Matejko jako humorysta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Matejko jako humorysta
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
MATEJKO JAKO HUMORYSTA.

Są rodzaje talentów, które się podejrzywa o wszystko, tylko nie o humor. Są artyści, których sobie nie wyobrażamy inaczej, jak »z ponurą walką myśli na czole«, artyści, których cała twórczość zdaje się być — i jest — wyrazem jakiejś wewnętrznej tragedyi, rozgrywającej się w ich łonie, a która, jak mroźny wicher bajkalski, ścina choćby cień uśmiechu na ustach. Myśl ich, jak wyraz ich twarzy, jest zawsze poważna, często ponura; na ustach ich, zwykle wykrzywionych cierpieniem — cierpieniem za miliony — nigdy nie osiada uśmiech. Takim był Dante, takim był Michał Anioł. Kiedy myślimy o nich, mimowoli myślimy o ich »tragedyi« (którą tak wspaniale wytłómaczył autor Wieczorów Florenckich). Są to duchy tragiczne, a tak wzniosłe, tak pełne »wielkiej tragedyi powagi i ciszy greckiej«, że nawet wyraz dramat jest niedość wymownym, gdy chodzi o określenie tych tytanicznych zapasów, w jakich te dusze wielkie, nieskłonne do ugięcia się, a trawione wewnętrznym ogniem, łamały się niejednokrotnie.
Do tejże kategoryi geniuszów­‑tytanów, których wielkość i powaga wykluczają wszelką myśl o pogodnym humorze, na leżał również i Matejko. Myśląc o nim, o jego obrazach, odrazu odgadujemy uczucie, które te genialne malowidła natchnęło, a to uczucie, wyzierające z każdego płótna, z każdego szkicu twórcy Kazania Skargi i Rejtana, było niemniej wzniosłą i wielką tragedyą, jak tragedya Michała Anioła lub Dantego. I on bowiem, jak Krasiński, mógł powiedzieć o sobie, że »jak Dant, za życia przeszedł przez piekło«, a piekło to było może straszniejsze, aniżeli nieśmiertelne Inferno Dantego, lnb tragiczne skręty potępieńców w Sądzie ostatecznym Michała Anioła...
Cokolwiekbądź, nie wydaw ało się prawdopodobnem, ażeby w tej wielkiej i wzniosłej duszy, jaką w każdym calu była dusza Matejki, znalazło się miejsce na humor.
Znalazło się jednak. Kto wie nawet, czy — mimo wszystko — nie znalazłoby się go więcej, gdyby obok tej wielkiej tragedyi, której wyrazem są wszystkie dzieła Matejki, nie trapiła go inna, mniejsza, osobista, domowa tragedya, którą była choroba żony, choroba umysłowa, która, zakłócając domowy spokój wielkiego malarza, jednocześnie zatruwała mu życie...
Tego szczęścia, o którem tak pięknie mówi Kochanowski w Szacunku dobrej żony, że

Żona uczciwa ozdoba mężowi,
I najpewniejsza podpora domowi;

tej wielkiej osłody życia, jaką jest szczęśliwe pożycie małżeńskie, Matejko doznawał bardzo krótko... A potem zaczęło się domowe nieszczęście, które Matejkę na cały dzień zawsze wypędzało z domu...
Mimo to wszystko, miewał chwile, w których powierzchnia jego duszy, zwykle wzburzona i wzdymana huraganami życia, uspokajała się i wygładzała. W chwilach takich, bardzo rzadkich niestety, odzyskiwał prawie utraconą wesołość, a nic sympatyczniejszego, jak sposób, w jaki się ta wesołość przejawiała na zewnątrz.
W początkach przejawiała się obrazami o pogodnym nastroju, jak niezrównana pod względem werwy Rzeczpospolita Babińska, lub niewielki, a mało znany obrazek humorystyczny, przedstawiający słynnego Gamrata, jak mocno podchmielony, pod rękę z »udziudzianym« błaznem Stańczykiem, wraca z jakiejś uczty na Zamku. Jest to jeden z najkapitalniejszych obrazów Matejki, a malowany tak, że, przypatrując mu się, myśli się o komedyach Szekspira, zwłaszcza o Falstafie.
Albowiem jest co szekspirowskiego w Matejce. Dość wspomnieć Stańczyka, który ma to wspólnego ze wszystkimi błaznami Szekspira, iż jest błaznem­‑filozofem, błaznem, któremu się zdarza nietylko myśleć, ale i cierpieć za innych. Co pewna, to, że, o ile patrząc na tego zataczającego się Gamrata, myśli się o Falstafie, o tyle patrząc na Rzeczpospolitę Babińską, ma się wrażenie, że obraz ten, tak pełen owej renesansowej bujności i jakiejś horacyuszowskiej joie de vivre, jest tem w twórczości Matejki, czem Wesołe kumoszki z Windsoru lub Wiele hałasu o nic w twórczości Szekspira.
Lecz nietylko ten humor szekspirowski, humor w wielkim stylu, był właściwy niepospolitej indywidualności krakowskiego Mistrza: nie brakło mu i humoru w mniejszym stylu, tego poczciwego a pogodnego »dobrego humoru« w stylu Ramot Wilkońskiego, który to humor jest tem w życiu, czem jasne i ciepłe promienie słońca. Kiedy się czyta listy Matejki, nabiera się przekonania, że ten »dobry humor« zwykle nawiedzał go wtedy, gdy się z kimś listownie dzielił myślami. Dowód to zarazem, że tylko wówczas zasiadał do pisania listu — do czego zresztą nie był skory — gdy czuł, że będzie mógł napisać list wesoły, gdy był we względnie dobrym humorze.
Gdy był smutny, zgnębiony, gdy cierpiał, wtedy zamykał się w sobie, tłumił boleść, a tem samem nie pisywał listów smutnych; albowiem nie była to dusza skłonna do zwierzeń, — do wynurzeń, do wylania: przeciwnie, ona się kryła ze swemi cierpieniami. Na to, iżby się skarżyć, żeby narzekać, żeby czyjemś współczuciem ulżyć swojej męce, Matejko był za dumny!
Za to, gdy mu chwilowo nic nie dokuczało (niestety, takich pogodnych chwil miewał niezmiernie mało!), wtedy potrafił nietylko napisać list wesoły, pełen zabawnych dowcipków i konceptów — a te nie były nigdy złośliwe — ale się zdobywał nawet na humorystyczne wierszyki, bo skoro Michał Anioł pisywał sonety i wiersze, to czemużby i on nie miał dosiąść czasem Pegaza...
Ale był jeszcze i trzeci sposób, w jaki się niekiedy przejawiał humor Matejki: humorystyczna karykatura.
Znam dwie takie karykatury, dwa arcydzieła w swoim rodzaju, jako wyskok humoru u genialnego malarza i rysownika.
Są to dwa cykle humorystyczne. Pierwszy, składający się z czterech rysunków, jest rodzajem humorystycznej Boskiej Komedyi, a wyobraża cztery sceny z życia zagrobowego; drugi zaś, złożony z sześciu rysunków, wyobraża i ośmiesza wszystkie główniejsze szkoły i systemy filozoficzne greckie.
Oba cykle powstały pod wpływem opowiadań p. Juliusza Miena, który dzieciom Matejki udzielał lekcyi języka francuskiego. Ponieważ lekcye odbywały się wieczorami, czyli w porze, o której Matejko, nie mogąc malować w pracowni, już przesiadywał w domu, więc zdarzało się bardzo często, że i sam Mistrz przysłuchiwał się pour passer le temps tym lekcyom swoich dzieci. Bawiło go to, zwłaszcza że p. Mien, jako dusza artystyczna i poetyczna (czego dał dowód, tłómacząc cały szereg utworów Słowackiego), zawsze należał do tych nielicznych wybranych, których Matejko zaszczycał swoją przyjaźnią...
Otóż na jednej z takich lekcyj, która się odbywała w obecności twórcy Grunwaldu, tłómaczono z polskiego na francuski — czy też z francuskiego na polski — jakieś powiastki o niebie, czyścu i piekle, o sposobie, w jaki grzeszna dusza ludzka, po wyjściu z ciała, wędruje na tamten świat, etc. etc. Powiastki były wielce naiwne, co je czyniło niesłychanie zabawnemi, tak zabawnemi, iż Matejko, słuchając ich, wpadł na pomysł, ażeby je, ku uciesze swych dzieci, a ku rozrywce własnej wyilustrować.
Cztery rysunki humorystyczne, powstałe tym sposobem, są równie genialnemi karykaturami, jak genialnem jest wszystko, co wyszło z pod pędzla Matejki.
Pierwszy z nich, będący rodzajem prologu, wyobraża podróż do raju, a ilustruje ten ustęp z powiastki, gdzie powiedziano jest, co następuje: »Utraciwszy raj ziemski, do czego się przyczynili nasi pierwsi rodzice, nie powinniśmy rozpaczać; owszem, pocieszajmy się myślą, że istnieje raj niebieski, gdzie szczęście jest zupełne, a trwa w nieskończość. Niestety, droga do tego raju, do tej krainy wiecznej szczęśliwości, jest długa, uciążliwa i pełna najrozmaitszych, najbardziej nieprzewidzianych wypadków i przygód, do czego głównie przyczynia się niesłychana prymitywność środków komunikacyi. Odbywa się ją rozmaicie: pieszo lub dyliżansem, stosownie do zamożności. Woźnicami są Aniołowie­‑Stróże, którzy mają dozór nad podróżnymi, a także pomagają im ciągnąć olbrzymi staroświecki wehikuł, tem się różniący od ziemskich pojazdów, że go trzeba ciągnąć i pchać samemu. Koni niema, zwierzęta bowiem, jako pozbawione duszy, nie mają wstępu do królestwa niebieskiego«.
Drugi rysunek przedstawia dramatyczną scenę u wrót raju, a ilustruje następujące słowa powiastki: »Na kilka kilometrów przed niebem, do którego oczywiście tylko wybrani uzyskują prawo bezpośredniego wstępu. przybywa się do t. zw. tunelu śmierci. W tunelu tym, nad którym widać arystokratyczną koronę książęcą, stoi pociąg kolei żelaznej, oczekujący na podróżnych, ażeby ich zawieźć do nieba. Rolę kontrolera gra św. Piotr, uzbrojony w złoty klucz od furty niebieskiej, ale niestety, wszystkie wagony, zarówno jak i lokomotywa, są okrążone przez cała bandę dyabłów, wysłanych przez szatana, a grających tu rolę celników i straży pogranicznej. Ci dyabli są tak gorliwi w wykonywaniu swych obowiązków, tak skwapliwie zapobiegają wszelkiej kontrabandzie, że nikt, kto nie ma wyraźnie napisane na paszporcie, że jedzie do nieba, nie zdoła się ukryć w pociągu. Stąd ciągłe awantury i katastrofy, bo oczywiście nie brak takich, coby się do nieba chcieli przeszwarcować, lub czołgają się u nóg niebieskiego klucznika, błagając, ażeby ich wydarł mocy dyabelskiej, a do nieba wpuścił chociażby przez dziurkę od klucza...« Trzeci rysunek wyobraża męki dusz w czyścu, a ilustruje następujące słowa powiastki: »Zważywszy jednak, że nie wszystkie błędy są zbrodniami, jak nie wszystkie grzechy są grzechami śmiertelnymi, i że każda szczera skrucha bywa braną w rachubę, okazała się potrzeba takiej stacyi, gdzieby dusze, opatrzone w paszporty do nieba, ale w paszporty niewizowane, otrzymywały żądaną wizę. Tą wizą jest pokuta za grzechy, stacyą zaś, gdzie za nie pokutować można, przedsionek czyśca. Przybywszy tu, każda świeżo zjawiająca się dusza, najprzód bywa braną na wagę, na której się ważą jej grzechy. Z kolei następuje szereg bolesnych operacyj, za których pomocą odbywa się oczyszczenie ze wszelkich grzechów, poczem dusza, już wolna od wszelkich plam, zostaje porwaną przez anioła, który ją unosi do raju«. Rysunek ten, niezrównany pod względem humoru, posiada jeden epizod, który, choć pomieszczony w rogu, po prawej stronie, trzyma prym w pośród innych: przedstawia on Matejkę samego w adamowym stroju, pozwalającym podziwiać jego chudość, a nad nim Maryana Gorzkowskiego, modlącego się. Wyraz, jaki sobie Matejko nadał na tym rysunku, a przedewszystkiem tartufowski wyraz twarzy rozmodlonego Gorzkowskiego, są wprost niezrównane.
Czwarty rysunek przedstawia widok piekła, a ilustruje następujące słowa powiastki: »Ale któż zdołał zgruntować głębię ludzkiej niedoli! Na stu wybranych, którym się udaje dostać do raju, ileż milionów bywa wtrąconych do czeluści piekielnych! Niema dnia. żeby tu nie wrzucano całych koszów dusz potępionych, skazanych na wieczyste katusze. Biada nieroztropnym! Oni są skazani na piekielne znęcania się szatana i jego dyabelskich oprawców! Biada im!«
Takie są te rysunki Matejki, wyobrażające podróż na tamten świat, rysunki niezmiernie charakterystyczne dla swego autora, wiadomo bowiem, jak wierzącym i praktykującym katolikiem był Matejko...
Niemniej świetna jest druga serya, naigrawająca się z różnych filozofów i szkół filozoficznych greckich.
Przypatrując się tym siedmiu rysunkom, ma się wrażenie, że wszystkie są arcyzabawne, bardzo dowcipne, lecz byłoby się w kłopocie, gdyby się miało oznaczyć dokładnie, który jest najlepszy?
Czy pierwszy, wyobrażający wykwintnego Arystoklesa z tabakierką w ręku, uśmiechniętego i zadowolonego z siebie? Czy drugi, przedstawiający słynną trójcę, Anaximenesa, Anaximandra i Anaxagorasa, trójcę, która jakoby chciała uchodzić za budujący przykład zgodności w zakresie filozoficznego myślenia, a która, dzięki Anaxagorasowi, głównie się miała przyczynić do jedności myśli greckiej? Czy trzeci, na którym widzimy Platona i Arystotelesa, wzajemnie uprzedzonych do siebie? Czy czwarty, na którym wesoły Demokryt, obejmując płaczliwego Heraklita, wyobraża optymizm filozoficzny, gdy jego towarzysz reprezentuje filozoficzny pesymizm? Czy piąty, wyobrażający Aleksandra Macedońskiego, pochylonego nad Dyogenesem, który, leżąc w beczce, do góry brzuchem, uosabia szkołę cyników? Czy szósty, na którym widzimy spasionego Epikura, jak, siedząc na wieprzu, zdaje się dowodzić tem samem, iż szczyci się swą wątpliwą wyższością moralną nad nierogatemi zwierzęty? Czy siódmy wreszcie, przedstawiający Antystenesa i jego psa, od którego ten filozof podobno nie chciał być lepszym?
Co pewna, to, że trudno o równie świetne szkice humorystyczne, jak te sylwetki filozofów greckich, skarykaturowane przez twórcę Kazania Skargi.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.