Manfred (Byron, 1859)/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Manfred |
Wydawca | Księgarnia Polska |
Data wyd. | 1859 |
Druk | Drukarnia L. Martinet |
Miejsce wyd. | Paryż |
Tłumacz | Michał Chodźko |
Ilustrator | Juliusz Kossak |
Tytuł orygin. | Manfred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wypocznij jeszcze chwilę, jeszcze zostań z nami,
Chciéj wypogodzić Panie, czoło zachmurzone.
Jak odpoczniesz, znanemi wśród gór manowcami,
Przewodniczyć ci będę w którą zechcesz stronę.
Znam dobrze drogi moje, możesz zostać w domu.
Postać twoja, twój ubiór łacno pokazują
Kto jesteś. — Jeden z zamków tych co od poziomu
Wyżyn pomniejszych szczytniéj ku niebu wzlatują,
Twoim pewnie; lecz który, pragnąłbym to wiedzieć.
Rzemiosło mnie zawiedzie często w strony wasze,
Lubię w pośród wasalów waszych czasem siedzieć.
Wychyliły się nieraz z niemi pełne czasze
Przy gościnnym ognisku, w przysiennéj komnacie!
Który twój zamek, powiedz?...
Który?... cóż ci z tego?
Niechciałbym cię obrazić w mojéj biednéj chacie;
Uspokój się! — Chciéj dotknąć stołu gościnnego;
Chciéj ten puhar wychylić, wino wytrawione
Tak dawne jak dni moje. — Gościu, zdrowie twoje!...
Precz mi z tym puharem! precz!... brzegi krwią zbroczone,
Krew ciepła; zawsze, zawsze tu przed oczy moje
Powstaje!... Czyż ziemia jéj nigdy nie pochłonie?...
Nieszczęsny!... straszny twój wzrok, dzikie twoje mowy.
Powiadam ci że to krew; — co w mych żyłach płonie,
Co w jéj żyłach płynęła; strumień nasz rodowy
Od stu wieków płynący w przodków naszych krzewie!...
Krew ta popłynęła!... Jéj ziemia nie wypiła,
Dymi się, kłębi w mrocznym ku niebu wyziewie,
Aby mgłą dymów krwawych niebo zasłoniła, —
W bliskiéj, strasznéj godzinie mojego pogrzebu!...
Niebiosa, których bramy już dla niéj zamknięte,
Gdzie ja nigdy nie trafię.....
Zbrodni przypomnienie
Zabija cię;.... zgryzocie serce twe otwarte,
Przecież nie trać nadziei, mąk twych osłodzenie
Znajdziesz w dobrych uczynkach, w modłach ludzi cnoty,
W cierpliwości, w pełnieniu bożego zakonu! —
O cierpliwość, cierpliwość, znam ja pieśń téj nóty.
Cierpliwość od powicia zawsze aż do skonu!.....
Człowieku niskiéj próby, losem poniżony,
Dobra ona dla bydląt potulnéj istoty!...
Jam się orłem urodził!... za cierpliwość szpony
Mam orła. — a cierpliwość dla takich jako ty!...
Dla wielkiéj sławy Tella z tobą pokrewieństwa
Niechciałbym;... ale pocóż próżne zażalenia?...
Dla czego ból zaprawiasz gorączką szaleństwa?
Cierp mężnie....
Przecież w takich zapasach cierpienia
Patrz na mnie,... żyję?...
Takie gorączkowe trwanie
Różne od zwyczajnego na świecie istnienia!...
Powiadam ci ja żyję, że już w takim stanie
Przeżyłem lata długie, z losów przeznaczenia
Jeszcze żyć muszę dłuższe lata, — całe wieki,
Ogrom lat; — nawet wieczność tak całą żyć muszę
Z daremną zawsze żądzą w zapomnienia rzeki
Pogrążyć się, — z życiem zatopić mą duszę!!!...
Ledwie się na twem bladém obliczu maluje
Piętno czasu!.. me włosy zimą ubielone?...
Bo u was zwykle życie na dni się rachuje,
U nas na czyny!... nocy i dni me liczone
Liczbą czynów — dzieła me, żywot przepełniły
Aż do nieskończoności;!... Jak na morza brzegu
Piaski, które pustynię wyziębłą rzuciły!....
Kędy fale szumiące wracając z noclegu
Porzucą trupy, głazy i szlamy zatrute!...
Biedny człowiek, zwaryował, co gada sam nie wie!
Zwaryował!... Gdyby prawdą mogły być słowa te?
To, co widzę za marzeń zwodniczych zarzewie
Wziąłbym!....
Cóż widzisz?... raczéj, co się tobie zdaje?
Widzę nas obu w pośród tych śnieżystych gór,
Gościnną twą chałupę, twe skromne zwyczaje,
Twą duszę niepodległą, cierpliwości wzór. —
Szacunek cnót twych własnych pobożny i cichy,
Dni dla pracy, twe błogie noce dla spocznienia,
Życie wśród niebezpieczeństw, a przecież bez pychy,
Bez zbrodni!... O twym losie myśl bez pokrzywdzenia
Swych bliźnich!... Chęć lat długich, spocznienia wiecznego.
Po czém ci dziatwa luba krzyż zatknie na grobie,
Darniem wyściele! wnuki plemiania twojego
Przyniosą napis we łzach, w serdecznej żałobie!...
To twoje strzelcze losy!!... A moje istnienie?
Gdy myśl pogrążam w duszy straszne tajemnice.
............
Ha! gdzież winy początek?... moje przeznaczenie
Było znajome!... Przedtém już duszy skarbnice
Były zatrute!....
A więc nie mieniałbyś doli
Twojéj na moję?...
O nie! co się tobie dzieje?...
Zamiana to okropna, już tak zostać wolę;
Niech się na mnie dopełnią przeznaczeń koleje....
O nie, z żadnem ze stworzeń!.. Sam tylko znieść mogę
Te męczarnie!... Gdybym chciał wplątać życie czyje
Choć na godzinę jedną, w katownią mą srogę....
Sen tylko marny o niéj człowieka zabije!...
Tyle zbrodni przy takiém uczuciu cnotliwém
Dla ludzi, braci twoich, to rzecz nie pojęta.
Jakże przy sercu czułém, tak dla bliźnich tkliwém
Wrogów twych mordowała zemstą dłoń zacięta?...
Wrogów? — nigdy, lecz dla tych którzy mię kochali,
Byłem bez litości!... Dla tych co sam kochałem!...
Zemstę mą w równym boju wrogi tylko znali,
Ale śmierć niosłem w ustach kiedy całowałem!
Oby niebo wylało łaski swe na ciebie,
Oby cię z samym sobą pokuta zjednała!
Oddam cię modłom moim!...
Módl się sam za siebie,
Ja litości nie żądam! ani téż żądała
Modlitwy dusza moja! Teraz mnie czas w drogę!...
Ty strzelcze weź to złoto i pozostań w domu,
Weź proszę, nie odmawiaj!!... Pozwolić nie mogę
Abyś szedł za mną!.. Bądź zdrów!!!..
Ledwie do połowy
Słońce biegu dziennego przybliża się drogi;
Tam w okrąg wodospadu jasny pas tęczowy,
Żywe farby pozbierał gdzie te mokre progi;
Po tym stole kamiennym rozlane szeroko
Wód płaszczyzny rzuciły srebrzyste obrusy:
Śnieżne piany do koła jak zasięgnie oko,
Nad skały wyskakują szalonemi susy;
Podobne do grzyw srebrnych rumaka strasznego
Z Apokalipsy, na nim śmierć czwałować będzie!...
Czarowna samotności uroku twojego
Używam! Ach lubo mi!... Wezwę niech przybędzie
Duch tych miejsc czarodziejskich; niech i on użyje!!!...
Piękny duchu! w przezroczy widzę czoło twoje!
Po śnieżystych ramionach płowy włos się wije;
Kształtna kibić — przyrody tak urocze stroje!...
Czasem biorą te kształty piękne córki ludzi
Gdy czystych elementów dostępne im progi!...
Piękność twa, jak dziecięcia, które się przebudzi,
Uśpione biciem serca swojéj matki drogiéj!
Twój różanny rumieniec jako blask zachodu
Barwiący śniegów tarcze, na wierzchołkach gór,
Jak w uściśnieniu niebios uroczo odbity
Święty wstyd matki ziemi na przezroczu chmur!...
Oczu słodycz anielska łagodzi promienie
Padające z przepaski na twą skroń rzuconéj;
Twoją dobroć odbija, i twoje istnienie
Nieśmiertelne; — dobrocią twoją ośmielony
Zawezwałem tu ciebie; śmiertelne mam ciało,
Lecz wzrok do nieśmiertelnych nawykły widoku,
Ciekawości méj przebacz!... Oko nie widziało
Wśród duchów jak ty cudnéj!...
I tyś memu oku
Nie obcy; znam cię dobrze, równie jak żywioły
Którym władzę winieneś!.. Potężną masz wolę,
Myśl szczytną. — Ostateczność przecięła na poły
Żywot twój złém i dobrém!... Na twych bliźnich dolę
Zażartyś jak na własną! Dawno cię wyglądam;
Czego żądasz, mów?...
W drodze méj ziemię zgubiłem
O piękna! pozwól chwilę niech ciebie oglądam.
Pozwól!... Po stracie ziemi myśl mą zanurzyłem
W tajemnicę przyrody, z duchy rządzącemi
Poznałem się; lecz władza ich dla mnie jest niczém;
Bez światła, bez opieki rozstałem się z niemi.
Już niczego nie żądam!...
W źródle tajemniczém
Sposobu nie znaleźli?... Jakież twe żądanie?
A więc mów czego żądasz?
Czyliż pierś zbolałą
Znowu zakrwawiać trzeba?... mniejsza o to, powiem!
............
Od najpierwszéj młodości duch mój szczytnych lotów,
Uciekał z téj pustyni, który światem zowiem,
Nigdy do zwykłych rzeczy i ludzi obrotów
Nawyknąć ja nie mogłem, na wszystko oczyma
Poglądałem innemi!.. Dla mnie żadne ludzi
Bożyszcze uroku nie miało; jak i dziś nie ma!
Ich nadzieje, rozkosze, ich zawiść nie budzi
Serca! Ja cudzoziemiec na tym pustym świecie,
Jakkolwiek nędzną formą człowieka odziany,
Czułem w sobie duch inny, wiedziałem żem dziecię
Świata innego!.....
Sobie samemu oddany
Nigdy, nic nie kochałem!... oprócz jednéj przecie,
............
............
Jak już powiedziałem
Wlekłem żywot samotny — czy to w skwarném lecie,
Czy to w zimie, i wiatry jak jeleń ścigałem
Wśród gór, tam całą piersią lubiłem oddychać.
Na szczytach gołolodów orlich gniazd szukałem
Napróżno!... Tam brzęczenia owadów nie słychać,
Chwast poziomy nie rośnie!... Znowu się spuszczałem
Na równiny; w warczące rzucałem się pędy
Bystrych potoków; w szumne oceanu wody;
Żyłem z matką przyrodą!... bo już ludzkie względy
Były mi niczém!... Często wśród nocnéj pogody
Lubiłem gonić okiem cichy bieg księżyca,
Błędny ruch każdéj gwiazdy śledziłem w milczeniu!
Lubiłem gdy wśród burzy lotna błyskawica
W oczy mię uderzała, aż wzrok w odurzeniu
Ociemniał na chwilę!... A kiedy wiatr jesieni
Z drzew posępnych ich barwy obrywał, słuchałem
Jak liście szemrząc z cicha leciały w przestrzeni,
Jak na ziemię padały!... I tak przebiegałem,
Przemarzyłem dni błogie uroczéj młodości!!!....
Ale kiedy na drodze człowieka spotkałem,
Czułem się poniżony. — W obliczu nicości
Stanąłem! I postrzegłem żem jak ludzie, kałem.
Potém chcąc badać w skutkach przyczyny, schodziłem
Do grobów — wyciągałem tam wnioski zbrodnicze
Z głów trupich — z prochów! — W końcu już się odważyłem
W zagrzebane od wieków księgi tajemnicze
Zazierać!... Odtąd nocy bez spania schodziły!...
Coraz daléj a daléj;... aż po latach wielu
Wszystkie tajnie przyrody mnie się otworzyły!...
Dziś na jedno skinienie, do każdego celu
Wywołać mogę duchów ile będę wzywał!
Jak z tym dniem oswojone oczy me z wiecznością.
Staną na me wezwanie!... Jakby rozkazywał
Wielki Jambikus; sławny przedwieczną mądrością.
Z większą nauką przyszła chęć większéj mądrości,
Jaśniał umysł światlejszy wyższém objawieniem,
Zasięgałem!!!
Zbłądziłeś?...
Tak, w blasku światłości
Własnéj zbłąkać się chciałem! Znaleść zapomnienie!...
Ale się już nie lękaj, dotrzymam ci słowa,
Głębokie rany duszy zaraz ci odkryję!....
Dla ojca, ni dla matki tajemna rozmowa
Serca znaną nie była!... nikomu kto żyje!
Z nikim kto żyje uczuć duszy nie dzieliłem,
Ale była jedna!... Jéj serce....
Serce!.... czyje?...
Ach! jak ona kochała, jak ja ją kochałem!...
Licem do mnie podobna, takież miała włosy,
Podobny głos, lecz wszystko więcéj okazałe; —
Jak ja, ona samotność, góry i niebiosy
Lubiła!... Miała takąż szczytną i wspaniałą
Duszę, z żądzą cały świat objąć!... Tajemnice
Przyrodzenia wielbiła!... Litość dla niedoli
Miała anielską, boskiéj czułości skarbnice,
Dobroć niebieską!... nawet sercem mém do woli
Umiała ona władać!... jedna tu na ziemi!!!...
Do tego miała skromność któréj ja nie miałem,
Niektóre jéj przywary możnaby z mojemi
Porównać! Ale żadnéj z cnót jéj ja nie miałem.
Kochałem, — i zabiłem!.....
Jakto? własną dłonią?...
Nie, lecz czułe jéj serce sercem mém zabiłem.
Ale się krew polała inna pod mą bronią,
Bo ona już nie żyła!... Tak śmierć jéj zemściłem,
Ale jéj już nie było!...
Jak to dla istoty
Z błota ulanéj, którą lada śmierć rozkruszy,
Ty szczytniejsze czarodziejstw porzucasz przedmioty.
Dla niéj skrzydła zwichnąłeś promienistéj duszy,
Dla niéj duch twój w cielesnéj skorupie zamknięty
Wzgardził duchami? O! precz niewdzięczny odemnie!
Przyjdź nocną dobą, kiedy w snu kleszcze ujęty
Męczy się duch mój! O tém mówić tu daremnie,
Ty nie uwierzysz!... kiedy samotny z myślami
Memi rozmawiam, w mroczną noc!... Jak o północy
Zaludnia się samotność wściekłemi hydrami!...
Posłyszysz zgrzyt mych zębów!... wówczas szukaj mocy,
Ulżenia w księgach!!!...
O! nie raz o słońca wschodzie
Aż do nocy wyrzucam złorzeczenia słowa
Na losy moje... Takich w męczarni zawodzie
Nie raz wolałbym gdyby mych zmysłów budowa
Rozprzęgła się!... Możebym mniéj czuł w pomięszaniu!...
Żądania próżne!.....
Nakoniec śmierci wyzywałem,
Żywioły zgubne ludziom mojemu żądaniu
Sprzeciwiały się!... Śmierci napróżno wołałem!...
Trucizna w moich ustach pozbywała jadu!
Szatan mię zatrzymał, gdy runąć w przepaść miałem,
Za jeden włos na głowie!...
Różnego układu
Zamysły, nowe plany co dnia układałem,
Jakbym mógł umrzeć, wszystko daremnie, daremnie!...
Twórcza ma wyobraźnia na próżno szukała
Gdzieby ducha pogrążyć!... Ugrzązłem nikczemnie
Na ziemi; myśli przepaść okropna porwała
Na nowo, zapomnienia daremnie na ziemi
I nad ziemią szukałem!... Od dawna daremnie
Tyle pracy, nauki, z czarami wszystkiemi
Nie przydały się na nic!... Strasznie skłamały mnie!...
Tak wlekę żywot nędzny! tak wieki przeżyję!...
Może znajdę lekarstwo na cierpienia twoje!...
Ach! musiałabyś wskrzesić tę.... co już nie żyje,
Lub dla mnie zimnéj śmierci otworzyć podwoje!
O tak! oddaj mnie śmierci!... Najsroższe cierpienia
Wiedząc że już ostatnie, zniosę!...
Ja nie mogę
Oddać cię śmierci; jeśli na moje skinienia
Posłusznym być przysięgniesz, pokaże ci drogę
Życia!
Mam posłuszeństwo przysięgać?... i komu?
Jednemu z duchów których władam milionami?
Miałbym do posłuszeństwa uniżyć się sromu!
Ulegać!... gdy sam rządzę jak chcę żywiołami!
Nigdy!...
Wkrótce odejdę, zważ byś nie żałował!
Powiedziałem nie!
Powiedz, czy już odejść mogę?...
Idź precz!!!...
Igrzysko czasu i strachu narzędzie
Człowieku! ku grobowi wiesz że cię nachyla
Każda chwila; po śmierci lecz co z tobą będzie
Nie wiesz; złorzecząc życiu drżysz gdy przyjdzie chwila
Ostatnia!
Zbyt okrutne jest jarzmo żywota!
Serce jemu podległe bije na cierpienie
Lub kłamliwą radością, a któréj istota
Zaprowadzi zbłąkanych w straszne odrętwienie.
W liczbie dni co już przeszły, i tych co przyjść mają,
(Bo teraźniejszość w kole wieczności jest niczém),
Gdzież te chwile co śmierci w pomoc nie wołają?
Lub od śmierci nie stronią w obłędzie zwodniczym!...
Lecz choć zima nasroży rzekę w szkliste lody,
Przejdzie kto się ośmieli!...
Wiadomości moje
Pozwalają umarłych badać o powody
Przestrachu, kiedy w śmierci wstępujem podwoje!...
Świat grobów zbadać!... kto wie, może będę wiedział?
A jeżeli nie?...
Endoru sławnéj czarownicy
Prorok dawno umarły wstał i odpowiedział.
I król Sparty w jelitach Bizanckiéj dziewicy
Szukał swojéj przyszłości!...
Gdybym się nie rodził,
Ta, którą tak kochałem, dziś jeszczeby żyła;
Gdybym nigdy nie kochał — jéjbym nie zagrodził
Życia, szczęścia! I ona szczęściemby darzyła!...
I gdzież ona w téj chwili? Zbrodni méj ofiara?
Czém ona dzisiaj?... usta wymówić się boją.
A może niczém?... Wkrótce tajemna kotara
Rozedrze się!... niepewność wnet rozjaśnię moją!...
Zadrżałem przecież myśląc, że już skon nadchodzi!...
Na przyjście złych lub dobrych duchów ja nie drżałem!
Ha! dreszcz okropny! skrzepła krew duszę już chłodzi.
Ha! dla czegóż zadrżałem? sam śmierć przyzywałem,
I na to się odważę przed czém drżę straszliwie!...
Skorupy dreszcz śmiertelnéj nie jest moim grzechem;
A któż z twarzy méj pozna com uczuł prawdziwie?
Choć tak drżę jeszcze, śmierci zawołam z uśmiechem!...
Noc zapada!!!...
Już księżyc na niebios stropy
Rozesłał łuny srebrzyste,
Gdzie tych śniegów bryły czyste
Snują lekko nasze stopy!
Błędne duchy w nocnéj dobie
Nie znaczą śladu po sobie!
Po morzu tumanów mglistych,
Co wyżyny gór zalały,
Nasze stopy przeleciały
Lekko jak po wodach szklistych.
Rozlały się skrzepłe fale
Po górach, po martwéj skale!
Jakby zmarzłe morskie piany
Olbrzymią pustynią legły,
Jak przestwór niemy — rozległy
Milczeniu grobów skazany.
Ogrom dziwny, niezmierzony
Drżeniem ziemi podźwigniony!
Na nim chmury spoczywają,
W błędnym locie zmordowane;
Często duchy tu zebrane
Czary straszne odbywają!
Na tych falach lekko stoję,
Tu czekam na siostry moje!...
Dziś na rozkaz Arymana,
Mamy być na jego dworze,
Gdzie dziś uczta zawołana!...
Ach! tak dawno już tu stoję,
Nie przychodzą siostry moje!!!...
Przywłaszczyciel uwięziony,
Dumał na odludnéj skale
O swych bitwach, o swéj chwale,
Jak burzył, budował trony!
Ale marzył bez przyszłości?...
Pękły więzy, do nicości
Znów wrócony!...
On szalony,
Zagrzmi znowu wojną drugą,
Ziemię przerżnie krwawą strugą,
Trupów porzuci miliony!
Znów niewolnik, znów żeglugą
Na dalsze porwany fale
Poniósł z sobą wielu żale!...
Dumny olbrzymią postawą
Leciał okręt po nad fale!
Wieją chorągwie wspaniale,
Na pokładzie pijaną wrzawą
Z jękiem burzy dzikie głosy,
Wśród gromów lecą w niebiosy!
Rzekłam słowo: maszt się wali,
Drą się żagle, pękły liny,
Runął okręt do głębiny,
Trupy pływają na fali!
Jednego śmierci wyrwałam,
Na powrót ludziom oddałam,
Godny to człek naszéj pieczy
Pewną zdobycz zabezpieczy;
On bez rodziny, bez serca,
Własnéj ojczyzny morderca!...
Wielkie miasto spi głęboko,
Straszne będzie przebudzenie;
Zarazy okropnéj tchnienie
Rozpostarło się szeroko!
Padli ludzie tysiącami,
Rynki zaległy trupami!
A ludzie, co pozostali,
Zamiast cieszyć lub ratować,
Patrzą kędy głowę schować,
Z miejsc rodzinnych uciekali.
Strach cały naród oblega,
Dziedziny ich śmierć zalega;
Szczęśliwsi ci co skonali
Od tych co jeszcze zostali.
Śmierć narodu moją sprawą,
Tysiące ludzi zniszczyłam,
Miasto całunem przykryłam;
Znowu wrócę z tą zabawą,
Jak się wzmogą zdrowiem, siłą,
Znowu staną nad mogiłą!!!...
Ludzie w jarzmo nam oddani,
My po ich głowach stąpamy,
Los ich w dłoniach naszych mamy!
Ludzkie syny nam poddani.....
Witajcie! siostry, witajcie!
Gdzież Nemezis?.....
Tam w ustroni;
Duch jéj wielkie myśli goni.
Otóż i ona, słuchajcie!...
Rozsiałam zemsty nasiona,
Na zgliszczach podniosłam trony,
Odnowiłam blask korony,
Nowym rządzcom dałam w szpony
Tych, co stare trzęśli trony.
Znów złota świeci korona!
Wzniosłam nad rozum głupotę,
Nikczemność wyżéj nad cnotę;
Konieczne były odmiany:
Rzadzców stawiali na szali,
O wolności rozprawiali,
A to owoc zakazany!.....
Teraz na chmury siadajmy,
W nasze strony pospieszajmy!!!...
Władzco duchów, Arymanie,
Królu powietrza i ziemi!
Ty chodzisz stopy lekkiemi
Po chmurach, po oceanie!
Cześć ci wielki Arymanie,
Królu duchów, stworzeń Panie!
Żywiołów berło w twéj dłoni,
Gdy ty zechcesz, powołane
Będą w chaos zamieszane!
Gdy ty wołasz, wicher dzwoni,
Zerwą się ogniste chmury,
Niebotyczne zadrżą góry!.....
Gdy spójrzysz, wnet dzień blednieje,
Ziemia drży pod stopy twémi,
Wulkany zieją z pod ziemi,
Oddech twój zarazą wieje.
Komet ogniste ogony
Znaczą z któréj przyjdziesz strony!
Tobie wojna dary składa,
Płaci śmierć haracz bogaty;
Ludzkie choroby i straty
Wszechmocna dłoń twa układa!
Los ziemi zawisł od ciebie,
Tyś pan na ziemi i niebie!
Królu! i ja tu przybyłam,
Z ziemi, gdzie twe panowanie
Rozszerzać się nie przestanie;
Coś rozkazał — wypełniłam;
Wypełniły siostry moje! —
Królu, my pod stopy twoje
Nachylamy korne czoła,
Lecz depczemy pod nogami
Głowy ludzi!.....
Tyś nad nami!.....
Pan nasz niech co chce rozkaże!!.....
Królu królów, władzco ziemi,
Duchów ci uległych władza
W twoich dłoniach się zgromadza!
Gdyś otoczon duchy twemi!
W imię twoje! z twoją chwałą
Jakeś kazał tak się stało!!!...
Cóż to za postać nieznana?
Jakże się jemu udało;
Wcisnąć tu śmiertelne ciało;
Prochu! padaj na kolana!!!.....
Znam jego, to mąż nie lada,
Żywiołami jak chcę włada!
Wnet na twarz przed Arymanem
Musisz upaść w państwach jego!
Żywota nieśmiertelnego
Duchy uznały go panem,
On twój pan!
Przed ziemi panem
Ukorz się przed Arymanem
Albo się lękaj zemsty!
........Znam ja wasze siły,
Nie dość dzielne by czoło moje nachyliły!
Nauczę cię pokory!.....
I tę już poznałem,
Jęczała pierś nie mężna żalami podłemi;
Już nikczemnie nad losem moim narzekałem,
Dumne czoło upadło nie raz aż do ziemi!
Przed królem zginaj kolana,
On losy rządzi ludzkiemi,
On Wszechmogący na ziemi,
Jemu twa przyszłość oddana!
O niech raczéj Aryman przed Tym padnie czołem,
Przed Którym słońce dzienném rozwija się kołem;
Przed Wszechmocnym, wieczystym stworzycielem ziemi;
Przed Tym, co świat ożywia oddechy swojemi;
Przed Tym, co i samego stworzył Arymana.
Arymanie! padnijmy przed nim na kolana!
Niech zginie!....
Precz od niego!
Ten człowiek moją własnością.
Czyliż swoją obecnością
Tu, w pośród grona waszego,
Nie pokazał swej dzielności?!
Królu! to człowiek światłości
Wielkiéj, a jego cierpienia
Bez granic, jak duma jego!!!...
Człowiek to ducha wielkiego,
Tajemnic świadomy wielu,
Znalazł i tę tajemnicę;
Że mając nauk skarbnicę
Nie u szczęścia człowiek celu!
Kopiąc nauk skarb z ochotą
Znów się człek spotkał z głupotą;
Że tak już skończyło wielu!
Lecz nie koniec na tém jeszcze.
Żar powszechny namiętności
W gadach, w roślinach, w ludzkości,
W męczeńskie wzięły go kleszcze.
Nadziei struny zerwały,
Duszę wzniosłą owładały!...
Choć litość z serca wygnałam,
Nienawidzę litościwych,
Na jego cierpienia tkliwych,
Jeszczebym nie wyklinała!...
Człek ten oddawna już moim,
Królu! człek ten będzie twoim!
To duch polotu wyższego,
Równego i wy nie macie!
Próżno się mu odgrażacie.
O! nie dla was dusza jego!
Pocóż się stawi przed nami?
Niechaj własnemi ustami
Odpowie!
.....Czarodziejskie znacie me potęgi,
Wiecie że wśród was stanąć nie mógłbym inaczéj!
Ale są nad mą wiedzą szczytniejsze okręgi,
Szukając próżno do was przychodzę w rozpaczy!
Czego żądasz?...
Spraw niechaj umarli powstają,
Odpowiem im gdy głosu twego usłuchają!
Zezwalasz na te żądanie,
Duchów królu Arymanie?
Zezwalam!
Jakże się zowie,
Duch, który twéj duszy odpowie?
Astarte!..... bez pogrzebu zniszczeniu oddana
Cieniu, czy duchu wezwany,
W formie z jakąś pogrzebany,
Stań na rozkaz Arymana!...
Co od zniszczenia zostało,
Niech oblecze dawne ciało!...
Wystąp!...
Ach! czyliż to cień, jéj przedemną staje?...
Rumieńcem kraśne lica!... Na oczu złudzenie!
Znam je, nie są to zdrowia ni życia płomienie;
Podobna do czerwieni, jaką jesień daje
Liściom martwym na drzewach!...
............
A przecież to ona!
O! Astarte! ze drżeniem na ciebie poglądam,
Przemów do mnie; — ach przemów, niechaj się dokona
Los mój!.. O luba! twego przebaczenia żądam,
Albo przekleństwa!...
Przez moc, co grób twój złamała,
Głosem ludzi mów do tego,
Który żądał przyjścia twego,
Lub do téj co cię wezwała!
Ona milczy!... Ach! to odpowiedź sroga!
Nikt, prócz ciebie Arymanie,
Więzów ust jéj nie rozłamie!...
Dalsza nie znana mi droga!
Duchu mów!.....
Nie odpowiada!
Żadna władza nic nie nada,
Ten duch do nas nie należy!
Astarte! o cieniu luby!
Moja droga Astarte, choćby jedno słowo!
Tylem już tu wycierpiał! i tyle na nowo
Cierpieć muszę; nim przyjdzie pomrok wiecznéj zguby!
Widzieć ja ciebie chciałem!... dźwiękiem głosu twego
Odetchnąć!... Na tobie grób zmiany nie wytłoczył
Tak widocznéj, jak na mnie żywot co wytoczył
Rdzeń méj duszy, pamiętasz!... od dnia tak strasznego!
............
Serca nasze wzajemne były siebie godne,
Jakkolwiek był zbrodniczy łańcuch co nas spoił!...
Po cóż ten żal niewczesny, co nas czasem dwoił.....
............
Niechciéj mię nienawidziéć! Daj mi niezawodne
Przekonanie, żeś w liczbę szczęśliwych wybrana;
Że kary wszystkie na mnie upadły jednego,
Że już rychło pozbędę życia ohydnego
W którém, mnie takaż przyszłość była obiecana!
Z orszakiem strasznych tortur przed oczyma stoi!
Próżno szukam spocznienia! — nie wiem czego żądam,
Kto jestem? — kto ty jesteś? choć ciebie oglądam,
Nie wiem!... Gdy u wieczności mam stanąć podwoi,
Chciałbym jeszcze usłyszeć dźwięki twojéj mowy,
Anielską harmonią brzmiącą twemi słowy!
Niegdyś z takim urokiem serce jéj słuchało!...
Astarte! jedno słowo — najmilsza Astarte,
Imię twe napełniło mrocznych nocy cienie,
Spiące, twoim imieniem budziłem stworzenie;
Echa pieczar głębokich wołały: Astarte!...
Odpowiadało echo, echo, co nie czuje,
A ty nie odpowiadasz!....
Gdy gwiazdę błądzącą
Postrzegłem na lazurze samotnie świecącą,
Myślałem że twe oko przez nią wypatruje
W tym piekle mnie nędznego!....
Na ziemi szukałem
Napróżno, coby w części wyrównać ci mogło!...
Patrz!... już nad témi duchy nieszczęście przemogło,
Oni się litują!... Ach! czyliż postradałem
Na wieki!
Manfred!.....
Jeszcze, jeszcze jedno słowo,
Dokończ!... boską harmonią ożyłem na nowo,
W niéj, jak żyć lubo!...
Jutro wszystkie twe cierpienia
Zakończysz w kresie twojego ziemskiego istnienia.
Bądź zdrów!...
Ach! jeszcze słowo... słowo przebaczenia!
Bądź zdrów!...
Powiedz, czy jest ślad dawnego płomienia,
Powiedz, czy jeszcze kochasz?...
Manfred!...
Już zniknęła,
Jéj słowa będą sprawdzone;
Teraz wracaj w twoją stronę!...
Rozpacz serce mu ścisnęła,
Co za duma? — trupie ciało
Wprowadzać w duchów krainy,
Nędzne, głupie, ziemi syny!...
Patrz jak wyższy duch nad ciało,
Patrz nad ciałem jak panuje!
Gdyby z duchów był istoty,
Byłby duchem pierwszéj cnoty!
Już temu, co tu króluje
Nie masz nic do powiedzenia?
Nic!...
A więc do zobaczenia!
Do zobaczenia? gdzież to będzie zobaczenie?
Ha! mniejsza o to, przyjmij dzięki za spełnienie
Prośby mojéj!!...