Meteor/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Meteor |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Ilustrator | Maria Hiszpańska-Neumann |
Tytuł orygin. | Povětroň |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powiedzmy na chybił trafił: Haiti, Porto Rico, Guadalupa, Barbados, Tobago, Curaçao, Trinidad. Holenderscy agenci, brytyjska elita kolonialna, oficerowie marynarki Stanów Zjednoczonych, sceptyczna i nieporządna biurokracja francuska. I wszędzie Kreole szczebioczący w patois, Murzyni, filles de couleur, dużo ludzi brutalnych, jeszcze więcej nieszczęśliwych, a najwięcej tych, którzy jako tako starają się zachować dostojeństwo zagrożone piciem, świerzbą i mezaliansami płciowymi.
Przypadek X dawał, o ile to było możliwe, pierwszeństwo drogom udeptanym, ale pomimo to miewał tygodnie i miesiące, w których musiał żyć zapewne pod słomianą strzechą, w szałasie zbudowanym na palach jak gołębnik, żeby się zabezpieczyć przed krabami i stonogami, na skraju lasu dziewiczego, trzaskającego w wichurze albo dymiącego w dusznej ulewie. Tu zasiadał na drewnianych schodkach, kazał sobie ze stóp wykluwać piaskowe pchły i baczył, aby znowu kilkaset akrów byłej przyrody zaczęło niebawem składać ofiary z płodów ziemnych bogini zwanej Prosperita. Niebawem spłynie błogosławieństwo na krainę, polegające na tym, że Murzyni będą musieli pracować daleko więcej niż dotychczas, ale pozostaną równie biedni jak dotąd. Za to w innej części świata przestanie się chłopom wypłacać ich krwawo zapracowane zarobki, a płody ich pól stracą wartość.
Taki jest bieg rzeczy i panu Kettelringowi wszystko jedno. Jak trzcina, to trzcina: niech trzaskają siekiery, brzęczą komary i stękają Murzyni! Ostatecznie wszystko to przecedzi się ładnie i wygładzi w terkocie maszyn do pisania. Nie, to nie maszyny do pisania, to żaby, to cykady, to ptak stuka dziobem w pień drzewa. Nie, to nie ptak i nie chrzęst łodyg, to raczej maszyny do pisania. Mr. Kettelring siedzi na ziemi i palcem wystukuje coś na zardzewiałej maszynie. Tylko handlowy list do Kubańczyka, nic nadto, ale ta przeklęta maszyna jest tak przeżarta wilgocią i rdzą, że... Kettelringowi ulżyło jakoś. Cóż robić? Listu tego już nie dopisze. Doskonale, więc wracam!
∗
∗ ∗ |
Ostatecznie nie byłoby znowu rzeczą najgorszą pozostać raz na zawsze panem Kettelringiem. Na horyzoncie czai się bezustannie jakaś burza, w nocy śmigają szerokie, czerwone miecze błyskawic za zasłoną z deszczu. Albo też morze zacznie raptem fosforyzować bladymi i modrymi prążkami, które rozbiegają się nagle na wszystkie strony i znikają. A w dole, w tej czarnej rozchlupotanej wodzie, ciągle coś fosforyzuje własnym swoim światłem. Pan Kettelring opiera się o barierę i jest pełen czegoś, co nie jest ani nudą, ani upojeniem. Tak, to jedno jest pewne: że kiedyś płynął tak samo i czuł się tak samo szczęśliwy i swobodny. Teraz układa to w sobie, żeby o tym nie zapomnieć. Ach rozewrzeć ramiona tej tęsknocie! Temu bezmiernemu uczuciu miłości, wolności, czy Bóg wie czego!
∗
∗ ∗ |
Camagueyno przywitał go z rozwartymi ramionami. Stary pirat umiał być wdzięczny, gdy oto wracał statek przepełniony dobrym łupem. Już nie siedzi z Mr. Kettelringiem w kantorze, ale w cienistym pokoju, przy stole nakrytym adamaszkiem, zastawionym angielskim szkłem i srebrnymi konwiami. Stary Kubańczyk dolewa mu wina i — najwidoczniej z szacunku dla niego — wysila się na język angielski. Pokój przechodzi pod zwiewnymi lukami i kolumnami do patio, wykładanego majoliką. Pośrodku szumi fontanna między małymi palmami i mirtami, stojącymi w fajansowych doniczkach. Zupełnie tak samo, jak w dalekiej Sewilli.
Señor Kettelring jest teraz szacownym gościem. — Dom mój jest pańskim domem — prawi stary Kubańczyk z szerokim gestem dawnej hiszpańskiej rozrzutności i rozpytuje Kettelringa o jego podróże i drogę powrotną, jakby chodziło jedynie o wycieczki wielkiego człowieka, przedsiębrane dla zabicia czasu. Oczywiście, pan Kettelring nie ma dość tradycyjnego zmysłu dla takich ceremonij i mówi o interesach. Tam jest tak, tam znowu owak, ów dłużnik jest kiepski, to a to przedsiębiorstwo ma przyszłość i warto włożyć w nie trochę pieniędzy.
Camagueyno przyświadcza skinieniem głowy, very well, sir, o tym jeszcze pogadamy, i macha ręką. Ma się przecie dość czasu na wszystko, czy nie? Jakoś się postarzał starszy pan, jest dostojniejszy i zabawniejszy niż dawniej. Krzaczaste brwi wjeżdżają mu na czoło i zjeżdżają na dół, i co chwila słychać: — Za pańskie zdrowie, drogi panie Kettelring, za pańskie zdrowie! — Chichocze wzruszony po trosze. — A kobiety, proszę pana jak tam z kobietami?
Kettelring się dziwi. — Dziękuję za życzliwe zainteresowanie, można było wytrzymać. A co do gruntów na Trinidadzie, to tam są drańskie moczary. Gdyby się je wszakże osuszyło...
— Czy to prawda — dyszy Kubańczyk — czy to prawda, że na Haiti Murzynki są jak wściekłe, gdy nastają te... te ich pogańskie fiestas? Hę?
— Tak — odpowiedział Mr. Kettelring. — Całkiem wściekłe, proszę pana. Ale najlepsze chabines są na Guadalupe.
Camagueyno pochyla — się ku niemu. — A Indianki? Jakie są Indianki? Czy są muy lascivas? Podobno mają... jakieś tajemne nauki, czy to prawda? Pan mi musi opowiedzieć o wszystkim, drogi panie Kettelring.
Do pokoju weszła panna w białej sukience. Kubańczyk wstał, zaniepokojone brwi podnosząc aż niemal ku włosom. — To córka moja, Maria Dolores. Mary. Studiowała mianowicie w uniwersytecie w Stanach. — Mówił to, jakby ją tłumaczył. Hiszpańska dziewczyna nie wejdzie przecie do pokoju, w którym siedzi obcy caballero. Ale Mary już gościowi podaje rękę całkiem po amerykańsku. — How do you do, Mr. Kettelring? Panna robi wszystko, co może, żeby wyglądać na gnaciastą i kanciastą Angielkę. Ale jest oliwkowa, włosy ma czarne jak smoła, brwi zrośnięte, a pod nosem puszek. Prawdziwa i dobra Kubanka.
— Well, Mary — mówi Kubańczyk na znak, że dziewczyna mogłaby sobie już pójść. Ale Mary jest amerykańską i samodzielną panną, więc się sadowi, zakłada nogę na nogę i rzuca Mr. Kettelringowi pytanie za pytaniem. Jak tam jest na wyspach? Jak wygląda sprawa społeczna Murzynów? Jak żyją, jak tam z dziećmi, ze stosunkami zdrowotnymi? Mr. Kettelring jest umiarkowanie rozbawiony jej sztubacką gorliwością, a Camagueyno podnosi zgorszone brwi niby dwie ogromne włochate gąsienice. Zaś Mr. Kettelring łgał jak podręcznik szkolny. Szczęśliwe wyspy, miss Mary, istny raj. Wszędzie lasy dziewicze z kolibrami fufu, wanilia rośnie tam dziko, tylko ją rwać. Co zaś do Murzynów, nie można narzekać: cieszą się jak dzieci...
Amerykańskie dziewczę słucha objąwszy kolana rękami i nie spuszcza oczu z tego człowieka, który powraca prosto z raju.