Małe niedole pożycia małżeńskiego/Druga przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małe niedole pożycia małżeńskiego |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Petites misères de la vie conjugale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeśli zdołaliście objąć i zrozumieć tę książkę... (przypuszczenie to wyświadcza wam nieskończenie wiele zaszczytu: najgłębszy autor nie zawsze obejmuje, można powiedzieć nigdy nie obejmuje różnych znaczeń swojej książki, jej doniosłości, ani też jej dobrych lub złych następstw), zatem, jeśli przestudjowaliście z pewną uwagą te drobne scenki małżeńskie, zauważyliście może ich koloryt...
— Co za koloryt? spyta niechybnie jakiś poczciwy piernikarz; książki bywają oprawne żółto, niebiesko, biało, perłowo, zielonkawo...
Niestety! książki mają jeszcze inny kolor, zabarwione są przez autora, a niektórzy pisarze zapożyczają się w swoim kolorycie. Jedne książki rzucają refleksy na drugie. Nie koniec na tem. Wśród książek znajdują się blondynki i brunetki, szatynki lub rude. Wreszcie, mają one i płeć! Znamy książki męskie i żeńskie, książki, które, rzecz nader smutna, są bezpłciowe, co, pochlebiamy sobie, niema miejsca w naszym wypadku, jeżeli wogóle uczynicie temu zbiorkowi obrazów klinicznych zaszczyt nazwania go książką.
Dotąd, wszystko to były niedole mężczyzny przykutego do jarzma kobiety. Dotąd zatem poznaliście dopiero męską stronę książki. I, jeżeli autor ma w istocie słuch tak delikatny jak go o to posądzamy, pochwycił już z pewnością niejeden wykrzyknik lub tyradę rozwścieczonej kobiety:
— Słyszymy wciąż o niedolach tych panów, jakgdybyśmy nie miały także swoich małych niedoli!...
O kobiety! usłyszany został wasz głos; jeżeli bowiem nie zawsze jesteście zrozumiane, umiecie się postarać abyście zawsze były usłyszane!...
A więc, byłoby najwyższą niesprawiedliwością zrzucać na wasze jedynie barki te wyrzekania, które każda jednostka wprzężona w jarzmo (conjungium) małżeńskie ma prawo zwracać przeciw tej instytucji potrzebnej, świętej, użytecznej, nawskroś zachowawczej, lecz nieco krępującej i nieco obcisłej pod pachami, lub niekiedy znów zbyt luźnej.
Pójdę jeszcze dalej! Stronniczość taka byłaby oczywistym kretynizmem.
Człowiek — mówię człowiek, nie pisarz, bo w pisarzu mieści się wielu ludzi — zatem autor, powinien być podobny do posągu Janusa: widzieć z przodu i z tyłu, formułować, odkrywać wszystkie powierzchnie danej myśli, mieszkać naprzemian w duszy Alcesta i Filinta, nie wszystko mówić ale wszystko wiedzieć, nigdy nie nużyć, i...
Nie kończmy, powiedzielibyśmy wszystko, a byłoby to przerażające dla tych, którzy zastanawiają się nad istotą literatury.
Zresztą, autor, zabierający głos w połowie książki, robi wrażenie owego poczciwca w obrazach mówiących, który wysuwa swą twarz w miejsce malowanej. Dość!
Ukażę wam teraz żeńską stronę książki; jeśli bowiem ta książka ma dać pełny obraz małżeństwa, musi być mniej lub więcej androgyne.