<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXI.

Jak już wspomnieliśmy poprzednio, sprawa ta niezwykła, dotycząca jednej z najznakomitszych rodzin angielskich i mająca być ostatecznie rozstrzygnięta przez sądy, nie mogła długo pozostać tajemnicą dla publiczności, dzienniki rozniosły ją wkrótce po całym kraju. Wiadomość ta rozumie się z dzienników angielskich przeszła wkrótce do amerykańskich, budząc tem większe zajęcie, że obaj domniemani lordowie spadkobiercy pochodzili z Ameryki. Pogłosek najrozmaitszych było wielkie mnóstwo, każdy dziennik przedstawiał rzecz po swojemu, ze szczegółami całkiem odmiennemi; ktoby chciał poznać sprawę dokładnie, musiałby chyba wszystkie przeczytać, porównywać, dochodzić prawdopodobieństwa podawanych wieści. Pan Hobbes naczytał się ich tyle, że w końcu w głowie mu się pomieszało i nic a nic wyrozumieć nie mógł z tej gmatwaniny.
Jeden dziennik twierdził, że Cedryk był niemowlęciem w kolebce; w drugim młody lord Fautleroy I występował, jako dyplomowany kandydat uniwersytetu oksfordzkiego, który wszystkie kursa ukończył i odznaczył się napisaniem znakomitego greckiego poematu. W innym znów donoszono, że był zaręczony z piękną panną, córką księcia, w innym wreszcie było już nawet po ślubie. A żaden dziennik nie donosił prawdy, żaden nie znał ślicznego, dziewięcioletniego chłopaczka o ciemnych, dużych oczach, jasnych puklach włosów i zwinnych nóżkach.
Równie obszernie rozpisywano się i o drugim lordzie, który pierwszemu praw do spadku zaprzeczał. O matce jego pisano raz, że była cyganką, drugi raz Hiszpanką, aktorką, tancerką. W ogóle jednak nie miała za sobą współczucia publiczności; wszystkie dzienniki zgadzały się na jedno, że nieprzyzwoitem i natarczywem postępowaniem swojem obraziła sędziwego hrabię Dorincourt, który ją znienawidził i szukał sposobów pozbycia się, i jej, i syna. Ponieważ w papierach i dokumentach, przedstawianych przez nią, okazały się pewne niedokładności, więc miał się ztąd wywiązać proces, zapewne długi i zajmujący, jak twierdziły dzienniki.
Pan Hobbes czytał te wiadomości jedne po drugich, aż póki się to wszystko nie zmieszało w jego umyśle w jakiś chaos nierozwikłany, zamęt, wir szalony, aż mu huczało w głowie. Wieczorem przychodził Dik, rozmawiali i naradzali się nad tem bez końca, po piętnaście razy powtarzając toż samo, udzielając sobie różnych uwag i spostrzeżeń, tak, że rozmowy ich zwykle późno w noc się przeciągały. Obaj z tych dziennikarskich opisów dopiero zrozumieli należycie, jak wysokie stanowisko zajmował hrabia Dorincourt, jakie ogromne posiadał dobra i dochody, w jakim wspaniałym zamku mieszkał. Cedryk wprawdzie opisywał to w swoich listach, lecz nie tak dokładnie i nie wywarło to na nich takiego wrażenia. Pan Hobbes nie potrzebował już teraz udawać się do dzieł specyalnych, aby się dowiedzieć, co to jest właściwie hrabia, magnat angielski. Im więcej o tym przedmiocie rozprawiali, tembardziej ubolewali nad tem, że te wszystkie bogactwa, zaszczyty, dostojeństwa, wysuwały się z rączek małego ich przyjaciela.
— Niepodobna — mówił dnia pewnego kupiec — ażeby się na to nie dało coś poradzić. Sam nie wiem co, ale należałoby radzić; przyjaciół nie godzi się opuszczać w potrzebie, czy są czy nie są hrabiami.
Na nieszczęście, darmo pan Hobbes i Dik poczciwy łamali sobie głowy, nic a nic poradzić tu nie mogli, musieli więc ograniczyć się napisaniu do Cedryka listów pełnych serdecznego współczucia i zapewnień przyjaźni. Obaj podług przyjętego zwyczaju odczytali sobie wzajemnie te listy. Oto co pisał Dik:
„Kochany panie Cedryku! I ja i pan Hobbes otrzymaliśmy wiadomość, która nas bardzo zmartwiła. Obaj powiadamy: nie trzeba rąk opuszczać, a własności bronić do ostatka. Dużo jest na świecie złych ludzi, którzy niesłusznie usiłują innych krzywdzić. Przy tej sposobności donoszę, że nie zapomniałem tego, coś pan, kochany panie Cedryku, dla mnie uczynił. Interesa moje idą teraz bardzo dobrze, współzawodnictwa się nie obawiam. Jeżeli ten spadek naprawdę przepadnie, może się znowu obaczymy w Nowym-Yorku.“

„Wierny przyjaciel Dik.“

List kupca brzmiał, jak następuje:

„Kochany panie Cedryku!“

Pan Hobbes dawniej wprawdzie chłopczyka nie nazywał „panem,“ lecz teraz, powziąwszy niejakie wyobrażenie o różnicy stanów z powodu nagłego wyniesienia małego przyjaciela, powiedział sobie, że nie wypadało z taką poufałością traktować chłopca, który o mało nie został hrabią, a tytuł lorda przez czas jakiś nosił. Pisał zatem:
„Kochany panie Cedryku! List twój otrzymałem i widzę, że jest niedobrze. Mojem zdaniem, musi w tej sprawie być jakieś oszustwo, należy się mieć na ostrożności. Dwie rzeczy mam ci, kochany panie, do powiedzenia. Najpierw udaj się do prawnika i staraj się wszelkiemi siłami własności twej z rąk nie wypuścić. Powtóre, gdyby rzeczy najgorszy obrót wzięły, to jest, gdybyś miał utracić lordowstwo i hrabiowstwo, wracaj do Ameryki i bądź spokojny: masz życzliwego przyjaciela w handlu korzennym, ten cię przyjmie do współki, jak tylko dorośniesz, a tymczasem znajdziesz wraz z matką mieszkanie i opiekę w jego domu.“

„Szczery przyjaciel Silas Hobbes.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.