Marta (de Montépin, 1898)/XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy Daniel Savanne powrócił do pałacu sprawiedliwości, wezwał do swego gabinetu naczelnika policyi.
— Czy zaszło co nowego w sprawie Saint-Ouen? — zapytał.
Naczelnik potrząsnął głową ze zniechęceniem.
— Nic a nic odpowiedział.
— A pańscy agenci?
— Znużeni bezustannem niepowodzeniem... Jeden tylko nie traci otuchy...
— Który?
— Brygadyer Berthoit. W sobotę jednak powrócił skwaszony, gdyż go zawiodła nadzieja odkrycia śladu, sądził bowiem, że już się znajduje na tropie. Jest tu właśnie w sądzie.
— To każ mu pan przyjść. Mam do pomówienia coś...
Naczelnik policyi oddalił się i po kilku minutach powrócił z głównym inspektorem.
— Berthout — rzekł doń sędzia — czy poznajesz ten przedmiot?
I pokazał mu wyjętą z papierowego owinięcia kopie breloku Roberta Verniere.
— Doskonale, panie sędzio. To jest ten klejnocik, który Magloire znalazł w ręce zemdlonej Weroniki.
— A przynajmniej to jego kopia dokładna.
— Kopia!.. To!..
— Tak, rzeczywiście o tyle dokładna, że trudno a odróżnić od oryginału. Na ten przedmiot liczę, że wskaże nam ślad nędznika, do którego należał, a przynajmniej który go nosił...
— Panie sędzio, trzebaby wiedzieć, z jakiej fabryki pochodzi ten brelok i u którego jubilera został kupiony...
— Ja też liczę, że pan to wykryjesz.
— Bardzo dla mnie zaszczytne zaufanie, jakie mi pan sędzia okazuje... Ale ten klejnot wydaje mi się bardzo starym... Może ma sto lat i więcej... Nie można więc udać się do żadnej fabryki... Gdyby przynajmniej było mi wiadomo, z którego kraju pochodził.
— Jużem się o tem dowiadywał — przerwał sędzia śledczy.
— I cóż panu odpowiedziano?
— Że może być pochodzenia genewskiego, włoskiego lub niemieckiego.
— To za mało... Całe życie inspektora policyjnego zaledwieby starczyło na szperanie we wszystkich miastach europejskich u jubilerów, handlarzy osobliwości i przedmiotów sztuki, którzy mogliby byli sprzedać ten przedmiot... a nie mówiąc już o tem, że handlarz ten może już nie żyć.
— Trzeba jednak liczyć na przypadek.
— To prawda, ale chyba jakiś szczęśliwy traf pozwoliłby napotkać tego, co sprzedał. Zresztą mam znajomego antykwaryusza, który mieszka w Survilliers...
Będę musiał do niego się udać i zapytać o radę.
— To będzie najlepiej, mój dzielny Berthout, bierz ten klejnocik. a oto na koszta podróży.
I pan Savanne podał mu sto franków.
Berthout podziękował i oddalił się.