Małe niedole pożycia małżeńskiego/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeśli mniemasz, że pojąłeś za żonę stworzenie obdarzone rozsądkiem, srodze się omyliłeś, mój przyjacielu.
Kto się rządzi uczuciem, nie rządzi się rozumem.
Uczucie nie jest rozumowaniem, rozum nie jest przyjemnością, a przyjemność nie ma nic wspólnego z rozsądkiem.
— Och, panie!
Nie: „Och!“ Powiedz raczej: — Ach!!... Wierzaj mi, nieraz wyrzucisz to ach!! z najgłębszej głębi klatki piersiowej, wypadając z wściekłością z domu, lub zamykając się w gabinecie aby nieco ochłonąć.
Dlaczego? jak? któż cię tak stratował, powalił, unicestwił? Logika żony, która nie jest ani logiką Arystotelesa, ani Ramusa, ani Kanta, ani Condillaca, ani Robespierra, ani Napoleona, ale która ma coś z nich wszystkich i którą trzeba nazwać logiką wszystkich kobiet, zarówno Angielek jak Włoszek, Normandek jak Bretonek (och, te są niezwyciężone), Paryżanek, wreszcie mieszkanek księżyca, jeśli istnieją kobiety w tej nocnej krainie, z którą oczywiście porozumiewają się kobiety naszej planety, te wcielone anioły!
Dyskusja zaczęła się po śniadaniu. Wszelkie dyskusje małżeńskie zaczynają się nieodmiennie w tej porze.
Mężczyzna, choćby chciał nawet, nie może podjąć żadnej dyskusji z żoną w łóżku! zbyt wiele przewag ma ona wówczas nad nim i zbyt łatwo może mu odebrać głos. Opuszczając łóżko małżeńskie, zamieszkałe przez ładną kobietę, ma się zazwyczaj dobry apetyt, o ile się jest młodym. Śniadanie jest posiłkiem z natury swojej wesołym; wesołość nie lubi rozumować. Słowem, zwykle zaczynasz sprawę po kawie lub herbacie.
Ułożyłeś sobie naprzykład, że umieścisz syna na pensji. Wszyscy ojcowie to są obłudnicy, i żaden z nich nie przyzna, że jego latorośl nieraz go mocno niecierpliwi, kiedy już zaczyna bujać o własnych siłach, wszystkiego dotykać wścibskiemi rękami i ciskać się po domu niby kijanka w stawie. Syn cały dzień krzyczy, kwiczy i miauczy; łamie, tłucze i wala meble, a meble są drogie; ze wszystkiego struga pałasze, niszczy twoje papiery, robi stosowane kapelusze z gazety której nie zdążyłeś przeczytać.
Matka mówi mu: — „Weź“! na wszystko co twoje, ale: — „Nie rusz!“ na wszystko co jej.
Przebiegła niewiasta okupuje spokój kosztem twoich rzeczy. Jej zła wiara dobrej matki zastawia się dzieckiem w każdej potrzebie, dziecko jest jej wspólnikiem. Oboje sprzymierzyli się przeciw tobie, jak Robert i Bertrand przeciw grubemu kapitaliście. Dziecko jest siekierą, którą trzebi się wszystko w twojem państwie. Wdziera się tryumfalnie lub zakrada się podstępnie do twej garderoby, wychodzi przystrojone w twoje noszone gatki, wywleka na wierzch najskrytsze tajemnice tualety. W czasie wizyty waszej przyjaciółki, dla której masz pewien kulcik, wykwintnej pani de Fischtaminel, wynosi do salonu twój pasek do ściskania brzucha, pomadę do woskowania wąsów, stare kamizelki wypełzłe pod pachami, skarpetki lekko poczerniałe na piętach a pożółkłe na końcach. Jak tu tłumaczyć, że te brzydkie plamy pochodzą wyłącznie od obuwia?
Żona śmieje się patrząc na przyjaciółkę, ty nie masz odwagi wybuchnąć, śmiejesz się także, ale jakim śmiechem! znają go potępieńcy.
Dziecko to przyprawia cię o paniczny strach, gdy kiedy nie zastaniesz brzytew na swojem miejscu. Gdy się gniewasz, malec pokazuje dwa rzędy zębów lśniących jak perły; gdy go łajesz, płacze. Przybiega matka! I jaka matka! matka, która gotowa jest cię znienawidzić, jeśli nie ustąpisz w tej chwili. Niema mezzo termine u kobiet: albo się jest potworem, albo najlepszym z ojców.
Są chwile, w których rozumiesz Heroda i jego osławioną rzeź niewiniątek, którą przelicytować zdołał tylko nasz dobry monarcha, Karol X!
Żona siadła na sofie, ty się przechadzasz. Nagle, zatrzymujesz się i stawiasz jasno kwestję.
— Linko, stanowczo trzeba oddać Karolka do konwiktu.
— Karolek nie może iść do konwiktu, odpowiada spokojnym i łagodnym głosem.
— Ma sześć lat; to wiek, w którym zaczyna się wychowanie męskie.
— Po pierwsze, nie w szóstym, lecz w siódmym. Książęta krwi przechodzą z rąk guwernantki do rąk ochmistrza dopiero w siódmym roku. Oto masz autorytet, jeśli chcesz. Nie rozumiem, czemu dla zwykłych dzieci nie miałyby wystarczać prawidła, dobre dla rodzin monarszych. Może dla swego syna masz większe wymagania? Król rzymski...
— Król rzymski nie jest dla mnie żadną powagą.
— Król rzymski nie jest synem cesarza Napoleona?... (odwraca kwestję). Także coś nowego! Chcesz może rzucać podejrzenie na cesarzową? Powiła go przy pomocy doktora Dubois, w obecności...
— Wcale o tem nie mówiłem...
— Kiedy ty mi nigdy nie dasz skończyć, Adolfie.
— Mówię tylko, że król rzymski... (zaczynasz podnosić głos), król rzymski, który miał ledwie cztery lata kiedy opuścił Francję, nie może służyć za przykład.
— To nie przeszkadza, że księcia Bordeaux powierzono w siódmym roku panu de Rivière, jego ochmistrzowi. (Logika!)
— Z księciem Bordeaux, to sprawa zupełnie inna...
— Przyznajesz zatem, że nie można oddać dziecka do konwiktu przed skończeniem lat siedmiu? mówi z emfazą. (Znowu logika!!)
— Wcale nie mówię tego, moja droga. Jest różnica między wychowaniem publicznem a wychowaniem tak odrębnem.
— Dla tego właśnie nie chcę się zgodzić na umieszczenie Karolka w pensjonacie. Nato trzeba być o wiele silniejszym.
— Karolek jest na swój wiek bardzo silny.
— Karolek?... och! ci mężczyźni! Ależ on jest bardzo wątły, ma to po tobie. (Ty i tobie zaczyna się). Jeśli chcesz zaprzepaścić dziecko, oddaj go do konwiktu. Ale ja nie od dziś widzę, że ty tego dziecka znosić nie możesz.
— Dosyć! teraz nie mogę znosić mego syna; wybornie! Ależ my jesteśmy przed dziećmi odpowiedzialni za ich przyszłość! trzebaż wreszcie zacząć wychowanie Karolka; tutaj nabiera najgorszych przyzwyczajeń, nie słucha nikogo, myśli że wszystko się kręci koło niego; bije kogo może a nikt mu nie odda. Powinien koniecznie znaleźć się wśród rówieśników, inaczej nabierze nieznośnego charakteru.
— Dziękuję ci, to znaczy że ja źle wychowuję syna?
— Tego wcale nie mówię; tylko że zawsze znajdziesz dość argumentów, aby, mimo wszystko, zatrzymać go przy sobie.
Tutaj ty i tobie zaczyna padać z twojej strony; ton się zaostrza. Żona lubi ci rzucać w oczy twoje rzekome braki, ale nie znosi w tej mierze wzajemności.
— Nareszcie wypowiedziałeś się! chcesz mi wydrzeć dziecko, czujesz że ono stoi między nami, zazdrosny jesteś o własne dziecko, chcesz mieć swobodę w tyranizowaniu mnie i dlatego poświęcasz własnego syna! Och, nie trzeba być zbyt przenikliwą aby to zrozumieć.
— Ależ robisz ze mnie Abrahama stojącego z nożem nad dzieckiem! Myślałby kto, że nie istnieją na świecie konwikty! Konwikty stoją pustkami, nikt nie oddaje synów do konwiktu!
— Teraz chcesz wszystko obrócić w śmieszność, odpowiada. Wiem, że są konwikty, ale nikt nie umieszcza w nich dziecka w szóstym roku i Karolek nie pójdzie do konwiktu.
— Ależ, moja droga, nie potrzebujesz się unosić.
— Czyż ja się kiedy unoszę? Jestem kobietą i umiem wiele przecierpieć.
— Mówmy rozsądnie.
— Istotnie, dość długo mówiliśmy nierozsądnie.
— Otóż, czas jest nauczyć Karolka czytać i pisać; później spotkałby się z trudnościami, któreby go zniechęciły.
Tutaj, mówisz dziesięć minut bez przerwy i kończysz słowem: „A zatem?“ z akcentem, który przedstawia znak zapytania silnie haczykowaty.
— A zatem, odpowiada, jeszcze zawcześnie, aby oddać Karolka do konwiktu.
Nie ruszyłeś ani na włos z miejsca.
— Ależ, moja droga, wszakże, niedaleko szukając, pan Deschars oddał swego Julka do konwiktu w szóstym roku. Chcesz, przejdź się po pensjonatach; znajdziesz mnóstwo sześcioletnich chłopców.
Mówisz znów dziesięć minut bez przerwy i skoro rzucasz nowe: — A zatem?...
— Mały Deschars odmroził w konwikcie uszy, odpowiada.
— Ależ Karolek w domu miał także odmrożone uszy.
— Nigdy, odpowiada druzgocąco.
I, po kwadransie, kwestja utyka na dodatkowej dyskusji: „czy Karolek miał odmrożone uszy, czy nie?“
Rzucacie sobie nawzajem w oczy sprzeczne twierdzenia, podajecie je w wątpliwość, musicie odwoływać się do świadectwa osób trzecich.
Każde małżeństwo ma swój trybunał kasacyjny, który nie wnika nigdy w treść, a zajmuje się jedynie formą.
Wezwano na świadka bonę, zjawia się, oświadcza się za żoną. Ustalono, że Karolek nie miał nigdy odmrożonych uszu.
Karolina spogląda z tryumfem i wygłasza te słowa, zdolne powalić człowieka na ziemię: — Widzisz sam, że nie można oddać Karolka do konwiktu.
Wypadasz z pokoju dławiąc się z wściekłości. Niema sposobu udowodnić tej kobiecie, że brak jest najmniejszego związku między zamiarem oddania syna do konwiktu, a kwestją odmrożonych lub nieodmrożonych uszu.
Wieczorem, wobec dwudziestu osób, po obiedzie, słyszysz jak ta straszliwa istota kończy dłuższą rozmowę z jakąś damą temi słowy: — Mąż chciał go umieścić w konwikcie, ale sam uznał wkońcu że trzeba jeszcze zaczekać.
Są mężowie, którzy, w tych okolicznościach, wybuchają w obecności całego towarzystwa, i — stają się ofiarami Minotaura w ciągu sześciu tygodni; zyskują w zamian tyle, że Karolek wędruje do konwiktu w dniu w którym wyrwie się z jakąś niedyskrecją. Inni tłuką porcelanę, szalejąc w duszy. Ludzie wytrawni nie mówią nic i czekają.
Logika kobiet rozwija się w ten sposób na tle najdrobniejszych wydarzeń, z powodu spaceru, przestawienia mebla, zmiany mieszkania. Logika ta, odznaczająca się niezwykłą prostotą, polega na tem, że wyraża zawsze tylko jedną myśl, to jest tę, która odpowiada jej życzeniu. Jak wszystkie rzeczy tyczące się kobiety, system ten da się wyczerpać zapomocą dwóch algebraicznych terminów: Tak — Nie. Istnieją także pewne poruszenia głową, które zastępują wszystko.