Macocha (de Montépin, 1931)/Tom IV/X
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Macocha |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków — Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Marâtre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Feliks Jarry wyszedł bardzo blady z pokoju rzeźbiarza.
Widząc Różę, podającą ojcu napój, który miał sprowadzić atak gwałtownego szaleństwa i śmierć, nie mógł się wstrzymać od powiedzenia samemu sobie, że owa śmierć, która zadziwi niemało doktora Lorbac, i która mu wyda się podejrzaną, sprowadzi policję, a ta rozpocznie ze swej strony poszukiwania.
Włosy powstały mu na głowie.
Któż wie, czy z tych poszukiwań nie dowiedzą się prawdy.
Pani Kouravieff posiadała testament ukradziony intendentowi Pawła Gaussin, Michałowi Bernardowi, który został zabity..
Kto wie, czy jego zabójca wykryty nie zostanie i zaprowadzony na szafot?
Strach paniczny nie namyśla się.
Ex-galernik doszedł do przekonania, że największe niebezpieczeństwo zawisłoby nad jego głową, gdyby pozostał w pałacyku hrabiny, gdyby nie pośpieszył uciec, zabrawszy ze sobą testament, który kompromitował go tak ciężko, oraz gdyby nie zabrał pugilaresu hrabiny, z biletami bankowemi, które tenże musiał zawierać.
Gdzie leży testament i pieniądze, wiedział dobrze. Odkrył nie od dziś, że hrabina zamyka je w biurku, znajdującem się w jej gabinecie do pracy.
Wyłamanie zamku w tem cacku, było dla Jarryego zabawką dziecinną.
Zdecydował się działać szybko, podczas gdy właścicielka mieszkania znajdować się będzie jeszcze przy szaleńcu, którego nie opuści do chwili, aż przybędą pani de Lorbac i jej matka. Jakoż w wykonaniu swojego planu udał się do wiadomego pokoju, i po upływie minuty cała praca była skończoną.
Zostawmy jednak na chwilę Jarryego, który napełnia kieszenie, ażeby tajemnem wejściem się wymknąć, a sami pospieszmy by zobaczyć, co się stało w pokoju Gdstona Dauberive.
Po wypiciu aż do ostatniej kropli szklanki napoju, rzeźbiarz zdawał się jakby dotknięty paraliżem, wzrok jego stał się nieruchomym, i długo z siebie nie mógł wydobyć głosu.
Zdziwiona tą nagłą zmianą, która nie obiecywała nic dobrego, Róża, klęcząc przy ojcu, przemawiała doń czule i obsypywała tysiącem pieszczot.
Gaston pozostawał nieczuły na pieszczoty, a wyrazów nie słyszał.
— Pani — zawołała wreszcie młoda dziewczyna przestraszona. — Zobacz co się dzieje z moim ojcem.
— Ależ nic, kochane dziecię, to tylko skutek lekarstwa. Nie obawiaj się, to co cię tak zadziwia, powtarza się za każdym razem, gdy nasz drogi chory je bierze.
Nagle jakby za dotknięciem prądu elektrycznego Gaston się ożywił. Policzki jego zapłonęły, pewien rodzaj konwulsyjnego drżenia wstrząsnął jego członkami, w kącikach ust pokazała się biała piana.
Róża, która powstała, cofnęła się o krok w tył z podwojonem zadziwieniem.
Rzeźbiarz rozśmiał się tym szczególnym śmiechem, jaki daje się słyszeć w domach obłąkanych, a który porusza zawsze do głębi. Usta jego wymawiały wyrazy bez związku, a wśród nich powtarzały się imiona Teresy, Eugenji Daumont i Pauliny.
— Przypominam sobie, przypominam — mówił głosem dzikim. — One są tutaj. Wyciągają ręce ku mnie jedna po drugiej i powtarzają: Ten człowiek jest szalony. Przypominam, to Eugenja Daumont i Teresa powiedziały, że jestem warjatem... a potem więzienie, kaftan bezpieczeństwa, dwadzieścia lat męczarni.
— Mój ojcze, mój ojcze! — mówiła doń Róża.
Ale nieszczęśliwy nie mógł jej usłyszeć.
Pani Kouravieff, oparta o fotel, bez najmniejszego wzruszenia przyglądała się strasznemu dramatowi, który odgrywał się przed jej oczami.
Odgłos kroków dał się słyszeć w pokoju sąsiednim. Hrabina się odwróciła. To lokaj otwierał drzwi przed Teresą de Lorbac i Eugenią Daumont.
Róża w szale bólu pobiegła na ich spotkanie.
— Moja matko, moja matko, przybywaj!
Obie kobiety weszły.
Gaston, którego oczy zwrócone, były na drzwi wydał krzyk, podobny do ryku dzikiego zwierza, jednym ruchem, podobnym do skoku jaguara, znalazł się pomiędzy niemi a drzwiami, przecinając im w ten sposób odwrót.
Eugenja i Teresa zatrzymały się jakby sparaliżowane, Róża upadła na kolana.
— A więc odnajduję was nareszcie — zaczął szaleniec, postępując zwolna ku nowoprzybyłym z wyciągniętemi ramionami. — Poznaję, poznaję was obie! Ty Tereso jesteś ofiarą, ty Eugenjo Daumont katem! Kochałem Teresę, Teresa mnie kochała, przez chciwość i ambycję oddzieliłaś mnie od niej, druzgocząc mi serce... Ukradłaś mi moją córkę, moje dziecię, Paulinę Dauberive... Rzuciłaś mnie do celi szpitalnej, zrobiłaś warjatem... Zaślubiłaś Teresę uczciwemu człowiekowi, ukrywając jej błąd... Te wszystkie zbrodnie tyś popełniła Eugenjo Daumont... Zrobiłaś mnie warjatem, teraz warjat zemści się nad tobą.
To mówiąc, rzeźbiarz postąpił jeszcze krok jeden, i wyciągniętemi rękami chwycił Eugenję za gardło.
Macocha wydała okrzyk przerażenia.
Na krzyk ten odpowiedział Gaston śmiechem okropnym, i rękami ścisnął jej szyję.
Twarz Eugenji stała się czarną, język z ust się wysunął, oczy wyszły z orbit.
Była uduszoną.
Gaston Dauberive ściskał ją coraz mocniej.
— Do mnie! — wołała hrabina.
Nikt nie odpowiadał.
Gaston śmiał się ciągle.
Pani Kouravieff udała się do pokoju Jarry’ego, zanim jednak tam weszła, cofnęła się tym razem sama przestraszona.
Panowie de Lorbac, ojciec i syn, nieruchomi stali na progu.
Widzieli i słyszeli wszystko.
Pseudo hrabina skradając się wzdłuż ściany, znikła.
Teresa nie mogąc więcej się powstrzymać, upadła na kolanach przy swojej córce.
Warjat tarzał się przy Eugenji Daumont po posadzce...
Głowa macochy trzymała się zaledwie na szyi.
Nieszczęsna wydawała się jakby gilotynowana.
Gaston Dauberive także już nie żył. Gwałtowność kryzysu a więcej jeszcze napój przygotowany przez panią Kouravieff zabiły go.
Biedny Gaston! Lecz po cóż go żałować? Bóg sprawiedliwy przywołał go do siebie w chwili, gdy wielkość jego przebaczenia i heroizm poświęcenia pełen, zrobiły zeń więcej niż człowieka...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pan de Lorbac rzekł chłodno do jednego ze służących, którego krzyki sprowadziły nareszcie.
— W napadzie gwałtownego szaleństwa, którego nie można było przewidzieć, obłąkany Gaston Dauberive zadusił moją teściową. Idź, uprzedź o tem policję.
Lokaj wyszedł przestraszony.
— Rene — ciągnął dalej doktór — wyprowadź stąd Różę i twoją matkę, twoją matkę, czy słyszysz moje dziecię.
Teresa i Róża wyciągnęły ku niemu ramiona.
— Biedna męczenniczko — dodał półgłosem — jeżeli twoje szczęście zależy odemnie, w takim razie będziecie obie szczęśliwemi.
Róża pragnęła pozostać przy ciele swojego ojca, płakać przy nim i modlić się za jego duszę, lecz Rene sprzeciwił się temu...
Pozostał więc tylko w pokoju sąsiednim pan de Lorbac. oczekujący przybycia komisarza.
∗ ∗
∗ |
Pani Kouravieff, przestraszona, rzuciła się do ucieczki...
Czuła się skompromitowaną ciężko.
Walczyć dłużej było niepodobieństwem.
Pobiegła ku swojemu gabinetowi, zdecydowana zabrać swoje kapitały i ukryć je w bezpieczne miejsce na przypadek, gdyby się okazała potrzeba ucieczki... Lecz napróżno szukała wiązki kluczy, tam gdzie one znajdowały się zawsze.
— Okradziona jestem — powiedziała sama do siebie — ale przez kogo?
Jeden rzut oka pokazał jej nieporządek w bibljotece...
— Ach, to Jarry ten cios przygotował — odgadła cała już wściekła z gniewu — nędznik!
I wyjmując prawą ręką rewolwer z biurka, a następnie wziąwszy lichtarz lewą, skierowała się ku przejściu tajemnemu, w którem Jarry znajdował się jeszcze, obładowany zdobyczą.
— Złodziej! — zawołała hrabina, widząc swój kufer otwartym. Złodziej!
I podnosząc ramię, dała ognia.
Ale Jarry trzymał także rewolwer.
Podwójny odgłos wystrzału dał się słyszeć, i hrabina upadła bez życia około umierającego bandyty.
Bóg uczynił sprawiedliwość.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W pół godziny potem władze sądowe przybyły do pałacyku, ażeby skonstatować, że pani Daumont została uduszoną przez warjata, a pani Kouravieff zabitą przez człowieka, znajdującego się u niej w usługach, któremu zresztą zbrodnia jego żadnej nie przyniosła korzyści.
W następnym miesiącu Róża Madoux, dziecię znalezione, zaślubiła Renego de Lorbac.
Piętnaście miljonów Pawła Gaussin, którego testament znaleziono przy trupie Jarry‘ego, oddane zostały na rzecz Dobroczynności publicznej.
Paulina Dauberive nie upominała się o nie, na cóż jej były pieniądze, kiedy i bez nich znalazła serce kochające na zawsze.
Róża i Teresa były szczęśliwe.
Doktór przebaczył...
Co się tycze Anatola, ten rzuca na prawo i na lewo pieniądze, odziedziczone po matce, zresztą nic się nie zmieniło w życiu jego bez treści i bez żadnego podnioślejszego celu.
Przewidują, że źle skończy.