jesteś jezuitą!...“ i udowodni ci to, tłumacząc ci w sposób najbardziej jezuicki pod słońcem, że jesteś przewrotnym jezuitą.
Oto jeden z tysiąca przykładów jezuityzmu kobiet, a przykład ten oświetla wam małą niedolę pożycia małżeńskiego, może najstraszliwszą ze wszystkich.
Tak naprzykład żona twoja ma niezliczone pragnienia; tysiąc razy je wypowiada; tysiąc razy powtarza; żali się, że musi chodzić pieszo, że nie może mieć dość często nowego kapelusza, parasolki, sukni, jakiegokolwiek zresztą szczegółu tualety;
Że nie może ubrać syna za marynarza, — za ułana, — za artylerzystą Gwardji, — za Szkota z gołemi kolanami, w czapeczkę z piórem, — w żakiecik, — w surducik, — w aksamitną bluzkę, — w buty z cholewami, — w spodnie;
Że nie może mu dość często kupować zabawek, myszy które same biegają, — małego gospodarstwa, i t. d.;
Że nie może pani Deschars albo pani Fischtaminel odwzajemnić ich uprzejmości: — balu — wieczoru, — obiadu; mieć w teatrze własnej loży, aby nie musieć przeciskać się do swego krzesła przez rząd mężczyzn, zanadto albo za mało uprzejmych;
Że, wychodząc z teatru, musi starać się o dorożkę:
— Myślisz, że to oszczędność; mylisz się, powiada; mężczyźni są wszyscy jednacy! Niszczę trzewiki, niszczę kapelusz, szal moknie na deszczu, wszystko robi się nieświeże, jedwabne pończochy plamią się od błota. Oszczędzasz dwadzieścia franków na powozie, — nawet nie dwadzieścia, bo za cztery musisz wziąć dorożkę, — zatem szesnaście franków! a niszczysz mi ubranie za pięćdziesiąt, potem krzywisz się widząc mnie w nieświeżym kapeluszu; nie pojmujesz czemu: to twoje przeklęte dorożki. Nie mówię już o przykrości gniecenia się w tłoku mężczyzn; zdaje się, że to ci jest całkiem obojętne!...
Że nie może mieć własnego fortepianu zamiast wynajmować pianino; albo ubierać się według najnowszej mody. („Są kobiety, które mają zawsze wszystko najświeższe, ale za jaką cenę?... Ona wolałaby się rzucić z okna, niż robić tak jak one, ona cię kocha (popłakuje). Nie rozumie poprostu takich kobiet“...).
Że nie może jechać na pola Elizejskie we własnym powozie, miękko ułożona na poduszkach, jak pani de Fischtaminel. („To kobieta, która umiała sobie urządzić życie! ale też i męża ma dobrego, uprzejmego, zgodnego. I jaki przytem szczęśliwy! żona w ogieńby poszła dla niego!...“).
Ulegasz wreszcie, pobity w licznych scenach małżeńskich, pobity argumentami najlogiczniejszemi pod słońcem (nieboszczyk Tripier, nieboszczyk Merlin byli tylko dziećmi, poprzednia Niedola udowodniła to wam dostatecznie), pobity iście kociemi pieszczotami, potokami łez, pobity własnemi słowami (w pewnych okolicznościach, żona umie się przyczaić w zaroślach swego domu, niby jaguar, na pozór nie słucha, nie zwraca uwagi; ale jeśli ci się wymknie jedno słowo, jeden gest, jedno życzenie, jedno zdanie, zbroi się w nie, ostrzy je, błyska ci niem przed oczyma setki razy), pobity pełnem wdzięku mizdrzeniem: „Jeśli ty zrobisz to, ja zrobię tamto“. Wówczas, kobiety stają się gorszemi handlarkami niż Żydzi, niż Grecy (ci co sprzedają pachnidła i małe dziewczynki), niż Arabowie (z tych co handlują chłopcami i końmi), bardziej są wyrachowane niż Szwajcarzy, Genewczycy, bankierzy, niż gorsi od tych wszystkich Genueńczycy!
Pobity zatem po stokroć, pobity na głowę, decydujesz się wreszcie zaryzykować w pewnem przedsiębiorstwie część kapitałów.
Pewnego wieczora, gdy spoczywacie przytuleni, lub pewnego poranka, gdy Karolina, wpół rozbudzona, różowa w białej pościeli, wychyla uśmiechniętą twarzyczkę z haftów i koronek, powiadasz do niej: „Chciałaś mieć to! Chciałaś tamto! Mówiłaś mi o tem! Wspominałaś o owem!...“
Słowem, wyliczasz jej wszystkie niezliczone fantazje, jakiemi kiedykolwiek zraniła twoje serce, gdyż niema nic boleśniejszego, jak nie móc zadowolić życzeń kochanej kobiety! i dodajesz wkońcu:
— Otóż, moja droga, nastręcza się sposobność aby pięciokrotnie pomnożyć sumę stu tysięcy franków i jestem zdecydowany przystąpić do tego interesu.
Karolina budzi się zupełnie, prostuje się na tem co zwykło się potocznie nazywać siedzeniem, rzuca ci się w objęcia, och!... z całej duszy!
— Kochany jesteś, złoty, — to jej pierwsze słowo.
Nie mówmy o ostatniem: jedna olbrzymia i niewysłowiona onomatopea, niepodobna do odtworzenia!
— A teraz, mówi, wytłómacz mi swój interes.
Starasz się wytłómaczyć. Na razie, kobiety nie pojmują żadnego interesu, przynajmniej nie chcą okazać że go pojmują; zrozumieją go później, kiedy, jak, gdzie? w swoim czasie, — w odpowiedniej chwili, — zależnie od ochoty. Twoja droga istota, Karolina, oczarowana projektem, robi ci wymówki że wziąłeś tak na serjo jej jęki, pragnienia, zachcenia. Boi się tego interesu, przerażają ją agenci, akcje, przedewszystkiem fundusz obrotowy, to z dywidendą także nie jest jasne...
Kobiety lękają się zawsze wszystkiego, co jest podziałem.
Słowem, Karolina obawia się pułapek; ale zachwyca ją wiadomość, że może mieć powóz, lożę, kostjumy dla syna, itd. Chociaż na pozór ci odradza, widać po niej że jest uszczęśliwiona.
PIERWSZY OKRES. — Ach, moja droga, jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem; Adolf przystąpił do wspaniałego interesu. Będę miała powóz, och! dużo ładniejszy niż pani de Fischtaminel; jej już jest trochę niemodny, mój będzie miał firaneczki z frendzlami... Moje konie będą myszate, jej są bułane, najpospolitsze co może być.
— Zatem to przedsiębiorstwo?...
— Och! wspaniałe, akcje mają iść w górę; Adolf wytłómaczył mi wszystko, zanim do niego przystąpił. O! Adolf nic nie robi bezemnie.
— Pani jest bardzo szczęśliwa.
— Małżeństwo nie byłoby możebne bez absolutnego zaufania, toteż Adolf mówi mi wszystko.
Stałeś się, kochany Adolfie, najlepszym mężem w Paryżu, najmilszym człowiekiem, genjuszem, aniołem. Jesteś też kochany i pieszczony do niemożliwych granic. Błogosławisz małżeństwo. Karolina śpiewa hymn na cześć mężczyzn, — to królowie świata! — kobiety są stworzone dla nich, — mężczyzna jest z natury szlachetny, wspaniałomyślny, — małżeństwo jest najpiękniejszą instytucją pod słońcem.
Dwa, trzy miesiące, pół roku, Karolina wykonywa najwspanialsze warjacje, najświetniejsze sola na temat czarodziejskiego zdania: — Będę bogata! — będę miała tysiąc franków miesięcznie na tualetę. — Będę miała powóz!...
O dziecku mówi się już tylko poto, aby się zastanowić w jakim konwikcie je umieścić.
DRUGI OKRES. — No i cóż, mój drogi, co słychać z twoim interesem? — Jak właściwie idzie ten interes? — Ten interes, który miał mi dać powóz, itd.? — Już chyba czas, żeby ten twój interes wydał owoce!... Kiedyż się skończy ten interes? — Długo jakoś ciągnie się ten twój interes. — Kiedyż będzie wreszcie co z tego interesu? — Czy akcje idą w górę? — Jesteś doprawdy jedyny do wynajdywania interesów, które się nigdy nie kończą.
Pewnego dnia, zada ci pytanie: — Czy wogóle istnieje ten interes?
Jeżeli, po upływie ośmiu lub dziesięciu miesięcy, zaczniesz mówić o interesie, odpowiada:
— Ach, ten interes!... Więc, doprawdy, jest jaki interes?
Ta kobieta, którą miałeś za głupią, roztacza skarby inteligencji, gdy chodzi o wydrwienie ciebie. W tym okresie, ilekroć mowa jest o tobie, Karolina zachowuje kompromitujące milczenie. W ogólności, o mężczyznach wyraża się raczej źle: — Mężczyźni są zupełnie inni niż się wydają: poznaje się ich dopiero w pożyciu. — Małżeństwo ma swoje dobre i złe strony. — Mężczyźni nie umieją nic doprowadzić do końca.
TRZECI OKRES. — Katastrofa. — Wspaniałe przedsiębiorstwo, które miało dać pięć za jeden, w którem brali udział ludzie najbardziej ostrożni, fachowi, panowie, deputowani, bankierzy, — wszystko kawalerowie Legji, — przedsiębiorstwo upadło z kretesem! Najwięksi optymiści spodziewają się odzyskać dziesięć procent kapitału. Jesteś smutny i osowiały.
Karolina pytała nieraz: — Adolfie, co tobie? — Adolfie, ty masz jakieś zmartwienie.
Wreszcie, dzielisz się z Karoliną fatalną wiadomością; zrazu, próbuje cię pocieszać.
— Sto tysięcy franków rzucone w błoto! Trzeba nam będzie oszczędzać się we wszystkiem, mówisz niebacznie.
Cały jezuityzm kobiety wybucha teraz przy słowie oszczędzać. Słowo oszczędzać jest iskrą padającą na prochy.
— A, więc to są twoje interesa! Pocóż więc ty, tak ostrożny, narażałeś się na stratę stu tysięcy? ja byłam temu przeciwna, pamiętasz przecie! Ale NIE CHCIAŁEŚ MNIE SŁUCHAĆ!...
Wszedłszy na tę drogę, dyskusja staje się coraz jadowitsza.
— Wy, wy jesteście wszyscy do niczego, — nie macie o niczem pojęcia, — kobiety jedynie mają zdrowy sąd o rzeczach. — Ty postawiłeś na kartę chleb i mienie dzieci, — ona ci to odradzała. — Nie możesz powiedzieć żeby to było dla niej. Ona, chwała Bogu, nie ma sobie nic do wyrzucenia.
Sto razy na miesiąc robi aluzje do twego niepowodzenia:
— Gdyby pan mąż nie utopił funduszów w swoich przedsiębiorstwach, mogłabym to, mogłabym owo. — Gdyby ci jeszcze kiedy przyszła ochota robić jakieś interesa, mnie się winieneś poradzić.
Jest rzeczą jasną i udowodnioną, że Adolf lekkomyślnie strwonił sto tysięcy, bez celu, jak głupiec, nie poradziwszy się żony. Karolina ostrzega przyjaciółki przed małżeństwem. Skarży się na nieudolność mężczyzn, którzy trwonią mienie żon. Karolina robi się mściwa! jest głupia, jest okrutna!
Płaczcie nad Adolfem! Płaczcie nad sobą, o mężowie! Kawalerowie, tryumfujcie!