Miłość czysta u kąpieli morskich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Miłość czysta u kąpieli morskich
Podtytuł Komedja
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MIŁOŚĆ CZYSTA
U KĄPIELI MORSKICH
komedja
«Powierzyłem nocy tajemnicę,
A ona błędnemu wiatrowi,
Wiatr falom zwierzył ją i fal szumowi,
Fale ją na piasku zapisały —
— Po piasku tym tańczące dziewice
Moje pieśni z ziemią zrównały!»
Z greckiego C. N.
OSOBY:

JULJA
MARTA
FELIKS SKORYBUT
ERAZM HRABIA FLEGMIN
SŁUŻĄCY

SCENA 1
W głębi brzeg morza — po jednej stronie, bliżej sceny, rodzaj mleczarni z altaną.

JULJA. Zaiste, słusznie wyraża się Erazm,
Którego każde słowo jest rozsądne,
Że ludźmi władnie zbieg okoliczności.
Czyliż albowiem chciałabym dni tyle
Bez odpowiedzi list jaki zostawić?
Zwłaszcza przezacnej list cioci Ireny?
Cioci Ireny, którą cenię tyle!...
Lecz wie się łatwo o chwili i miejscu,
Kędy i kiedy my piszemy listy,
Nierówno wiedząc, jak i gdzie dochodzą!
Gdyby rok temu przysłała mi ciocia
Oryginała, jak jej wychowaniec,
Miałabym czas się zająć poleceniem,
Jakkolwiek dziwne jest i prawie błahe.
Lecz, na dni kilka przed tym dniem wigilji
List odebrawszy, przyjąwszy oddawcę
Z najpoufniejszą krewnej serdecznością,
Spełniłam wszystko... i oto jam winna,
Nie odpisawszy dotąd na list cioci!
I oto winnam ja dla braku chwili,
Gdy chwil łych coraz mniej przed dniem jutrzejszym,
Tak, iż nie pomnę, jak dawno już z tobą
Porozmawiałam!...
MARTA. ...Stąd i pytań wiele
Nagromadziło się, tak zadawnianych.
Co ciocia życzy? Kto jej wychowaniec?
Dlaczego wilją dzień obecny zowiesz?
JULJA. Z pytań tych każde jest natury innej:
Pamięćby trzeba mieć i tę logikę,
Którą ma tylko Erazm, by nie zrobić,
Jak po milczeniu zbyt długiem zdarza się,
Gdy, wszystko orzec chcąc, nic się nie powie.
MARTA. (ze znaczeniem) Czy rzeczywiście Erazm tak pamiętny?
JULJA. Nowe pytanie!... Wróćmy już do rzeczy!
Ciocia Irena jest z tych jeszcze matron,
Co utrzymują, że królestwo kobiet
Jest z tego świata; w ich wpływ i w ich władzę

Wierzy, a z drogim wychowańcem swoim
Rady nie może dać sobie. Ten figlarz
Pojmuje lepiej własne stanowisko...
Raz po raz czegoś, gdy nabroi sporo,
Czoło zasępia, a ciocia nuż cieszyć
Gagatka swego!... Że w innej co tydzień
Jest zakochanym na śmierć, mniejsza o to...
Lecz, gdy z tej błahej słabostki niedawno
Skandal na imię mógł upaść, bo Feliks
Dla jakiejś gwiazdy teatru chciał sam się
Uczyć aktorstwa, ciocia mu stanowczo
Wskazała wyjazd do kąpieli morskich —
Ufna, iż przykład Erazma codzienny
I «wdzięki» moje (bo tak pisze ciocia:
Wyraźnie «wdzięki») wpływ uczynią dobry
Na roztrzepaną wychowańca głowę.
O wdzięki moje! Jakże was publicznie
Ocenić rad był pan Feliks Skorybut
Lub jakże dotąd o teatrze pomni,
Jeżeli w dni trzy po pierwszej wizycie
Pośpiesza z lożą i właśnie na wieczór
Dnia, który... to jest, na jutrzejszy wieczór...

(półszeptem i szybko)

Na wieczór moich zaręczyn... — — Wiesz teraz
Wszystko...
MARTA.  Dosyć wiem, by uścisnąć ciebie.
Lecz z kimże?...
JULJA. Jeśli nie zgadujesz, jeśli
Oddawna nie wiesz, jeżeli mnie pytasz,
Ażeby słyszeć tajemnych słów wygłos...
———————————
Spomnij, że kiedyś będziesz, jak ja dzisiaj,
I że się zemszczę, i że ja odpomnę
Rumieńców na twej zadziwionej twarzy,
Pytając ciebie wyraźnie i głośno.
Kto ci obrączkę podać ma nazajutrz?
.............
Tymczasem moją ja wspaniałomyślność
Pełnię; tymczasem wiedz, iż wieczór jutro
My przyjmujemy kółko nasze zwykłe,
Które za tobą od dni wielu tęskni.
MARTA. Nie umiem w szachy grać, jak ty z Erazmem.
JULJA. Pan Erazm niemniej biegle gra w gry inne.

(po chwili)

Tobie gorąco?... Czy wiesz, iż ten wachlarz
Zyskał ci nazwę u gości kąpielnych
I że cię po nim mianują zdaleka?
MARTA. Grający w szachy zatrudniają palce
I nikt się temu nie dziwi — ja niemniej
Bez zatrudnienia nie zostawiam ręki.
JULJA. Zda mi się, dzwonki słychać i chód osłów.
Godzina, w której piją mleko. Luba,
Żegnam cię, twej się pamięci oddając.
MARTA. (poglądając za odchodzącą)
Ten dzień jutrzejszy... prawda, że jest ważny.

(oddala się w przeciwną stronę)
SCENA 2

FELIKS. (od morza zwolna postępując)
Nie, to byłoby gminne; to byłoby
Ciasne, mizerne i ograniczone,
Byłoby (mówmy szczerze) głupie, gdyby
Zakładał sobie kto dla uczuć ramy
I gdyby, jeden cudny widząc profil,
Na bezwyraźne tło zamienił inne.
Medale mogą kilka mieć profilów,
Które na siebie zachodzą, jak chmury,
Poosrebrzane po krańcach księżycem.
To pejzażowi nie szkodzi, to owszem
Dodawa życia przyrodzie...

(patetycznie)

Jeżeli
Spomnienie divy weźmiemy jak księżyc
(Ze swym na czole złotym dyjademem,
Jak ją widziałem raz ostatni...); jeśli
Uważym jedną jak gwiazdę, to inne,
Jako obłoków pokłady leciuchne,
Czyliż się przez nią nie mogą przesuwać?
Pejzaż azali nie jest księgą prawdy,
Z której się umysł uczy od tak dawna?

(stanowczo)

Nie! Donna Klara pozostawa w cieniu;
Tem tragiczniejsza, gdy ta oto wczora
Blondyna, Julja, lekką ręką swoją
Co nalewała mi herbatę... Istnie!
Coś się w powietrzu srebrzyło, jak obłok.
Widzę ją! Cóż stąd? Chmurzyska ogromne
Nudnych Erazmów wleką się z północy,
Ulewę niesąc w ciężkich wnętrzach swoich.
Robi się zimno — szukasz parasola
I myślisz w domu zamknąć serce smętne.

(z westchnieniem)

Tak, odejść, zamknąć się... są to... wyrazy!

(śpiewnie)

Próżno się będziesz przeklinał, i zwodził,
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz. Czemu?

*

C. Norwid: Dziewczyna z koszami kwiatów.
(Akwarela w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie).

Sam sobie będziesz jednem słówkiem szkodził,
Niepowierzonem prócz tobie jednemu,
Będziesz się w myśli kłócił z nią i godził
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. Czemu?

*

Szczęśliwi przyjdą, jak nadomiar złemu,
Kołem osiędą ją. Chwili nie będzie,
By westchnąć szczerze... Ah, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie,
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!...

*

Przeczekasz wielu, to choć dwóch zostanie,
A jeden w progach ma jeszcze pytanie
I, choć, na zegar pojrzawszy, się sroży,
Ja nawyknąłem już nie ufać jemu:
Wróci, i znowu kapelusz położy,
I rękawiczki zdejmie jeszcze.. Czemu?

*

Aż może odejść stokroć lepiej znaczy,
Niźli zostawać po obojętnemu?
Wstaniesz i pójdziesz kamienny z rozpaczy
I nie zatrzymasz się, precz idąc. Czemu?

*

A księżyc będzie, jak od wieków, niemy,
Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy,
Patrząc na ciebie oczyma szlistemi.
Jakby nie było w niebie żywej duszy,
Jakby nie mówił nikt nieśmiertelnemu,
Że tutaj, niżej — tak wiele katuszy!
I nikt tam w niebie nie zawołał. Czemu?

(służący wchodzi z listem)

FELIKS (obziera się) Służący Julji... List...

(na stronie)

...list od niej...

(do sługi)

...Słuchaj!
Kio w ręce twoje list ten oddał?
SŁUŻĄCY. Panna.
FELIKS. (kładąc mu rękę na ramieniu)
Musisz być ze swej służby zadowolon?
Gdybyś wszelako szukał kiedy innej,
Pamiętaj o mnie — i zdrów bądź...

(rozpieczętowywa list pośpiesznie; czyta)

«Kochany
Panie Feliksie!...

(obraca list w ręku i chowa w kieszeni, serca bliskiej)
(gwałtownie)

«Kochany
Panie Feliksie!» — to dość jest,
To jest z nadmiarem dosyć, to jest wszystko —
Wszystko, cokolwiek marzyłem poniekąd!
«Kochany»! Julja pisze ręką własną,
Pisze «kochany» i to w wierszu pierwszym,
I to pierwszego wiersza słowem głównem,
Mówiąc «Kochany panie Feliks». Dość jest:
Niebo, i ziemia, i morze, i kamień,
I piasek, i wiatr, i ta laska moja,
I rękawiczka, i ręka, i ramię,
Serce... i wszystko niczem w oczach moich!...

(przyciska list do serca i uchodzi, nie patrząc przed się; potyka się w pośpiechu o Erazma, który nadchodził)

ERAZM. Dobry dzień. Feliks!
FELIKS. Skądże już wiesz o tem,
Iż dzień najlepszy, jaki mógł być, dziś jest?
Ty, który jesteś zimnym, jesteś twardym,
Jesteś nieczułym...

(z politowaniem)

...Może wina nie twa!
Może nie możesz być innym z przyczyny,
Że tobie żadna nie rzekła kobieta:
«KOCHANY ERAZM!»
ERAZM. ...Nie lituj się nazbyt,
O mój zabawny Feliksie! Dziś wilja
Moich zaręczyn...
FELIKS. I dlaczego wilja?
Czemu nie żenisz się jak najprędzej, z kim chcesz?
Żyweby ludzkość jedne więcej serce
Zyskała. Bądź zdrów! Ja, szukam ustroni,
Wiszaru szukam nad harfą fal morskich,
Gdziebym samotnie odczytał rękopism,
Który na sercu noszę...

(uchodzi, trzymając rękę na piersi)

ERAZM. ...Jak flanelę!

SCENA 3

MARTA. Szczęśliwa jestem, że pana spotykam.
ERAZM. Raz pierwszy w życiu nie zadziwia mnie to.
Szczęsnym tak wielce będąc, iż umiałbym,
Kogobądź spotkam, upromieniać sobą...
MARTA. Kogobądź spotkasz pan?...
ERAZM. ...To wyrażenie
Ku określeniu wszystkości jest słuszne.

MARTA. Więc łudziłam się, że bywam wyjątkiem...
ERAZM. «Wyjątkiem»? Pani, ah, wyjątkiem! Jeśli
O wyjątkowość, o oryginalność
Idzie, to w porze, tak niewiele skwarnej,
Gdy chłód od morza szeroko zawiewa,
Pani zaiste, że wyjątkiem jesteś,
Piękny ten wachlarz zawsze w ręku mając,
Tak, iż kąpielni goście już, słyszałem,
Zwą ciebie, pani, wachlarzową palmą!
MARTA. (melancholijnie) Ten piękny wachlarz jest piękną pamiątką
Wspaniałomyślnej tak bardzo osoby,
Iż zapomina, gdy komu co dawa,
Lub pamięć grzecznem kryje odniechceniem...
ERAZM. (przyzierając się) Wachlarz ten? Prawda, przypominam sobie...
Lecz któż o takiej mógł rozmyślać fraszce?.
MARTA. Fraszce? — Co nigdy rąk mych nie opuszcza...
ERAZM. Przybrała przeto ważność dla niej nową,
Nie tą już będąc drobnostką, tą rzeczą
Błahą, którą jej ofiarował tancerz...
MARTA. Zwłaszcza, iż tańczy się nie w każdej chwili.
———————————
Atoli słuszność pan ma. To jest fraszka..

(upuszczając wachlarz na ławkę)

To jest zbyteczna rzecz — wachlarz w tej porze,
Która od morza nawiewa chłód. Istnie,
Że tu jest chłodno, zimno — i rozsądek,
Którego cenę zna pan, jak nikt równie,
Zaleca cofnąć się...
ERAZM. Ja odzianym jestem,
Jak zmiany czasu każą, i tu błądzę,
Myśląc — ah, pani — myśląc...
MARTA. O czem??...
ERAZM. Myśląc,
Iż dziś jest wilja dnia moich zaręczyn.
MARTA. Czy się nie mylę, że grzmot słychać w dali
I że uderzył piorun!?
ERAZM. To powózki
Tętnią jadących po bruku, gdzie targi,
Godzina, w której słyszy się to codzień...

(poglądając leniwo ku ławce)

Pani zostawia wachlarz swój...
MARTA. Był on mi
Raz już podanym grzeczną pana ręką.

(uchodzi pośpiesznie)
SCENA 4
W mieszkaniu JULJI — ona zatrudniona jest pisaniem; ERAZM wchodzi z pudełeczkiem w ręku.

JULJA. (czule ku Erazmowi) Chwilkę zaczekaj. Kończę list do cioci

(pisząc)

Przynosisz, widzę, pierścionki. Zaczekaj!
Kończę — do cioci.

(pisze)

ERAZM. (na stronie) Gdyby czynił człowiek
Wszystko o słusznej godzinie, zaiste
Aniby śpieszył się, ni czekał nigdy!
Wszakże i k’temu omyśliłem sposób,
Notatki moje pełniąc, gdy mam czekać,
Tak, iż zaprawdę, ściśle biorąc rzeczy,
Ani się śpieszę, ni czekam...

(dobywa karnetu i pisze)

JULJA. (z przyciskiem) ...Na teraz
Myślę jednakże, że i oczekiwać
I nawet śpieszyć się... nie jest zbytecznem.
ERAZM. (zasiadając opodal) Wyjątki zawsze prawa swe miewają:
Alić to najmniej nie wzrusza metody!
Metodę skoro my dla ciągu następstw
Musimy nieraz zawieszać, cóż z tego?
Ona trwa niemniej i obowiązuje.
Ja mogę znosić i przyjmać wyjątek,
Jednakże ludzkość następna, jednakże
Naprzykład syn mój czyliż nie miałby być
Ścisłej metodzie wiernym? Jabym syna
Mojego wdrożył wcześnie w to uznanie,
W ten sens, któryby wcielił weń porządek
Godzin, i zajęć, i punktualności.
JULJA. (gryząc pióro) A jabym czasem przeniosła dla syna
Mojego lekki wybuch entuzjazmu!
ERAZM. (nagle) Któryby zgubić mógł chłopca!!
JULJA. (patetycznie) Któryby
Człowieczość uczuć wlał weń, a nie system.
ERAZM. (słodko) Pogodzić prądów tych w jednej naturze
Zda się, iż trudno, albo niepodobna!
JULJA. (z lekką ironją) Syn mój jednakże byłby panu bliskim?
ERAZM. (z przekąsem) Mój syn, jak myślę, obcymby jej nie był.
JULJA. Cóż ta wątpliwość, «jak myślę», ma znaczyć?...
ERAZM. (wstając i patrząc na zegarek)
Ku morzu czas jest iść. Za małą chwilę
Do brzegów Anglji zdąża parostatek.

JULJA. Czy pan się «śpieszy»?
ERAZM. Sens Anglików lubię
I kiedy nieraz tu, na kontynencie,
Przeczekać jaką należy epokę,
Nic tak nie koi, jak zwiedzanie fabryk.
JULJA. (namiętnie) Jakież to zwłaszcza fabryki pan radby
Zwiedzał i cenił?
ERAZM. (bezmyślnie) Zaiste, nie złota,
Którego dotąd nie umiemy złożyć!
JULJA. Ah, gdyby i to dostało się ludziom,
Byłyby ślubnych pierścieni fabryki!
ERAZM, (ceremonialnie) Pani list skończyć winna pewno na czas,
Poczty albowiem, przesyłając tchnienia
I serca bicie, wszakże są urzędem,
I są machiną, i fabryką. Żegnam!
JULJA (za odchodzącym) żegnaj, Erazmie! Dowidzenia! Kończę!

(skoro Erazm odszedł, poziera na stół, przy którym pisała była, i naokoło salonu)

Kończę!... Cóż kończę? List, czy własną dolę?
Cóż za szczególne są w życiu zdarzenia!
Co to jest, naco to, skąd to powstaje?
Czy obraziłam go? Czy on mnie? Czyli
Obraziliśmy jakiś życia atom,
Nieznanej wagi i treści? Cóż to jest?

(przybliża się do siedzenia, na którem pudełeczko z pierścieniami)

O nędzo, nędzo uwidzeń i marzeń!
Wszystko gdy ludzie zgotowali, nagle
Rozpęka wszystko?... I dlaczegóż? Nie wiem!
Byłożby prawdą, że w zbliżenia dramie
Ludzie gdy ciałem i duchem nierówno
Ku sobie idą, nadbiega ta doba,
Która rachunek kroków takich pełni,
I, jako lichwiarz, domaga się liczby?
Byłożby prawdą, że kobieta w chwili
Zawarcia ślubów oświecaną bywa
Błyskawicowym blaskiem wydarzenia,
Które jej dawa rozpoznać widnokrąg,
Które odsłania jej grę charakterów
I czeka, aby uznała, co czyni!?
To umysł nieraz badawczy nadmieniał,
Lecz prawda gorzką jest, tak gorzką nieraz,
Iż łatwiej siebie stracić, niż rozglądać
Pejzaże z góry, z której rzucić chce się...

(poglądając na stół)

O, nieskończony ten list tak zostanie!
Wszystko niech rwie się, ani się dopełnia
Ani jednoczy, ani ma dojrzenie...

(porywając za szal i kapelusz)

Morze, ty będziesz mą pociechą jedną,
Cmentarzem będąc nieustannie żywym.
Głębie twe gdyby objęły mię wcześnie,
Fal ukochałabym wierne uściski,
Przenosząc mdławe blaski konch nad czucia
Ludzi. Uchodźmy!... I nie wróćmy nigdy!

(wybiega)
SCENA 5
Brzeg morski. Zdała ma się na nawałnicę. FELIKS z listem w ręku.

FELIKS. (grobowo) Na wierszu pierwszym, na zdradliwym wierszu
Czemuż się oko nie wstrzymało moje,
Z okiem zaś życie?...
...Powtórzmy!

(czyta)

«Kochany
Panie Feliksie! Loży na ten wieczór,
Jakkolwiek miło nam ofiarowanej,
Przyjąć nie możem, to jest bowiem wieczór
Dnia mych zaręczyn»... .......
........ ...Czytajmy już dalej!
«Dnia mych zaręczyn» ...Dalej już czytajmy:
«Julja!» — i basta!...

(postępując ku morzu)

Teraz, morze, idź tu,
Jak zwierz na piersi moje skacz, szalone,
I pianą pluskaj w oczy! Jestem, jestem
Łupem twym, morze, wołam ciebie — słuchaj!

(patrząc na fale)

Idzie i wraca! I urąga sercu!...
MARTA. (dokoła pozierając obłędnie)
Czemuż wachlarza tego nie podjęłam,
Pozostawując na losu igrzysko?
Mnie-ć należało zgnieść go w ręku mojem
I zaręczonej ofiarować! Albo
Nakreślić na nim słowa dwa ostatnie,
Rzucić na piasek... tak, rzucić, niechby go
Podjął ktokolwiek, wyrazy odczytał,
Jawnemi zrobił. — Niechby głosy rzekły:
«Ktoś się w głębokość morza dzisiaj rzucił»...
Słowa te Erazm słysząc albo Julja
Mieliby może myśl czułą...

(spostrzegając Feliksa, idącego przeciw falom)

Człowieku!
Czy tam głęboko?

FELIKS. (grobowo) Dla rozpaczy płytko.
MARTA. (z ironją) Urąga wszystkość!...
FELIKS. (na stronie) Ledwo tykam łydką.

(po chwili do Marty)

Są chwile takie, gdy i otchłań zdradza.
MARTA. To nie jest rybak ani człowiek gminu.
Natrętnik jakiś — — —
FELIKS. To nie dziewka z ludu,
Ale warjatka jakaś...
MARTA. Dziśbym rada
Popłynąć łodzią na szerokie morze —
Mam tam interes — gdy tu łodzi żadnej...
FELIKS. (na stronie) Bądźmy ostrożni!...

(do Marty)

Dziś płynąć nikt nie śmie...
MARTA. Pan się jednakże miotasz w fale...
FELIKS. Pani,
Perły ja szukam... Jest to namiejętność.
Namiejętności, o czem pani nie wie.
Ślepe są, co zaś jest ślepem, nie wgląda
W następstwa. Ludzie rozsądni, jak Erazm,
Który tu idzie, widzę, w mekintoszu,
Inaczej rzeczy te pojmują...
MARTA. Nieba!...

(wytężając wzrok)

Zaiste, idzie ktoś, lecz w stronę portu,
Lub, oglądając, wstrzymuje się, jakby
Dostrzegał z tyłu towarzysza... Tak jest,
To Erazm!..

(do Feliksa)

Myślę, iż, aby w otchłanie
Rzucić się, chwilka starczy, tak ulotna,
Że ci, co idą, znaleźliby się tu
Zawsze niewcześnie. Takie zagadnienie
Matematyczne przychodzi mnie na myśl!
FELIKS. Głębokie myśli nieraz wiało morze
Na przechodzących po brzegu, wszelako
Pani zbyt jesteś i wdzięczną i młodą,
By tak zachmurzać czoło...
Tu przeproszę,
Jeśli się nazbyt rączo wyraziłem.

(po chwili)

Ten, który idzie, zwie się Erazm, on jest
Pełen rozsądku i cenny w tym względzie
Dla cudnej Juljl! On zbliży się właśnie
W chwili, gdy, choćbym ja się w morze rzucił,
Zdołałby pani dopowiedzieć morał,
Który zacząłem jej głosić. Takie jest
Matematyczne z mej strony mniemanie.
MARTA. (wpatrując się w Feliksa)
Julja zaś cóżby mniemała w tej mierze —
Ona, którą ja tak cenię i kocham,
Iż za nią czućbym zdołała i myśleć??
FELIKS. (z entuzjazmem) Pani!
Dozwól, niech rękę ci podam —

(podają sobie ręce i powoli oddalają się)

JULJA. (za sceną) Erazmie!...
ERAZM. (nadchodząc i poglądając na zegarek) Spóźniła okręt niezwykła nawałność,
Tak, iż naprawdę może czekać przyjdzie,
Jeżeli człowiek, w czas swój wszystko pełniąc,
Czekać powinien, lub śpieszyć się musi.
Atoli widzę, że nadchodzi Julja,
Zefirów rannych szukająca...

(do Julji)

Pani!
JULJA. Dzień dobry, hrabio!
ERAZM. Pani tu, tak rano...
JULJA. Pan jedziesz?
ERAZM. Na dziś okręt zatrzymano.
JULJA. Ja przyszłam w morze rzucić się, codzień
Toż samo czyniąc! I na sługę czekam
Z bielizną,
poczem piję ośle mleko.

(kurtyna zapada)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.