Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Pierwsze walki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

PIERWSZE WALKI.

Słońce dziewiczo — nieśmiało wyjrzało z chmur kirów — i gwiazdy znikły w słońcu — słowik oniemiał — a skowronek u gór szczytów zwiastował sennej ziemi świt!… — Pod figą szemrząca liściem stoi Maria Magdalena; w cichem zadumaniu pogląda na ranny świat — i w swej duszy odbija go jak w morza cichej modlącej się szmerem, fali — i szepcze ciszej od listków Marya Magdalena: Symeonie tyś mi mówił o matce mojej — ojcze! gdybyś ty wiedział, że ja dziś w nocy byłam u matki mojej — cudnej — świętej matki, co się przebudzi… że była chwila, w której niebyłam sierotą — chwila nie sen!... co byś ty rzekł chwytała arfę swoją — dotykając strun rosą lśniących ku słońcu — co już rozbiło chmur kiry a uczuła na czole pocałunek ojca i ujrzała go stojącego nad sobą — Dobrze, że czuwałaś dziś Maryo Magdaleno! dobrze żeś pielgrzymowała do matki twej trumien, albowiem dziś w grobach młodość twoja a w śmierci życie nasze! A Marya patrząc w niego anielsko, nieprzerywała gry swojej i grała dalej... I chciał jeszcze coś wyrzec Symeon — ale snać zagryzł słowo ulatujące mu z wargi, że skonało jak ptasze gotowe do lotu... i odchodził mówiąc, że idzie Arcy-Kapłana mędrca, i przyjaciela rodziny swojej, nawiedzić — i odchodził — i znów wrócił... i nic niewyrzekł — bo słowo to znów jak kwiat zwiędło mu na ustach, mając się rozwinąć — zabite ciemnością milczenia. — A Marya widziała, że coś zataił i myślała nad tem, niepatrząc już na ranku wschód… i niesłysząc szumu fal… i skowrończych pień... a cień anioła z daleka śpiewał tęskno: niemyśl, niemyśl nad tem, bo twój ojciec milczeniem swojem zbawił ciebie!...




Ale ze słońcem błysła za krzakami twarz jakowaś… przeciw słoneczna sprzeczna słońca jasności w jej twarz świetlaną, piejącą hymnem tak chciwie patrzy — z krzaków się czając jak wąż na łanię pustyni, co pije u cichego zdroja — zbliżył się z wolna ów cień człowieka... Ma togę Rzymianina! — Cóż za śmiertelny ważył się wejść w todze w ogród Symeona?... biada mu! on się nielęka ludzi, stanął przed hebrajską dziewicą — i stał wzrok rzucając smutny — bardzo smutny — wymownie milczący — wymową niebios czy piekieł... A Maryn nucąc hymn niechcący spojrzała w tę stronę i widząc postać togatą — ktoś ty?... jękła — i serce jej zadrgało w piersi dziewiczej — a z dłoni upadła arfa — ktoś? jękła ciszej — i włosów zdrojem okryła się cała zasłaniając szkarłat co oblał jej śnieżne czoło — lecz cudzy milczał i pożerał ją wzrokiem — a wzrok jego był ten sam, co iskrzył się w grobach Symeonowych w nocy — i też usta, co spienione wścieklizną gniewem się śmiały rycząc złością piekieł jak z lwa gardzieli — ale te oczy dziś smutne i dłoń powolna, może sobie anielstwo swoje przypomniał szatan, patrząc w dziewicę anioła i zapłakał — ale iskry miast łez potoczyły się po licu i przypomniały czem jest — więc przystąpił bliżej, przyczaił się kotem — przypełzał wężem — i nic jeszcze niemówił — tylko patrzył — ciszej od wody przypłynął — i znów przyskoczył i cofnął się nieco — a ona... nieśmiała się trzeci raz zapytać kto jest — bo jej się zdało iż go znała — i że go gdzieś niegdyś widziała duchem — zatem oczy spuszczone wzniosła i spojrzała, lecz spójrzała już niby niechcąc w twarz jego — ale anioł Pański widomy w tej chwili rzucił jej na oczy cień skrzydeł swoich i szeptnął: walczyć będziesz — lecz zwalczyć musisz — i odstąpił o kroków kilka — jak daleko stał obcy — lecz obcy w tej chwili rzekł już głośno, gdy nań spojrzała: Kobieto!... «piękną jesteś!» — — Jam piękna! krzyknęła z głębi duszy — to chciał wyrzec ojciec! — to mi taił... jam piękna!... i zdarła chmurkę cienia, co z skrzydeł swych na błękitne oczy rzucił jej anioł Pański. — I pobiegła i poleciała jak ptaszę do źródła kędy czerpała wody dla kwiatów swoich... a pochyliwszy się nad fale spójrzała w głąb — i widziała swą postać — jasną anielsko cudną z okiem natchnionem i uśmiechem wybranych — i czoło myślę wzniosłą wieńczone i zawołała cicho jam piękna!... a cudzy rzekł jej głośniej: Maryo Magdaleno piękniejszaś od piękności, co piękność twą na zgubę piękności własnej stworzyła!... ale anioł stróż zawołał najgłośniej: Maryo! Maryo! Maryn Magdaleno… dowiedziałaś się, żeś piękną — i piękną być przestałaś jak każda kobieta, gdy się dowie, że nią jest!... i Marya spójrzała za siebie, widząc, że anioł ulatywał od niej po chmurach, łkając głośno jak strumyk w skałach i kryjąc twarze w dłoń... i jeszcze wsparł się na jednej chmurze — i spojrzał raz jeszcze w Maryę Magdalenę i znikł... i wtedy ujrzała całą jasność anioła utraciwszy pierwszą jasność duszy dziewiczej — a w źródle zamąciła się woda, bo rybki martwe wypłynęły na wierszch zabite pięknej pysznej spojrzeniem — i obraz cudny rozleciał się potwornie w falach, i w nicość rozchwiał się przed drżącej okiem — a Marya odskoczyła od źródła.
I biegła wołając, jam piękna! jam piękna! i trwożna pytała źródła, jam piękna? — i każdego kwiatka pytała bieżąc: Jam piękna?... i biegła ku fidze starej — i chciała niewiedząc czemu spytać jam piękna — a, cudzy leciał — biegł za nią sycząc Pięknaś! Cudownaś! Jasnaś nad inne, Maryo Magdaleno! i znikł gdzieś w krzakach — lecz Maryn chwyciła arfę swoją i biła w strony hymnem żalu i boleści raz pierwszy smutna łez i smutku pieśnią... i znów zadyszana biegła do źródła i długo w ciche znów patrzyła fale — widząc swą postać cudną jak wiosnę, ale już nie z tym wyrazem co pierwej — z czołem chmurnem i smutniejsza jękła jeszcze: Jam piękna!.... i znów rosy pytała, Jam piekna? Ja niemam plamy na czole... moje czoło myślą skrzydlate — jak śnieg gór Sinai... moje oko jasne jak lody zacięte w słońcu na szczytach skał!... Jak obłok nocy Maju! — w tem ozwał się z daleka wesoły głos Maryi Marty — Maryo Magdaleno! przecz schylona tak tęskno dumasz nad źródłem? — niewidziałem Cię z tak chmurnem czołem. — Mój narzeczony jest! — puść mnie! bym cię nie obryzgała wodą — biorę dla owiec moich chorych wody — od doby chore zarazą co chodzić niemogą — ale Maryn Magdalena nie odstąpiła od źródła, lecz rzekła, porwawszy rękę Marty: Siostro! nieprawdaż, żem ja piękna.?... ty piękna... rzekła Marta i schyliła się także nad źródłem — a widząc swój cień w wód zwierciedle — ujrzała się o wiele mniej cudną od Maryi Magdaleny — a zazdrość wstała w dziewiczem łonie — i zagryzłszy wargi cisnęła kamień co stłukł lustro błękitne — a dwie postacie sióstr ku sobie falami rzuciły się rozkołysane i walcząc w pianach zmąconego źródła znikły — i odbiegła miotana zawiścią Marya Marta, zepsuta od Magdaleny — ale niedługo wróciła spokojna, bo Marta była przebaczająca i małej dumy — więc rzekła ze smutkiem — tyś piękna Maryo Magdaleno! świat będzie u nóg twoich — pięknaś! ciesz się ze mną, bo moje jagnięta piły wodę i zdrowsze — płacz ze mną — boć za dwie doby rzucę dom ojca Symeona i pójdę w dom Beniamina oblubieńca mego, płaczę z radości i smutku, siostro ciesz się i płacz razem ze mną!... zagraj mi raz ostatni na arfie twojej — bo jej już słyszeć niebędę — i przytuliła się do ust drżących Maryi Magdaleny a łzy ich i tchnienia zlały się w myśl jedną — smutkiem. — —
I Magdalena zanuciła pieśń żegnania, Marta zaś niedosłuchawszy końca pobiegła do trzody swojej — w tem nadszedł Symeon w świątecznym stroju — i pojrzał w twarz smutną Maryi Magdaleny, mówiąc: Czemu zasmucona dumasz nad źródłem, córo moja?... byłem u Arcy-Kapłana i obiecał być za dwie doby — a naszym pobłogosławić Marcie i Beniaminowi naszym… ciesz się — a nuć piosnki weselne Maryo — Maryo Magdaleno!... Lecz ona zdała się niesłyszeć czy niesłuchać słów Symeona i milcząc w źródło patrzyła a zerwawszy oczy ku niemu, krzyknęła ojcze! jam piękna?...
Ha!... jęknął Symeon! Jehowa! biada mi Jehowa, więc jam zagłośno wyrzekł... ty słyszałaś niebaczna w źródle widziałaś zgubę twoją — przeklęte źródło trucizn! i plunął w źródło gniewny a żałośny odchodząc ponuro — a Marya znów obraz swój zamącony widziała najsmutniejszy w plugawej fali — ale zerwała się jak ptaszę trwożne i z bijącem sercem poleciała daleko — pytając każdego kwiatka po drodze — każde ptaszę na drzewie: jam piękna? każdego kamienia co wyjrzał z fali — jam piękna? a odgłos jej głosu — czy jakiś głos inny… wolał mdlejąco jak łkającem chychotianiem: Piękna! Piękna! Piękna!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.