[210]XCI.
Mazgaj.
Jeśli nie wiész, moje dziécię,
Jak to nazywają w świecie
Malca, który w każdéj chwili
Szlocha, płacze, stęka, kwili,
U którego by coś dostać,
Łzy wciąż ronić jest zwyczajem,
To wam powiem, że tę postać
Zwą mazgajem.
Mazgaj ledwie z łóżka wstanie,
Ujrzy słońca blaski czyste,
Już mu mycie i czesanie
Z ócz wyciska łzy rzęsiste.
Kwięczy przy lekcyi, przy stole,
Beczy w domu, beczy w szkole,
I choć Mama milczéć każe,
Wciąż się maże.
Spojrz na niego — to mi lala!
Nos sterczy nakształt rogala,
[211]
Oczy opuchłe, czerwone,
I usteczka wykrzywione;
Mama, która synka kocha,
Pragnęłaby go z ochotą
Wziaść w objęcia, lecz się cofa,
Przed brzydotą.
Boć wy wszyscy pewno wiécie,
I chłopaki i dziewczątka,
Jak jest wstrętném takie dziécię,
Które ma postać zwierzątka.
Choćby nawet owym malcem,
Nie rządziły szały, zbytki,
Każdy wytyka go palcem,
Taki brzydki.
Lecz wiem, że pod żadnym względem,
Nikt z mych drogich czytelników
Ni dziewczątek, ni chłopczyków,
Nie zmaże się takim błędem:
Każde bowiem grzeczne dziécię,
Wstrętnym gardzi obyczajem,
I nie zechce za nic w świecie
Być mazgajem.