Mgła (Unamuno)/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mgła |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | Niebla |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Śnieżno-biały orzeł, o skrzydłach potężnych, sperlonych rosą poranną przecinał chmury, utkwiwszy zdobywczy wzrok w słonecznej mgle. Wokół królowała cisza — echa i gwary ziemi zostały na dole; w górze, na sklepieniu niebios dwie gwiazdy bliźniacze rozsiewały niewidzialne balsamy.
Nagły krzyk przeszył ciszę; Poczta, poczta! August ujrzał światło budzącego się dnia.
— Śnię, czy nie śnię — pomyślał, chowając się pod kołdrę. Jestem orłem, czy człowiekiem? Co tam piszą dzienniki? Czy trzęsienie ziemi pochłonęło tej nocy Corculbion? Corcubion, a dlaczego naprzykład nie Lipsk? Ach, liryczna asocjacjo idej chaosie pindaryczny! Świat jest kalejdoskopem! Człowiek wnosi w ten kalejdoskop logikę! Zaśnijmy jeszcze na chwilę! Przewrócił się w łóżku na drugi bok.
Poczta... później przekupka z warzywami, rzeźnik, piekarz. Odgłos przejeżdżającej dorożki, syrena automobilu... „El Sol“, „A, B, C.“, „Nación“[1], darli się chłopcy na ulicy.
— Nie pozwolą człowiekowi spać! — westchnął August. Oto życie które powraca, a wraz z życiem powraca i miłość.
Co to jest miłość?
Pomyślmy o Eugenji. Godzina jest odpowiednia“, Lecz myśl rwała się i rwała, aż wreszcie przeszła w taneczny pląs, pod dźwiękami polki, którą wygrywał na ulicy wędrowny kataryniarz.
Dusza Augusta uginała się, jak klawisz pod nakazem tonów.
— Istotą świata jest muzyka — rzekł August, gdy umilkł ostatni ton pod oknem. Każde prawo jest prawem rytmu, a rytm to miłość. To boskie rano przynosi mi w darze jedną rewelację po drugiej: miłość jest rytmem! Wiedza o rytmie należy do matematyków; ekspresją uczuciową miłości jest muzyka. Ekspresją, nie realizacją, zapamiętajmy to sobie dobrze...
Przerwało mu lekkie pukanie do drzwi.
— Kto tam?
— Czy pan mnie wołał? — spytał Domingo.
August zażądał śniadania, chociaż nie była to jeszcze zwykła jego godzina.
„Miłość pobudza apetyt — ciągnął dalej August, Trzeba żyć, aby kochać. I trzeba kochać, aby żyć.“
Wstał z łóżka, aby zjeść śniadanie.
— Jak tam na dworze, Domingo?
— Tak, jak zawsze! — proszę pana.
— Więc ani tak, ani siak!?...
August ubrał się z takim pośpiechem, jakby czekało go tysiąc Ogromnie ważnych spraw.
Czynił wrażenie człowieka, który przepojony jest świadomością powagi swego życia, wielką rolą, jaką spełnia na świecie!
Wyszedł na ulicę. Serce łomotało mu w piersiach. „Przecież ją znam oddawna, przecież obraz przyniosłem ze sobą na świat. Nie opuszczaj mnie teraz moja matko”.
Spotkawszy Eugenję, pozdrowił ją nie kapeluszem, lecz oczami. Chciał już zawrócić, aby pójść za nią, lecz zwyciężył zdrowy rozsądek... oraz pokusa pogawędzenia ze stróżką.
— To ona, tak ona, której szukam od lat i która mi teraz wychodzi na spotkanie. Jesteśmy dwiema monadami, które się dopełniają.
Rodzina jest prawdziwą komórką socjalną. A ja jestem tylko molekułem! Ach, jakaż ta nauka jest poetyczna!... Matko spójrz na mnie z nieba i dopomóż mi!“
August uświadomił sobie w tej chwili, że obejmuje ramionami powietrze. Miłość to ekstaza.
Istniejemy po to, aby emanować ze siebie miłość!
Uśmiech Małgorzaty sprowadził do do rzeczywistości. Do rzeczywistości?
— Co tam słychać nowego? — zapytał August.
— Nic proszę pana!
— Czy panienka nic nie powiedziała, gdyście jej oddawali list?
— Nie!
— A dzisiaj?
— Zapytała mnie o pański adres. Zapomniał pan widocznie dodać, gdzie pan mieszka, Pozatem, dała mi jeszcze jedno zlecenia...
— Zlecenie? Jakie?
— Prosiła mnie, abym powiedziała panu, że nie jest wolna... że ma narzeczonego!
— Narzeczonego?
— Przecież mówiłam już panu!
— Nic nie szkodzi! Będziemy walczyli!
— Tak, będziemy walczyli!...
— Czy przyrzekacie mi swoją pomoc, Małgorzato?
— Naturalnie!
— Musimy zwyciężyć!
August poszedł do parku, aby odświeżyć swe oczy widokiem zieleni i posłuchać ptaków, śpiewawjących na kwitnących gałęziach. Słowiki śpiewały o uskrzydlonych wspomnieniach dzieciństwa.
W sercu Augusta rezonans tego śpiewu obudził wspomnienie matki...
Ojca swego przypominał sobie bardzo niejasno. Był to mit i cień, zatracający się w dali, oblany krwawym światłem zachodu. Krwawym... ponieważ widział go poraź ostatni z koralami zaskrzepłej krwi na ustach. Czerwone wymioty suchotnika! W sercu jego, odbił się na zawsze straszny krzyk matki: „Mój mały!“.
Nie wiadomo, kogo matka miała na myśli, umierającego ojca, czy też jego, Augusta, kilkoletnie dziecko, które po raz pierwszy stanęło oko w oko ze straszną tajemnicą śmierci.
Matka przycisnęła go do piersi, „Moje dziecko, moje biedne dziecko!“ Gorące łzy padały na płową czuprynę. August płakał, tuląc się kurczowo do piersi matki. Bał się odwrócić głowy, aby nie ujrzeć ludożercy, kominiarza, lub czarnego Piotrusia.
Powoli mijały dni żałoby. Wreszcie oczy płakać przestały i wszystko wróciło do poprzedniego stanu.
...Był to dom miły i cichy. Światło złociło kwiaty, wyhaftowane na firankach, Patryjarchalne fotele wyciągały poręcze, jak ramiona, zapraszając aby gość spoczął. Na stole stała popielniczka, zawierająca popiół z ostatniego cygara, które ojciec wypalił. Na ścianie portret matki i ojca, malowany wkrótce po ślubie. Ojciec w pozycji siedzącej, z nogą, założoną na nogę, a matka stojąca za krzesłem, ręką opartą na ramieniu męża.
Matka zawsze w żałobie, snuła się po domu, jak cień. Uśmiech jej pomieszany był ze łzami.
— „Żyć muszę dla ciebie moje dziecko, dla c*iebie, Auguście — mówiła mu wieczorem, kładąc go do łóżka. August zasypiał z pocałunkiem na ustach — z pocałunkiem, mokrym od łez.
Przed udaniem się na spoczynek matka czytała mu zwykle. Były to powieści Jules Verne, historje o conquistadorach, lub żywoty świętych. Niejednokrotnie matka czytając, uśmiechała się tym cichym uśmiechem, który przypomina o przelanych niedawno łzach.
August wstąpił do szkoły — popołudniu matka odrabiała z nim zadane lekcje. Uczyła się najpierw wszystkiego sama, aby móc go dobrze wysłuchać. Uczyła się na pamięć dziwacznych imion i nazw z historji powszechnej i miała zwyczaj powtarzać ze śmiechem. „Mój Boże! Jakież to głupstwa wyrabiali ludzie! Nauczyła się matematyki: geometrji, algebry, trygonometrji i w sciencjach tych przeszła nawet swego syna! „Możeby mamusia zabrała się teraz do matematyki“ — prosił August. Z zapałem rozwiązywała równania drugiego stopnia... Uczyła się także psychologji, ale ta nauka nie interesowała jej. „Pocóż tak komplikować rzeczy?“ — mruczała pod nosem. Zgłębiła tajemnicę chemji, fizyki i przyrody.
„Jakie dziwne nazwy nadają ludzie roślinom i zwierzętom?“ Fizjologja napełniała ją wstrętem i nie chciała przesłuchiwać z niej syna.
Patrząc na kolorowe tablice anatomiczne, przedstawiające płuca, albo serce, przypominała sobie czerwoną śmierć swego męża. „Nie pójdziesz chyba na medycynę, moje dziecko? Lepiej nie wiedzieć wcale, jak tam we wnętrzu wyglądamy!“
— Gdy August otrzymał maturę, wzięła go w ramiona i zanosząc się płaczem, mówiła... „Gdyby cię twój ojciec widział w tej chwili“. Później posadziła go na kolanach (osiemnastoletni August czerwienił się ze wstydu) i patrzyła w milczeniu na popielniczkę swego męża.
Później przyszło życie studenckie. Wykłady, stosunki koleżeńskie, rozrywki, podróże. Matka, zdawała sobie sprawę, że syn oddala się od niej powoli. Serce jej było pełne melancholji. Cierpiała w milczeniu. „Żyję dla ciebie, tylko dla ciebie, mój synu! — a ty? Kto to wie, dla kogo ty w przyszłości żyć będziesz? Takie są prawa życia! Trudno!“ W dniu, gdy August, otrzymawszy doktorat praw, wrócił do domu, matka z komiczną powagą pocałowała go w rękę i przyciskając go do piersi, rzekła: „Twój ojciec błogosławi cię, moje dziecko!“.
Nigdy nie kładła się spać, zanim August się nie położył. Całowała go na dobranoc. Bez tego pocałunku usunąćby nie mogła. Otwierając rano oczy, widział, jak matka pochylała się nad nim, Przy stole, gdy August niechciał jeść jakiejś potrawy, matka odkładała nóż i widelec.
Bardzo często wychodzili razem na spacer. Trzymali się pod ręce; ona myślała zawsze o swym mężu, August o wszystklem i o niczem. Powtarzała mu ciągle jedne i te same rzeczy, opowiadała o sprawach codziennych, dobrze znanych, a jednak zawsze nowych. Opowieść zaczynała się zwykle od słów: „Gdy się ożenisz... Auguście..“
Ile razy spotkali piękną dziewczynę, matka spoglądała na Augusta z pod oka. Wreszcie przyszła śmierć, śmierć cicha i słodka, śmierć pozbawiona cierpień. Weszła do pokoju w pewien słotny wieczór jesienny, nie czyniąc szmeru, niby ptak, który przelata i zabrała matkę Augusta w cichy lot. Umarła, trzymając rękę w ręku swego syna, z oczami utkwionemi w jego oczach. August czuł, że ręka chłodnie, że oczy zachodzą matowym cieniem. Wyciągnął delikatnie swą rękę i na zimnej ręce zmarłej złożył gorący pocałunek. Później ukląkł przy łóżku...
A oto teraz widzimy go w parku, gdy słucha śpiewu ptaków i myśli o Eugenji. A Eugenja ma narzeczonego! „Najgorzej boję się tego pierwszego ciernia, który spotkasz na drodze życia moje dziecko“ — miała zwyczaj powtarzać matka. Gdyby była tutaj z pewnością uwolniłaby od cierni tę różę...
„Matka znalazłaby na pewno jakąś radę“ — myślał August, Mimo wszystko nie jest to trudniejsze, niż równanie drugiego stopnia...
Słabe skomlenie przerwało mu rozmyślania. Odwrócił oczy i za krzakiem zobaczył małego szczeniaka, „Biedne maleństwo! — pomyślał. Napewno wygnali go z domu! Może jego pan chciał go utopić, lecz w ostatniej chwili zlitował się nad nim, August przygarnął psa. Szczeniak szukał sutek matczynych. August podniósł się z ławki i wracając do domu, myślał: „Eugenja będzie go rozpieszczać!.
„To śliczny psiak, śliczny! Biedne maleństwo! Jak on mi liże ręce!“
— Przynieś mleka, Domingo Spiesz się! — rzekł do służącego, stając w drzwiach mieszkania.
— Nowa fantazja, jak widzę! Zaczyna pan psy kupować!
— Nie kupiłem go Domingo. Ten pies nie należał do nikogo! Ma duszę wolną! Znalazłem go!
— Acha! Opuszczony szczeniak!
— Wszyscy jesteśmy opuszczeni, Domingo! Przynieś mleka!
August posłał służącego do sklepu, aby kupił smoczek. Miało to ułatwić psu ssanie.
August nazwał go Orfeuszem — niewiadomo dla jakiego zresztą powodu!
Wkrótce Orfeusz stał się jego powiernikiem. August zwierzał się mu ze swych uczuć do Eugenji.
— „Pomyśl Orfeuszu, mówił August, pomyśl, jaka walka nas oczekuje. Co mi radzisz zrobić? Gdyby moja matka cię znała! Lecz zobaczysz, zobaczysz, jak to przyjemnie będzie sypiać na kolanach Eugenji, gdy ciepła, delikatna rączka będzie cię gładziła po grzbiecie“.
Tego dnia obiad minął w nastroju melancholijnym, melancholijnym był spacer, partja szachów melancholijna i nocą sny, pełne melancholji.