Marzenie czy Rzeczywistość/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marzenie czy Rzeczywistość |
Podtytuł | Obrazek Polsko-Amerykański |
Rozdział | II. |
Wydawca | W. Dyniewicz |
Data wyd. | 1907 |
Druk | W. Dyniewicz |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cztery tygodnie upłynęły od owego poranku, w którym państwo Kęszyccy dowiedzieli się, kto jest wybranym ich jedynaczki.
Widzimy ich w popołudniowej godzinie siedzących na ganku i również jak wówczas oczekujących jedynaczki z tą jedynie różnicą, że wzrok ich nie zwraca się na drzwi domu, lecz na drogę od miasta.
Nie widać dziś w ich twarzach tej swobody i zadowolenia, jakie malowało się owego majowego rana, gdy napawali się wiosennem powietrzem. Dziś, zdaje się, wszystko dla nich jest obojętnem, cała uwaga skupiona na zewnątrz siebie. — Myśl dręcząca nie odstępuje ani na chwilę, pociągając ich całkowicie za sobą. Nie widzą rozkwitłych centofolii, nie czują ich zapachu, nie słyszą klekotu bociana po nad ich głowami; znieczuleni na otaczające ich piękno, całą siłę ducha starają się zużytkować na odpędzenie zła, jakie zagraża ich dziecku.
Po różnych debatach i próbach z jedynaczką, zdecydowali opuścić to miejsce, a tem samem ochronić Wandę od grożącego jej niebezpieczeństwa. Zmiana miejsca, sądzili, wpłynie na ich ukochanie.
Postanowili dzisiaj powiedzieć jej o tem i w chwili, gdy ich widzimy, z niecierpliwością oczekują jej powrotu — ciekawi jak wiadomość tę przyjmie.
Siedzą milcząco, przygnębieni, roztargnieni, zapatrzeni na drogę rychło się ukaże cel ich troski, nadziei i miłości.
— Idzie! — zawołała pani Kęszycka, która pierwsza zobaczyła Wandę.
— Obawiam się, by tylko nie sprzeciwiła się naszym projektom — rzucił stary — wiesz, że jest ona bardzo samowolna i pełna niepojętych idei.
— Aby Wandzia nie domyśliła się, iż ona jest powodem naszego wyjazdu może lepiej powiedzieć, że finansowe stosunki zmuszają nas do tego — podsunęła pani Kęszycka.
— Pewno, że tak będzie lepiej — dorzucił Kęszycki.
Furtka skrzypnęła i za chwilę Wanda zajęła miejsce na próżnem krzesełku, by odpocząć cokolwiek po przechadzce.
— Czekaliśmy na ciebie Wandziu — zaczął pan Kęszycki — gdyż mamy ci udzielić ważnych wiadomości.
Zwróciła pytający wzrok na ojca, a ten ciągnął dalej:
— Fundusze nasze nie przynoszą obecnie dostatecznego procentu, abyśmy mogli się utrzymać, postanowiliśmy przeto sprzedać wszystko i wyjechać do Ameryki: — tam obcym i nieznanym, choć przyjdzie pracować, nie będzie to jak tu upokarzające.
— Jeżeli uważacie, że tak będzie lepiej — to trzeba jechać.
Ojciec tłomaczył jeszcze to i owo, lecz ona nie odzywała się już więcej, obserwując jedynie drganie zaniepokojonego serca. Tłomacząc się potem, iż musi iść do swego pokoju, by zdjąć kapelusz i zarzutkę — znikła za drzwiami.
Zaledwie przestąpiła próg swego pokoju, westchnęła głęboko i szepnęła: — To na mnie zasadzka... Biedni rodzice — rozumiem ich... sądzą, że zapomnę Aleksego i dla tego pragną mię wywieźć...
Zdjąwszy kapelusz i zarzutkę, rzuciła się na otomankę i pogrążyła w głębokiej zadumie.
W młodem jej sercu, pomimo spaczonych pojęć, żyło przywiązanie do rodziców. Wiedziała, że miłość jej zasmuca ich i od kilku już miesięcy toczyła walkę ze sobą.
Wanda miała gorącą, namiętną naturę, jedną z tych, które, gdy raz pokochają, kochają na zawsze. Rozumiała, że trzeba jej będzie poświęcić miłość własną lub miłość rodziców.
Będąc głębokich, aczkolwiek spaczonych poglądów, potrafiła odkrywać przyczyny i skutki.
Lecz co znaczy rozumowanie w obec pierwszej miłości dziewczyny!...
Chwiała i wahała się Wanda w wyborze. Jednego dnia szala przeważała w stronę obowiązków ku rodzicom drugiego ciągła namiętnym szałem do młodego człowieka, który rozpromienił jej całą istotę. I teraz, leżąc na otomanie, nie płakała ani desperowała, jak wiele dziewic w podobnych okolicznościach by zrobiło, lecz starała się rozumować, by znaleźć jaki punkt wyjścia. Jak zawsze, tak i teraz żaden stały argument, na którym by się mogła oprzeć, nie przyszedł z pomocą i znowu, jak zawsze, czuła w sobie rozterkę. Nie chciała stracić i smucić rodziców a pragnęła posiąść Aleksego.
Wyczerpana myśleniem, postanowiła poddać się losowi — uledz rodzicom. Na dnie jej serca zrodziła się iskierka nadziei, że zanim wybiorą się w drogę może coś nieprzewidzialnego pokieruje wszystkiem inaczej.
Nie przeczuwała, że rodzice po jej odejściu, widząc bierne jej usposobienie, postanowili korzystać z tego i opuścić kraj jak najprędzej.
Po chwili wypoczynku zrezygnowana wyszła do rodziców, starając się z udaną swobodą oddać rozmowie. Po udzieleniu niektórych nowin z miasta, jakie przyniosła ze sobą, stary Kęszycki oświadczył stanowczo, że za tydzień opuszczą Kalisz.
Pobladła trochę, ale się nie odezwała.
Kęszycki objaśnił dalej, że kupca na dom można każdej chwili dostać, pieniądze zaś, ulokowane na hypotekach, wycofną się później.