Matricaria chamomilla

I.

MATRICARIA CHAMOMILLA.
(RUMIANEK POSPOLITY)

»Nieboga!
Aż mu oczęta zbielały
W tej głowie!
Aż, jak ta trawa na rowie,
Tak zeżółkł cały;
Aż mu się rączka, aż mu się ta noga
Zwija, jak ona jeżyna,
A i te plamki! jak czarne jagody!...
Skąd się to bierze
Ono-ć choróbsko!?... Hej! morówko sina!
Otwarta tobie zawsze stoi droga
W nasze chałupy, w te nasze zagrody!...
Jak ognia i wody,
Jak onych zaćmień na niebie,
Tak się i ciebie
Człek nie ustrzeże!

Bogaci
Mają-ci swoje doktory,
Swe leki —
Wszak im pieniądze, jak rzeki,
Płyną we wory!

Ale tu u nas, kiedy człowiek straci
Jeden lub drugi półzłotek,
Jużcić mu tydzień trza z głodu przymierać —
Dolo-ż! ty dolo!...
Idźcie, kumoszko, na ogród, za płotek —
Panienka święta i Bóg wam zapłaci —
Idźcie-że jeszcze rumianku uzbierać!
Oj nędza szczera-ć,
Leczyć tak dzisiaj, lecz, Boże,
I to pomoże
Za Twoją wolą...

A poco
One żałości? Aniołkiem
W niebiosach
Będzie z tem oczkiem, w tych włosach,
Z tem białem czołkiem —
Tam, gdzie te dusze, jak gwiazdki, migocą,
Tam, gdzie co rano się tuli
Do stóp Dziewicy ta zorzyczka złota,
Tam, gdzie miesiączek,
Jak sierpik, leży na tej ziemskiej kuli...
A bodajście wy! Na dolę sierocą
Taka na świecie zostanie żorota!
Jużcić ochota
Żyć tu odchodzi, aniele!
Idź, boże ziele,
Do bożych rączek!...

Panienko!
Niepokalana! Przeczysta!
Te miecze,
Co ci nad krwią, która ciecze,
Jak groch, rzęsista
Z ran Twego syna — co serce-ć nad męką
Pana naszego przeszyły,
Niechaj odpędzą pokusę od matki,

Co dziś już po niéj...
Choć mi tak zimno, jakby lodu bryły
Kto mi w zanadrze kładł zmrożoną ręką,
Oddam Ci chętnie te skarbów ostatki,
Jedyne kwiatki,
Co mi w chałupie zostały:
Lecz i gad mały
Swych szczeniąt broni!

Pomnicie,
Rok temu pewnie już będzie,
Gdy »pali!
Pali się!« we wsi wołali,
Aż człowiek wszędzie —
Od stóp do głowy — czuł, że już mu życie
W kościach, jak woda, się ścięło...
Gorzał Olejczyk... Patrzałam, jak wtedy
Z pod onej stajni,
Gdy się już całe daszysko zajęło,
Z wyciem — jak nóż mnie krajało to wycie! —
Suka swe małe ratowała z biedy...
Oj! — myślę — kiedy
Taka jest miłość w psiej budzie,
To cóż my, ludzie,
Ludzie zwyczajni?!...

O dziecię!
Choćby mi przyszło z torbami
Iść sobie;
Choćbym gdzie w obcej chudobie,
Zalana łzami,
O chleb prosiła i o liche śmiecie
Na ono-ć nocne wezgłowie;
Choćby przez ciebie, jak oną wierzbinę,
Wiatr bił mnie nagą,
Nie dam ci umrzeć... Patrzcie! aż mnie mrowie
Straszne przechodzi, jak więdnie to kwiecie:

O rączki chude! o wy oczka sine!
W złą wy godzinę
Przyszłyście na świat!... Panienko!
Ty nas swą ręką
Broń przed tą plagą!«

I z chaty
W on nieszczęśliwy poranek
Wybieży
Na to zapłocie, gdzie świeży
Rośnie rumianek,
Taki skromniutki, a taki bogaty
W zapach, w lecznicze swe wonie,
Z kryzą na szyi, jak mleko bieluchną,
Jak istne mleko,
I w pozłocistej, jak słonko, koronie —
Jako to słonko, co blask swój skrzydlaty,
Żywy, jak ogień, gdy iskry wybuchną,
Sypki, jak próchno,
Z uśmiechem zsyła na ziemię,
Co w ciszy drzemie,
By trumny wieko...

Gotuje
Cudowne ziółka w garnuszku
Kamiennym
I na kwiateczku tym sennym,
Co wiądł na łóżku —
Co snać już życia żadnego nie czuje,
Łzawemi oczy spoczywa...
Hej! hej ty ziele! ty cudowne ziele,
Dzisiaj-ci na nic
Pewno już tutaj będą twoje dziwa!
Pewnie-ć to widmo, co koniec zwiastuje,
Rychło w swych trupich uścisków piszczele
Zamknie wesele;
Onę-ć ostatnią nadzieję

Rychło rozwieje
Rozpacz bez granic!...

»Kumolu!
A chodźcie ino, a chodźcie
Co prędzéj!
Widać, już koniec tej nędzy!
Jak burak w occie,
Tak zesiniała twarz od tego bolu!...«
»O rety! Chryste!... Nie żyje!...«
I tak, jak długa, na łóżczynę padnie,
Na ono dziecko —
W tych brudnych kryzach, co jej zamkły szyję,
W tej chustce żółtej na głowie!... Hej! w polu
Gdy wiatr zawieje, gdy, jak lis, tak zdradnie
Ku wsi się skradnie,
Jak drżą pod płotem te kwiaty!...
Tak z onej straty
Drżało kobiecko...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.