<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

— Jak się masz, Rosarito! — zawołał August, zobaczywszy praczkę.
— Dobry wieczór panu — rzekła głosem tak jasnym, jak jasnem było jej spojrzenie.
— Dlaczego nie załatwiłaś z Liduviną?
— Nie wiem! Kazała mi czekać... Sądziłam, że pan chce mi coś powiedzieć!..
— Czy to naiwność, czy też zupełnie co innego? — pomyślał August. Zapadło krępujące milczenie.
— Chciałbym Rosario, abyś zapomniała o tem, co zaszło między nami, rozumiesz, abyś to zupełnie wymazała ze swojej pamięci...
— Dobrze... jak pan sobie życzy...
— To było szaleństwo, tak... szaleństwo! Nie wiedziałem, co mówiłem, czego chciałem...
August zbliżył się do dziewczyny.
Rosario czekała na coś, co się stać miało spokojnie, pełna rezygnacji. August usiadł na kanapie i rzekł: „Chodź do mnie“.
Posadził ją sobie na kolanach, jak poprzednim razem i długo patrzał w jej oczy. Wytrzymała spokojnie jego spojrzenia, aczkolwiek drżała calem ciałem, drżała, jak liść osiki.
— Czemu tak drżysz moja mała, uspokój się! Powiedz mi, masz kochanka?
— Nie, ale...
— Powiedz całą prawdę!...
— Przecież pan wie dobrze, don Auguście...
— Kochacie się bardzo?
— Ależ proszę pana!
— Tylko nie płacz!
Rosario skłoniła głowę na piersi Augusta przytuliła się do niego mocno, dusząc szloch.
Ta mała gotowa mi jeszcze zemdleć — pomyślał August, gładząc Rosario po włosach.
— Uspokój się... uspokój!!...
— A ta kobieta? — zapytała Rosario, nie podnosząc oczu.
— Ach! jeszcze o niej pamiętasz? Ta kobieta zdecydowanie mnie nie chce. Nigdy nie łudziłem się zbytnio, ale teraz straciłem resztę nadzieji.
Dziewczyna spojrzała bacznie na Augusta, jak by się chciała przekonać, czy mówi prawdę.
— Pan pewnie chce mnie oszukać!? — wyszeptała.
— Dlaczego miałbym cię oszukiwać? A więc masz kochanka?
— Ja nic nie powiedziałam...
— Uspokój się, uspokój! August umieścił Rosario obok siebie na kanapie, później wstał i zaczął się przechadzać po pokoju.
Spojrzawszy po chwili na nią, ujrzał, że jest bardzo blada. Uświadomił sobie, że bezradna i bezbronna wobec niego, siedzi oto tam na kanapie, niby oskarżony przed sędzią!
Znów wziął ją na kolana, otoczył ramieniem i przycisnął do piersi. Rosario położyła rękę na jego ramieniu, jakby się oprzeć na niem chciała i ukryła twarz na piersiach. Usłyszawszy przyspieszone tętno jego serca, zaniepokoiła się:
— Czy pan jest chory, don Auguście?
— Każdemu człowiekowi zawsze coś dolega!
— Może przynieść szklankę wody, albo jakiś kropli?
— Nie, nie, zostaw! Wiem co mi jest! Potrzebna mi jest zmiana wrażeń. Muszę wyjechać! Czy chciałabyś mi towarzyszyć?
— Don Auguście!
— Zostaw to „don“... Będziesz mi towarzyszyła?
— Jeżeli pan zechce...
Mgła padła na myśli Augusta, krew uderzyła mu do głowy. Objął namiętnie Rosario i spijał pocałunkiem łzy, jeszcze nieobeschłe na jej oczach. Po chwili wstał i odsuwając się od niej, rzekł:
— Zostaw mnie, zostaw... boję się.
— Boi się pan? Czego?
— Boję się... sam nie wiem czego i kogo... siebie, ciebie.. Liduviny. Teraz idź, idź, ale wrócisz, nieprawdaż?
— Wrócę...
— I będziesz mi towarzyszyć w podróży?
— Jak pan każe!
— A teraz idź już, idź.
August podszedł do Rosario, objął ją jeszcze raz i złączył usta z jej ustami. Nie był to pocałunek, ale raczej złączenie ust. Rosario wreszcie odwróciła głowę.
Po wyjściu praczki, August także opuścił gabinet. Czuł się taki zmęczony, jakby się przed chwilą wdrapał na najwyższy szczyt Pirenejów. Rzucił się na łóżko, zgasił światło i monologował:
„Skłamałem jej, a ona mnie skłamała.
Tak jest zawsze! Wszystko jest fantazją i nic poza fantazją nieistnieje. Człowiek, gdy mówi, kłamie, a gdy mówi sam ze sobą, to znaczy, świadomie myśli, kłamie samemu sobie. Nie ma innej prawdy jak życie fizjologiczne. Słowo, produkt socjalny, powstało dla kłamstwa.
Prawda, podobnie, jak i słowo, jest wytworem socjalnym, w który wszyscy wierzą, mogąc się, dzięki tej wierze, porozumiewać ze sobą...
August poczuł, że Orfeusz delikatnie liże go po ręku. — „Ach! jesteś tutaj Orfeuszu? Ponieważ nie umiesz mówić, więc nie kłamiesz. Sądzę, że dobrze robisz, nie oszukując samego siebie! Ponieważ jednak jesteś zwierzęciem domowem, więc napewno niejedno już do ciebie przylgnęło! Wszyscy ciągłe kłamiemy, udając, że wszystko, co robimy, czy myślimy, ma wagę ogromną! Słowo zostało stworzone, abyśmy mogli przesadzać na temat naszych wrażeń, czy uczuć...
Każdy z nas gra rolę.... Jesteśmy aktorami, którzy nakładają maski na twarz. Nikt nie cierpi, ani nie raduje się w ten sposób, jak o tem mówi, ani nawet, jak w to wierzy.
Zacząłem teraz i ja grać moją samotną komedję — jestem jednocześnie aktorem i widzem. Tylko ból fizyczny może zabić! Człowiekiem prawdziwym jest człowiek fizjologiczny, ten, który nie mówi, a więc nie kłamie!
Rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
— Czy pan nie będzie dziś jadł kolacji? — zapytała Liduvina.
— A prawda, już czas... zaraz przyjdę...
„Dzisiejszej nocy. tak jak zawsze, będę więc spał sam. A czy Rosario będzie spała? Czy moje słowa nie wstrząsnęły nią zbytnio? Czy ona jest istotnie taka naiwna, czy też raczej przewrotna? Może niema większej przewrotności, jak naiwność?... Albo też większej naiwności, jak przewrotność? Ach tak, tak, przypuszczałem to już dawno... że nie ma nic bardziej... jakby tu powiedzieć?... tak, bardziej cynicznego, niż niewinność. Ten straszliwy spokój, z jakim gotowa mi się była oddać, napełnił mnie lękiem, lękiem, sam nie wiem przed czem. Zapytała się: „...A ta kobieta?“ — Zazdrość, tak zazdrość! Miłość rodzi się prawdopodobnie jednocześnie z zazdrością, zazdrość objawia nam miłość.
Kochankowie nie zdają sobie zbyt jasno sprawy ze swych uczuć, aż do chwili, gdy jedno o drugie zaczyna być zazdrosne. Gdyby na świecie istniał tylko jeden mężczyzna i jedna kobieta, napewno nie zakochaliby się w sobie. Zawsze potrzebny jest ktoś trzeci, a tym trzecim jest rajfurka: społeczeństwo!
Miłość jest jeszcze jednem kłamstwem więcej! Jedyną prawdą jest filozofja!
— A teraz chodźmy jeść Orfeuszu!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.