Marya Rodziewiczówna (Pług)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Pług
Tytuł Marya Rodziewiczówna
Pochodzenie Straszny dziadunio
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Granowskiego i Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Marya Rodziewiczówna.

Panna Marya Rodziewiczówna, słynna dziś i ciesząca się dobrze zasłużonem uznaniem powieściopisarka, poraz pierwszy wystąpiła na arenie piśmiennictwa naszego w czasopiśmie „Świt“, wydawanem przez Lewentala, pod redakcyą Maryi Konopnickiej, w którem w r. 1884 umieściła pod pseudonimem Maro najpierwszą próbę pióra swego p. t. „Jazon Borowski“, a w 1885 „Farsę panny Heni.“ Obiedwie te drobnostki już nosiły w sobie zadatki rzeczywistego a niepospolitego talentu: oryginalną pomysłowość, bujną fantazyę, dowcip i siłę.
Wślad za tem, również w „Świcie“ (r. 1886) wyszła powieść, premiowana na konkursie tego tygodnika, p. t. „Straszny dziadunio“, w której przymioty, powyżej zaznaczone, wystąpiły jeszcze wybitniej. Józef Kotarbiński w pięknem swem studyum o młodej autorce, umieszczonem w „Kłosach“ roku 1889, tak ocenił tę powieść: „Z kart „Strasznego dziadunia“ tchnie jakaś świeżość pogodna, zapał do pracy, miłość życia i ludzi. Czujesz tu odrazu talent samorodny, prosty, tryskający swobodnie, jak źródlana krynica z pod skały, odbijająca w sobie grę promieni słonecznych. Czujesz indywidualność pisarską, żywą i bujną, lubo nie noszącą na sobie piętna analitycznej myśli współczesnej.“ „Doskonale się udały autorce obrazki z życia studenckiego, sceny na studyach, zresztą cała czereda figur drugoplanowych... Cała wogóle powieść jest prowadzona szkicowo, z wielkim wdziękiem opowiadania, tu i owdzie zlekka tylko przeplatana opisowością. Autorkę zajmują głównie ludzie, figury działające, które maluje żywo, chociaż zewnętrznie, nie próbując dyssekcyi dusz i charakterów. Umie ona charakterom wymyślonym dowolnie nadać pewne prawdopodobieństwo, szybko przesuwa się po wypadkach i posiada bardzo ważny przymiot dla powieściopisarza: jest zajmująca... Powieść ta wnosi z sobą pierwiastek bardzo dodatni, bo poetyzuje samodzielność młodego pokolenia, które w krwawym trudzie buduje podwaliny przyszłych losów ogółu. Okrasą utworu jest ciepło i sympatya, z jaką autorka maluje niektóre sceny i postacie, nadając im charakter dodatni z lekkim odcieniem idealizmu.”
Zaznaczyć obok tego jeszcze potrzeba, że zarówno jak osoby, wprowadzone przez autorkę do akcyi, tak i sytuacye ich, i arena, na której one występują, są dla nas całkiem nowe, świeże, oryginalne i już tem samem zajmujące i pociągające.
A ta oryginalność, ta nowość uderza nas i we wszystkich nieledwie jej utworach późniejszych, przed innemi zaś najwybitniej się uwydatniła w czwartej z kolei jej powieści, uwieńczonej na konkursie „Kuryera Warszawskiego“, r. 1888, p. t. „Dewajtis“, która, poza feljetonem, w krótkim przeciągu czasu miała dwa wydania książkowe, porwała serca czytelników i stała się podwaliną chwały swej autorki. I słusznie! a nietylko już za oryginalność pomysłu, za nowych ludzi i za nową widownię (rzecz się dzieje na Żmudzi), za całkiem świeże typy i charaktery; lecz przedewszystkiem za przewodnią ideję, za tendencyę, wzniosłą, szlachetną i ztąd niezmiernie sympatyczną dla serc szlachetnych, miłujących zagon rodzinny i zrosłych z nim, jak wiekowy ów dąb święty, Dewajtis, symbolizujący myśl zasadniczą tego utworu, jak zbratany z nim ów Marek Czertwan, który, tak samo, jak i on, „jest przedstawicielem wytrzymałości plemiennej, trwania przy swojskiej glebie, potęgi zachowawczej, opierającej się klęskom i nawałnicom; a całą siłę woli, całą niezłomność charakteru, całą moc duchową i fizyczną obraca na to, ażeby bronić ojcowizny, którą rodzina jego chce zniszczyć i poszarpać na sztuki.“
Ten dąb święty i ten, silny jak dąb, Marek Czertwan, albo raczej idea, którą reprezentują, to prawdziwe Credo Rodziewiczówny, które się stało treścią zasadniczą wszystkich najlepszych jej powieści, a najpiękniej, najsilniej odbiło się w jej „Szarym prochu“, oraz w jej znakomitym „Klejnocie“.
Nie mając dziś pod ręką wszystkich pism Rodziewiczówny, ani ich bibliografii, i posługując się jedynie pamięcią, nie możemy ręczyć za ścisłość porządku chronologicznego w wymienieniu tego, co w ciągu lat piętnastu wyszło z pod dzielnego jej pióra.
Zaraz po „Dewajtisie“ r. 1889, ukazały się trzy powieści: „Między ustami i brzegiem puharu“, w „Życiu“, „Złota dola“ w „Tygodniku ilustrowanym“ i „Kwiat lotosu“ w „Kłosach“ (ta trzecia jednak, jak się zdaje, musiała być napisana przed „Dewajtisem“). Około tegoż czasu poznaliśmy i „Szary proch.“ Za temi poszły: „Błękitna krew“ w „Tygodniku ilustrowanym“; „Hrywda“ (powieść z życia ludu poleskiego) w „Bluszczu“; „Ona“ w „Kuryerze Warszawskim“ 1890 r.; „Lew w sieci“ w „Wieku“; „Jerychonka“ w „Kuryerze Warszawskim“ 1895; „Na wyżynach“ w „Tygodniku ilustrowanym“ t. r. i „Klejnot“ w „Kuryerze“ 1896. Oprócz tego, autorka „Dewajtisa“ różnemi czasy nakreśliła wiele ślicznych drobnych obrazków, które w r. 1895 wyszły razem zebrane pod ogólnym tytułem „Z głuszy.“ W zbiorku tym się znajdują: „Noc“, „Ul“, „Z tamtej strony“, „Czarna woda“, „Młyn Archipa“, „Na starej choinie“, „Wpisany do heroldyi“, „Zachód“, „Pro memoria“, „Piaski“, „Szwed“, „Rozdroże“, „Posłaniec“, „Zagony“ i „Czajki.“ W końcu dodamy, że obecnie drukuje się w „Wędrowcu“ powieść p. t. „Magnat.“
Naturalnie, że nie wszystkie wyliczone wyżej utwory mają wartość jednaką, nie wszystkie stoją na tej wysokości co „Dewajtis“, „Szary proch“, „Klejnot“; ale we wszystkich, jak słusznie twierdzi Kotarbiński, jest to czarodziejstwo talentu, który ma sympatyczne cechy dla znawców i krytyków z profesyi, a oprócz tego tajemnicze, nieujęte „coś“, które pociąga rzesze czytelników.
Niektórzy krytycy zarzucają Rodziewiczównie, że powieści jej wyglądają nieraz, jak czarodziejskie bajki; że zamiast świata, pełnego niesprawiedliwości i niedoli, wprowadzają nas w promienne sfery, w których szlachetność i męztwo zawsze tryumf odnoszą; że niemało w nich błędów, przeciwnych psychologii i konsekwentności: że często występuje w nich tak zwany deus ex machina, kierujący zbyt dowolnie losami bohaterów i t. p.; że wreszcie, raz stworzony przez nią w Czertwanie typ o sile woli żelaznej, na nieszczęście zbyt rzadki, ma za wiele w jej powieściach potomstwa, co twórczości jej nadaje charakter nader jednostronny.
Prawda, że autorka „Klejnotu“, gorąco rozmiłowana w charakterach silnych, niezłomnych, z samozaparciem się, z zupełnem zapomnieniem o sobie, bojujących w imię dobra i prawdy, często je wprowadza do swych powieści: takim jest Hieronim w „Strasznym dziaduniu“, takim też Marek w „Dewajtysie“, takim Dyzma bohater młodociany w „Na wyżynach“, takim w stopniu najwyższym Szymon w „Klejnocie“, tak się wreszcie zarysowuje Kalinowski w „Magnacie“, że nic już nie powiemy o podobnych charakterach kobiecych, oraz działaczy drugorzędnych, lub hart i siłę woli na złe obracających.
Zgadzamy się na to zupełnie, że typy w tym rodzaju, co bohaterowie Rodziewiczówny, są dzisiaj w społeczeństwie naszem prawie nieznane; ale też tem wdzięczniejsi być jej powinniśmy, że zamiast niedołężnych, samolubnych, apatycznych neurasteników, morfinistów, stawia nam przed oczyma takich ludzi, jakich właśnie nam braknie, a jakich dziś najbardziej potrzebujemy. Zresztą ci bracia z ducha, to wcale nic bliźnięta, autorka nie kopiuje ich jednego z drugiego; odlewa ich z jednego śpiżu, lecz nie w jednej postaci, nie o jednych rysach oblicza: każdy z nich jest sam sobą, każdy czuje, myśli i działa samoistnie; każdy z nich, po za siłą woli, ma swój własny charakter i temperament.
A co do owych bajek czarodziejskich, co do sfer promiennych, w których męztwo i szlachetność zawsze tryumfują, co do mniemanej niekonsekwentności i częstego występowania deus ex machina, to dla tych, których już przesyciły dokumenta życiowe w guście Zoli i analiza psychologiczna à la Bourget, utwory tej, jak ją zwie Kotarbiński, pełnej talentu imaginistki, mają bardzo wielką ponętę, zwłaszcza, że, jak słusznie twierdzi ten krytyk, „celuje ona poetycznością pomysłów i wysłowienia i dziwną intuicyą, która jest znamiennym rysem jej niepospolitego talentu, a która pozwala jej z wielką swobodą przeskakiwać w najrozmaitsze sfery, malować sceny i obrazy, których w naturze nie oglądała. Autorka czuje się u siebie, nietylko w cichym pokoiku polskiej rodziny, ale i w pałacu niemieckiego magnata, i w izdebce studenckiej, i w buduarze wielkiej damy, a nawet za kulisami teatrzyku niemieckiego, wśród grona hulaszczej młodzieży. Umie odczuć i odgadnąć charakter różnych sfer, indywidualności, umie nadać swym imaginacyjnym pomysłom bardzo często złudne barwy prawdy, umie być pozornie naturalną tam, gdzie opowiada dowolne, wymyślone historye.“

Adam Pług.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.