[292]ZA KULISAMI
fantazja
PROLOG.
I.
(Podróżnik i Quidam[1], w kapeluszach, z laskami w ręku — Malcher na środku izby domyka tłomoki)
PODRÓŻNIK. «Chodź!» — powiadasz?... A gdzie?... Ażeby ominąć pakowanie tłomoków, dość jest raczej, przechadzając się i tu, na miejscu, wykreślić sobie stosowną elipsoidę[2]. Gdzież bowiem iść, od konieczności gdzież zboczyć?... Zły humor Malchera ogranicza się, i promień jego nie jest od posadzki tej promienia ani dłuższym, ani rozleglejszym.
QUIDAM. Powiadam ci: «Chodź!...» — i idźmy! I idziemy...
(wychodzą)
II.
QUIDAM. I oto widzisz, że są miejsca przeznaczone ku temu, aby właśnie że nie były żadnym celem: z tak wielkiego natłoku ludzi, w którym rozpieramy się łokciami, nikt tu nie przyszedł!...
PODRÓŻNIK. Czyliż ci wszyscy także dziś o północy wyjeżdżają i zbłądzili w to miejsce, aby pozostawić ich służebnym wolność przeklinania niedopinających się tłomoków, wolność miotania się, wolność, luźność?... Jestże to jeden więcej wynalazek, właściwy stolicom, iż uchronić się można od wnętrza własnego pomieszkania!...
Inaczej, zaiste, opuszczałem progi wiejskie w dziedzicznych Omegach moich: burza była naonczas, tak pomiatająca liśćmi, jak tu widzę okręcający się tłum przychodniów.
QUIDAM. Dopiero-ż Malcher twój złorzeczyć musiał!...
PODRÓŻNIK. Ty, co kolumny i posągi umiejętnem oglądałeś okiem, powiedz: czy w bezposągowym kraju jakim przeniosłeś kiedykolwiek spojrzenie toż samo na żywe postacie ludzi?... Czy uważałeś, jak dalece starożytnym narodem jest ojczyzna nasza? Weź naprzykład nowożytny typ służącego Anglika lub Francuza, weź i Niemca, weź tych doskonałych służących, których całe osobistości żywe zdają się być odlewane w umyślnej i wytwornie odmierzonej formie... Czy widziałeś to w Polsce? Polacy, możnaby powiedzieć, iż się nie rodzą na służących: to są zawsze giermki, i towarzysze, i luzaki, i podrzędnego stopnia bracia rycerze, którzy, jeszcze przez feodalne niższe praktyki kawalerskie nie przeszedłszy, podają ci laskę i kapelusz, jak podawało się ongi strzemię i miecz. Dlatego to w chwilach wielkich wielcy są, w potocznych służbach codziennych zaniedbani, często-gęsto poufni gawędziarze, nie pogardzający łzą rozrzewnienia i kieliszkiem.
QUIDAM. Tem właściwiej należało nam zboczyć tu na chwilę, gdzie, i owszem, wszystko współczesne jest... wszystko i nic.
PODRÓŻNIK. Jakto współczesne, co współczesne?... — Te różnofarbne marmury afrykańskie drobnych lombardzkich kolumn? Marmury, których się już ani kopie więcej?
[293] QUIDAM. To ogipsowana cegła i pomalowana z wierzchu.
PODRÓŻNIK. Te czworogranne nagłowia kolumn, ryte bogobojnem dłutem majstrów z dwunastego stulecia?
QUIDAM. To odlewane hurtem z cynku, a potem okryte złoceniami za pośrednictwem galwanizmu[3]. Gmach taki, jak go widzisz, stawia się dziś w przeciągu ośmiu miesięcy.
I nazywa się to kawiarnią śpiewającą. Ale owóż zasłonę podejmują. Szmer magiczny obejma zgromadzonych, iż za chwilę nasłynniejsza ze śpiewaczek ma się ukazać. Oto i ona... Grzmot oklasków... Czy słyszysz, co ci mówię?
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
· |
·
|
To nie ona!... Zmieniono, widzę, program... Publiczność się kłębi oburzeniem, jak lewjatan[4], gdy zmylił się w podrzucie za zdobyczą. Nie opieraj się zbyt ufnie o tę balustradę marmurową, — to powleczone blachą drewno.
PODRÓŻNIK. Coś zanosi się, widzę, na wysadzenie sceny ramionami, śpiewaczka jeśli nie wyjdzie?...
QUIDAM. Bądź spokojny! Czy uważasz głowę i pól ramienia, wychylające się z za kulis po stronie prawej?...
PODRÓŻNIK. Widzę kogoś, spozierającego bacznie na zegarek, jako, kiedy wprawny fotograf odmierza czas działalności słońca.
QUIDAM. To jest przedsiębiorca aplauzu[5] i poręczyciel wartości śpiewaczki, skoro oburzenie publiczności dojdzie do obmyślonego naprzód kresu... Ale już, już dochodzi!... Słyszę coś podobnego do trzasku łamiącej się poręczy pod naciskiem — teraz, teraz! Otóż i ona! Poręczyciel schował swój zegarek. Możemy już bezpiecznie opuścić zgromadzenie i ochłodzić czoła na powietrzu...
PODRÓŻNIK. Jakto? A śpiew?...
QUIDAM. Cokolwiekbądź i jakkolwiek-bądź teraz zaśpiewa, przyjęte będzie wytrzymywanym pierw umyślnie oklaskiem. Wybuch zaś ten nietylko że ocenić, ale i usłyszeć pieśni nie dozwoli — to nazywa się: sztuka w swym rodzaju zupełnie nowa...
Umknij nieco ramienia. Lękam się, ażeby mi nie połamali albumu, w którym życzę sobie mieć coś pióra twojego przed rozstaniem.
PODRÓŻNIK. Pokazałeś mi architekturę, publiczność, smak, styl i sławę. Wychodźmy! Teraz czas jest, ażebym w albumie twoim zapisał się.
W PAMIĘTNIKU.
I.
Nietylko, pierw się najadłszy mandragor,
Błądziły w limbach szalone kobiety,
Nietylko Dante i trzeźwy Pythagor, —
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety! itd.
(Ciąg dalszy zob. na str. 128 i n. Nr. 183).
[294]
fantazja
«Czy znasz weneckie zapusty?»
Malczewski.
OSOBY:
OMEGITT, na Omegach pan.
LIA, narzeczona jego.
EMMA, powiernica.
SOFISTOFF, referendarz stanu.
MALCHER, służący Omegitta.
Komisarze policji — służbowi — agenci — konspiratorowie — maski — etc...
GLÜCKSCHNELL, poręczyciel spółki teatralnej.
POLAK, urzędnik zagraniczny.
Maska DIOGENES — Maska FEUILLETON.
POETA GMINNY.
KRYTYK.
MANDOLIN — CHÓR FIOŁKÓW — ORKIESTRA — FLET — SKRZYPCE.
PAŹ — ARLEKIN[7] — PIEROT[8] — Maska SUŁTAN.
DIANA — NOC.
SEKRETARZ AMBASADY.
QUIDAM.
FIFFERAQUE[9], sławny autor spółczesny.
I.
Scena przedstawuje międzysionek teatru i maskaradowej sali; w środku kilka kolumn, pod któremi stoją służący, z głębi słychać orkiestrę. Gdzie sala się z międzysionkiem łączy, widać kilka siedzeń, wykwintnie krytych, i z pomiędzy kolumn przezierający róg bufetu.
KOMISARZ. Trzeba mieć na uwadze służącego, który właśnie z bywalcem weszedł w rozmowę.
SŁUŻBOWY. Służący po lewej stronie bywalca jest agentem 15-go stopnia 27-go okręgu.
KOMISARZ. Po lewej stronie od nas patrząc, ale po stronie lewej zowąd... tego, mówię, któremu się wlecze po ziemi szal ponsowy, iż nie umie go trzymać.
SŁUŻBOWY. Biorę i z tego notę pierwszą... Przyzwoity służący nie zaniedbywałby do tyla rzeczy mu powierzonej.
(przechodzą)
MALCHER. Wszędzie, jak to mówią, dobrze z dobrymi ludźmi, ależ w domu najlepiej!... Vivat!...
SŁUŻĄCY Z LEWEJ STRONY. — kto ma dom...
Z PRAWEJ. — a kto domu swojego nie ma, ten ma wszystkie.
MALCHER. Mieliśmy-ci ich sporo po całych, z przeproszeniem, Niemcach, we Francji i u Włochów, w Algerji, za jednem morzem, i za drugiem, które jest większe, — i tam, gdzie namioty jeno, a domostw niema ani miast, tylko ludzie tędy owędy po nieuprawianym piasku, jak cyganie się włóczą! — Podobno, że caluchny świat objechaliśmy wkółko, ale kto to mógł widzieć, jadąc a jadąc? Jedziesz prosto, to jedziesz — a potem i w głowie się przewraca od szwargotań tylu języków ludzkich. Aż na razie, jakże cię nie porwie tęskność do swoich, jakże ci się w oczach nie zamąci!...
SŁUŻĄCY. (z szalem) Mówią, że też służącym zawsze skorzej tęskno do ojczyzny...
SŁUŻĄCY. (agent 15-go stopnia) Panowie znajdą wszędzie swoich: ten owych, co się bawią; ten znowu tych, co pieniądze robią; inny ludzi, co książki piszą; taki nareszcie i tych, co o polityce tylko zawsze i zawsze rozmawiają... Czas, ot, leci!
(dwa domina[10] przechodzą ku bufetowi) [295] PIERWSZE DOMINO. Czy uważałeś przy tym człowieku szpiega z 27-go okręgu?...
DRUGIE DOMINO. Nie dbaj o to!... Ten z drugiej strony — ten, któremu się wlecze szal czerwony, to przysięgły nasz agent konspiracji.
(przechodzą)
GLÜCKSCHNELL. Zaczynam się już tylko z tego cieszyć, że przecież miano dość rozsądku, aby osobnego z tej sztuki nie robić widowiska!... Ślicznie byłaby wyszła spółka! Podpiera mię to jedno, że przy dość obiecującej maskaradzie może jako tako dramat dotrzyma, a potem się to zatrze, jak ruszą do raźnych komedyjek, przeplatanych gdzie niegdzie baletem[11] i kupletem[12]. —
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Niestety! Polacy nie mają inteligencji do rzeczywistych praktycznych afer[13].
GLÜCKSCHNELL. Szukam tu którego autora.. Kupię mu ponczu i niech gada, słusznie bowiem mówi filozof starożytny, że prawda jest na dnie kieliszka[14].
(przechodzą)
PIERWSZE DOMINO. Anonim[15] się końcem końców zawsze wydaje, częstokroć przed zamknięciem widowiska. Co zaś do przedmiotu i tła sztuki, myślę, że można było daleko więcej z nich wyciągnąć.
DRUGIE DOMINO. Życzyłbym sobie pełniej, pełniej tendencyjnego elementu. Można było naprzykład lekkie zboczenie zrobić od potyczki wtórej i wyłożyć w kilku monologach choćby główne prawidła partyzantki[16], choćby pojęcia pierwsze doraźnej kastrametacji...[17] Okoliczności, tak fortunnych dla autora, pomijać na sucho nie godzi się.
PIERWSZE DOMINO. Służący, szpieg 27-go okręgu, niesie lody.
DRUGIE DOMINO. Weźmy lodów z rąk szpiega! To mu więcej nada pewności siebie, a nic przecie nie zdradza człowieka doskonalej.
PIERWSZE DOMINO. Mógłby nas kto zobaczyć z partji, która sobie poprzysięgła nie kupować nigdy niczego od podejrzanych ludzi.
(przechodzą)
(Lia, w fantastycznym stroju Heloizy[18]. Emma, w dominie).
LIA. Na bok nieco się uchrońmy; chcę odpocząć. Gdyby się te arkady rozstąpiły od góry i powietrze całego nieba tu wzionęło, nie byłoby mi nazbyt dla westchnienia.
Czego chcą ode mnie, czego się na mnie sprzysięgli?... — Jedno mię zaledwo nie omyla. (z goryczy uśmiechem).
Jedno!... Oto, że, gdybyś przejrzała nawskróś całą chmurę tych masek i gdyby ci się tak stały czytelnemi wszelkie wiązadła intryg, jak ozierać się dają włókna indyjskiej gazy, przeciwko słońcu pełnemu rozwiniętej, zobaczyłabyś... mnie tylko jedną i jedną, zobaczyłabyś nas tylko i nic wokoło!...
Dlaczegóż ten tłum? Dlaczegóż wcale inaczej jest, niżli jest?...
EMMA. MilaMiła moja, z całej przecież intrygi twojej dwie tylko rzeczy mi wiadome: niespokojność, która lekkiej gorączki łuną opromienia ci czoło, i ciążące mi w kieszeni pudełeczko, z którem czemu się noszę? That is the question[19].
LIA. (pochylając się ku zwierciadlanej ścianie) Tegoby też zaiste tylko zbywało, żeby mi się wyczerwieniły na obliczu drukowane litery, zwłaszcza, że już podobno zaczynam być chodzącym afiszem nie najszczęśliwszego zapewne z dramatów!
EMMA. Jeszcze mię to wszystko nic nie objaśnia; powiem nawet, że nie przypuściłabym nikogo do współudziału, tak niewiele mu wiedzy zostawując.
LIA. Daruj, o, daruj, luba Emmo, ale cóż ja dla ciebie kiedykolwiek mogłabym mieć tajnego?... Czyli należało rozwlekłemi opowiadaniami tu uprzedzać, co było powinno już dotychczas przed oczyma twojemi i nieledwie w rękach twoich się rozwiązać!... Uczucie, podobne zarazem do sprawiedliwego wstydu i do obrażonej miłości własnej, zmusiło mię przemilczeć, nie utaić, iż tak zwane moje z hrabią na Omegach zaręczyny, albo raczej, że postanowienie i słowo moje pod tym względem [296]żadnej a żadnej jeszcze pewności nie przybrały...
EMMA. Czy podobna?...
LIA. Pudełeczko, które ci słusznie cięży, zawiera w sobie dwa pierścienie, nie zamienione dotychczas przez nikogo...
EMMA. Człowiek tak przyzwoity!... A potem — w wieku waszym! Nie jesteście oboje dziećmi, jesteście ludzie... Tak przyzwoity człowiek miałżeby dopuścić się płochości i bez istotnego powodu zdanie swoje odmieniać w chwili właśnie stanowczej, a tyle oczekiwanej z upragnieniem?
LIA. Droga moja. Upadł mi do stóp moich, prosząc o odwłokę do dziś tylko, do jutrzejszego świtu, do chwili, gdy ostatnia zniknie gwiazda nocy obecnej...
Powtarzam ci prawie słowa jego...
Czyż należna kobiecie godność nie nakazywała mi umieć przyjąć tak mało spodziewanej prośby? Owszem, nie spojrzałam mu w oczy i pierścieni nie raczyłam dotknąć; skinęłam ręką... Potem — potem, gdy już go ujrzałam bliskim progu, przyszło mi nagle na myśl, że naznaczona pora jest maskaradowym dniem dzisiejszym... Dorzuciłam w tym względzie kilka słów za odchodzącym... Ani się na chwilę nie zachwiał. Wcale...
EMMA. Jest w tem coś szczególnego...
LIA. Powiadają, że w zawiązywaniu stanowczych węzłów opatrzność nastręczać zwykła zdarzenia dziwne i oświecające jakoby błyskawicami od stóp do głów całe postacie charakterów. Ależ, przyznaj mi, proszę, czy nie miałam pierwej na względzie tego wszystkiego, co rozsądek i co nakazuje przyzwoitość? Wiek, urodzenie, stanowisko, znajomość świata i majątek prawie stosowny; odpowiadający humor i wzrost... Zaiste, że wyboru mojego nie zrobiłam, jak pierwsza lepsza panieneczka, ani zaniedbałam czegokolwiek, mogącego poręczyć domowe szczęście.
Dlatego mi tem więcej uprzykrzać może postępowanie zarazem tajemnicze i do uniezasadnionego wahania się podobne... Kogo witasz?...
EMMA. Referendarz Sofistoff... Chciał się zbliżyć, ale go domino jakieś zatrzymało. — —
LIA. Czy jesteś pewna, że mnie nie poznał?...
EMMA. Byłaś właśnie do ściany obróconą, jakkolwiek do zwierciadlanej ściany!... Przeszedł... przeszedł... Mówmy!...
LIA. Domyślasz się więc, iż, czego nie należało przed wszystkiem zaniechać, to właśnie że znajdowania się tu, i to jeszcze prawie z wyrazem tej swobody, którą możnaby zdala o obojętność podejrzewać. —
EMMA. (nagle) Przewybornie. Nie wiem dlaczego nawet unikać swoich dawnych wielbicieli... Byłabym oto zaraz i Sofistoffa zatrzymała, którego na długość wachlarza miałyśmy obok.
LIA. Nie przerywaj mi w chwili, w której najdrażliwszą rzecz mam ci powiedzieć...
Kogo witasz?
EMMA. Baron Glückschnell przeszedł z wielce sławnym francuskim autorem Annibalem de Fiffraque. Czy uważasz, jak Fiffraque nosi szkiełko??
Otóż, wracając do najdrażliwszej rzeczy...
LIA. Przerywasz mi co chwila!
EMMA. Słucham.
LIA. Skoro przeto uznałam za konieczne nie uchylać się wcale od zabawy, jakkolwiek bardzo dla mnie ironicznej, nie przybyłam umyślnie ku końcowi widowiska i maskarady, owszem, zaraz na poczęciu się drugiego aktu tej dziwnej dramy... Nagle spostrzegam, że coś się szczególniejszego zagaiło, i krąży, i obiega w gronie naszej poufnej publiczności. —
Żartowniś jakiś — tylko słuchaj! — niepoczesny żartowniś jakiś rzucił pogłoskę, jakoby bezimiennym autorem był właśnie że nie kto inny, tylko Omegitt! Krew mi do głowy uderzyła. Podobno, że w dwóch miejscach świstano sztukę — nie wiem! Lecz, jak kiedy w noc ciemną wielka ogarnie kogo błyskawica, wyjaśniając na chwilę najdrobniejsze atomy piasku wokoło stopy jego, tak stanęły mi nagle w oczach tajemnicze odwłoki i historja pierścieni, któremi kieszeń twoją uciążyłam, nie umiejąc się daru tego dotknąć ręką swobodną. Od pierwszej chwili zaraz uwierzyłam była pogłosce, potem nie uwierzyłam i sobie samej, lecz poczęłam zatracać pojęcia różnic pomiędzy uczuciem miłości dla kobiety a próżnością, pomiędzy poważaniem a ironją... I oto nic już więcej nie wiem oprócz, że, jak wszyscy zdają się twierdzić, dramat, ten, który jest na scenie, musi być o bardzo i bardzo wiele niższym od niewczesnej komedji, w jaką, kto wie, czyli mię nie wplątano!
EMMA. Lio miła, prosty rozsądek nakazuje tłumaczyć sobie to wszystko całkiem odwrotnie, czyli, że, jeżeli mu w głowie zaświtało próbować szansy autorskiej, tedy właśnie, że byłby nie odwlekał [297]ustalenia zamiarów, które, jakkolwiek niezależne, często pełzną na niczem dla ludzi okrytych głośną śmiesznością...
GLÜCKSCHNELL. Do wyrzucenia sobie mieć nie będę, jeżeli paniom przerwę, wkrótce bowiem dzwonek nas powoła, ażebyśmy cieszyli się ustępem trzecim widowiska, czy dramy, czy tragedji, o której zdanie pani słyszeć uważałbym sobie za wyjątkowe szczęście...
LIA. (do Emmy) — «Wyjątkowe szczęście» — To już zaczyna być przysłowiem wszystkich mówiących ze mną!...
(do Barona)
Właściwiej byłoby mnie zapewne, ażebym uciekła się do zdania członka teatralnej spółki i do kogoś, co przed chwilą ze słynnym francuskim autorem niewątpliwie ważną toczył rozmowę.
GLÜCKSCHNELL. Ah, pani! Jeżeli miałbym słynnego de Fiffraque zdanie powtarzać? Ci panowie naturalnie, że nie mogą być oczarowani utworem, mniej niż wątpliwie przyjętym... Zapewne pani zna sztukę nową genjalnego, a wyżej wzmiankowanego autora, «Saturnina, czyli djable oko?» Zrobiło to furorę! Ośmnasta edycja wyczerpnięta. Co większa, iż współcześnie tłumaczone jest arcydzieło na wszelki język i świat prawie cały już obiegło... Wyborny chłopiec! —
Wczora pchnięto mu dwa telegramy, dając wiedzieć o dwóch dekoracjach, jednocześnie na tejże samej spotkać się mających piersi: o gwiaździe Izabelli arcykatolickiej i o gwiaździe sułtańskiej Mahometa...
Maska ASTROLOG. (przechodząc mimo) Ku podobnej konjunkcji[20] ciał niebieskich zaiste, że trzeba piersi, szerokich jak firmament!
GLÜCKSCHNELL, (ciągnąc rzecz swoją) Szkodzi mu to cokolwiek, że może jest nazbyt liberalnym... Młodość, młodość!... Ale otóż Fiffraque i Sofistoff, i rodak nasz, dygnitarz zagraniczny —
(słychać dzwonek, orkiestrę, gwar i przeciągłe świstanie)
EMMA. Podaj, referendarzu, rękę naszej Juljecie...
LIA. Czy nie zatrzymamy się, aż skończą... świstać?
SOFISTOFF. (podając jej ramię) Moglibyśmy całkiem sztuki nie widzieć.
(tłum ogarnia powyższe osoby; Emma i Glückschnell zdążają)
EMMA. Względność sądu pańskiego, ile że na zapytanie Lii wyrażonego, nie oświeciła mię statecznie o wartości utworu i pisarza...
GLÜCKSCHNELL. Interes, interes, interes dramy lub tragedji — oto, co mam do zarzucenia kapitalnie!... Interesujące dzieło, pani, nietylko daje się uczuwać w samym obrębie sceny albo sali widowisk. Przez czas uczestnictwa mego w spółce powielekroć zdarzało mi się zauważyć, jak dalece wystarcza nieraz okiem strzelić naokoło bufetów, aby unieść sąd zdrowy i samą naturę rzeczy trafnie odgadnąć. Rzeczywista i silna tragedja daje bodźca trawieniu: więcej jedzą, zwłaszcza pod koniec sztuki, co zarazem dałoby się i higjenicznie wytłumaczyć...
Szczególniejsza wszelako (co niemniej uważałem), iż podczas baletów długich daleko więcej zwykle piją. Vaudeville[21] dobry i tęgo grany nie przechodzi normalnej linji, zaś utwory, jak szanownego skądinąd hrabi na Omegach...
EMMA. Przycichnijmy cokolwiek — —
GLÜCKSCHNELL. Dla osoby, wielką zbliżonej poufnością, nie ukryłbym wreszcie i tego, że tyloletnie podróże i tak dalekie zatarły w nim to tętno dzielne, swojskie, które z jednej strony daje osobną siłę językowi pisarza, z drugiej nieustannie myśl onegoż w bieżące potrzeby społeczeństwa wtajemnicza, to jest w to, mówię, co się podoba... każdemu. —
EMMA. Dopiero teraz istotnie wszystko zrozumiałam i niesłychanie baronowi jestem obowiązaną.
II.
Inna część maskaradowej sali. Wielkie okna, dające[22] na krużganek, skąd zasiane gwiazdami niebo widać; w głębi snują się domina i maski w niewielkiej liczbie; czasem mniej wyraźnie, a czasem wybitnie słychać orkiestrę.
OMEGITT. I, jako myśliłem, stało się: oni wyobrażają sobie, że pisać dramat było ostateczną myślą moją. Sędzie formalni zewszechmiar, którzy rozdzielają społeczność na zastępy umysłów pieszych [298]i konnych. Im zdawa się, że jedni na rozgrzywionych jeżdżą piórach, podobni do gońców fantastycznych, drudzy zaś uprawiają prozę życia i są podpierającymi się handlarskim łokciem kalekami!...
Czyli na to obiegłem okrągłość globu i radowałem się uczuciem człowieka-męża, który zupełnie obejma kibić ziemi, ażeby ponad ową dwójcę elementarną nic nie dociec? —
Azali napróżno patrzyłem w gwiazdy, których nie widzieliście nigdy, i rachowałem wieczory wtenczas właśnie, kiedy rozbudzaliście się ze snu?...
Azali czas i miejsce i wszelakie historji ciało stradałem był napróżno z oczu moich??
Azali owego niema istnienia, istnienia, które, wszędy się rozlegając, nie opuszcza pewnego osobnego miejsca i powiada jednostce śmiertelnej «Jesteś» i powiada, że jesteś, albowiem ogarnąłeś zarazem wszędy i tu!?...
O, wielce nietrzeźwi albo marni! Azali już pomiędzy natłokiem rubasznych miotań zatłumiony jest oddech, wołający do niebios i nawskróś niebios?
Męża czy tu już niema, ani niewiasty żadnej, tylko jest wypadkowy obyczaj i techniczna równowaga zmysłów?...
Jeszcze chwila, a rozpoczną niektóre gwiazdy znikać. Jeszcze niewiele chwil, a bladawe łuny zaranku przenikać poczną grubą ciemność — któraż jest godzina, i dzień, i rok, i miesiąc, i wiek, i epoka która?... I gdzie?
Malcher, o Malcher, ty chodząca klepsydro moja, dopókąd widzę długie wąsy twoje i wzrok rzewny pod ciężkiemi brwiami twojemi, dopókąd pętlice czamary twej oglądam, tyle i opamiętywam się w otchłani!...
CHÓR FIOŁKÓW. (masek) Kwoli smętnemu zawiejmy podróżnikowi, my, napółgrobowe, ciche kwiatki! Niech przypomni sobie, gdzie oddychał oddechem braci i sióstr naszych, fiołków!
(do Omegitta)
Podróżniku smętny! Patrz i tchnij... Oto szarych i fioletowych kwiatów wieniec, naokoło ciebie krążąc, naokoło, czarodziejskiem zagraża tobie opętaniem...
OMEGITT. Maski wonne i smętne, jak godzi się odzywać do was?
CHÓR FIOŁKÓW. Pierwszy z nas jest fiołek, a druga jest fiołka, a zaś trzeci z nas jest fiołeczek.
I drugi z nas także jest fiołek, ale pierwsza powiada koniecznie, że jest fiołka... Jak sobie chcesz...
Dlatego że, kiedy gdzie indziej rumiane tańczyły dziewczęta przez wiosnę swoich lat, my wtedy włóczyłyśmy za sobą grobowy kir i krepę, która nam opajęczyła wszelki nasz gest.
I żadna z nas lub żaden, jak sobie chcesz! I żaden i żadna z nas całoserdecznego nie zna uśmiechu...
Ja fiołek jestem, a ona powiada, że jest fiołką, i my jesteśmy dużo fiołków i pytamy się ciebie, czy widziałeś wiele grobowych wiosen.
OMEGITT. Widziałem fiołki, wystrzygane z fioletowego atłasu, osadzone na drutach, o smętne maski moje.
PIERWSZY FIOŁEK. A co powiedzieli ci o nas? Szczerze mów.
DRUGI. Czy na cmentarzach germańskich i francuskich, na zwaliskach Rzymu i złomach Grecji, czy na południu lub północy?... Mów!
FIOŁKA. Czy zakochałeś się w Paryżu, widząc siostrzyczkę moją, opętaną w ciężkie warkocze?
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha, cha! Acha!... Intryga!...
PIERWSZY FIOŁEK. On w Paryżu nie był, nie był w Paryżu!
DRUGI. Co to jest Francja i Paryż? Szczerze mów!
OMEGITT. Francja jest narodem wielkich przeznaczeń, a Paryż jest tylko stolicą europejskiej cywilizacji...
PIERWSZY FIOŁEK. Kiedy on taki mądry, niechaj ci powie, co ta cywilizacja jest?
DRUGI. Kiedy jesteś taki mądry, to powiedz, co?
OMEGITT. Cywilizacja europejska jest bękarcia...
WSZYSTKIE FIOŁKI. (zakrywając sobie uszy atłasowemi kapturami) Ach!! Grubjanie szkaradny! I dlaczego?
OMEGITT. Dlatego, że wszystkie inteligencje praktyczne są niechrześcijańskie, a wszystkie chrześcijańskie są niepraktyczne...!
(usuwa się)
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Szukam marki paltotu mego, a znajduję częstochowski medaljon święty na podłodze.
DOMINO. Trzeba go oddać służbowemu policjantowi.
Maska ASTROLOG. O, Niedźwiedzico [299]Wielka[23], gdzie podziejesz się za wnijściem słońca!
(do Omegitta)
Patrz, jak cedzą się jedne gwiazdy, drugie zaledwo tleją lub podopalane drżą...
OMEGITT. (za Astrologiem) Czekaj!...
(oglądając się)
Znikł w fali masek, które odrzuciły się nagle długim gwaru półkręgiem, pozostawując na próżni mnie samego, jako kiedy morze odstępuje od zarytych w piasku resztek okrętu...
(od strony międzysionku słychać orkiestrę i mocny świst, tudzież hałas nagle wchodzącego tłumu)
(Omegitt cofa się we framugę wielkiego okna)
GLÜCKSCHNELL. (ocierając czoło) Przyznam się, że fiasko, jakiego na życiu nie pamiętam!...
EMMA. Szkoda, że wyznano publicznie nazwisko...
GLÜCKSCHNELL. Utrze się to jeszcze powoli, jak ruszą do sztuczek, z sensem pisanych. Czego mi wszelako największy żal, to rozczarowania urodziwej naszej Heloizy, której szukam.
EMMA. Umówione jest, że tu ją winnam spotkać, przechadzając się tam i napowrót.
(przechodzą)
Maska DIOGENES[24]. Nie odpychajcie mię, niewdzięczne! Czyliż się nie przymilam, ile umiem, ażebyście wskazały mi człowieka, który nie zachwiał się powiedzieć tego, co wam fiolkom wybrzmiało grubjaństwem?
KILKA FIOŁKÓW. Czy to uszy nasze są tak bezsilne? Tyle razy dźwigamy przecież zausznice z ogromnych pereł rosy. i rosy niesłychanie czystej, a wszystko cokolwiek jest czystego, dwakroć cięży!...
DIOGENES. O, jakże być musi lekką krynolina[25] szyta z bibuły dziennikarskiej, którą zamiatając niepomału, zbliża się owa maseczka...
(do Maski)
«Sit tibi crinolina levis!»[26].
Maska FEUILLETON[27]. A jednakże każda nowinka mię uciąża, każda nowinka!... Począwszy od dramatu nowego «Tyrtej» (wyświstanego właśnie obok), aż do widoku Diogenesa z fiołkami w czułej harmonji!
OMEGITT. (pół do maski, a pół do siebie) Nowego nic pod słońcem niema, niema nic!... Wszelako skąd pochodzi, że nowego nic niema?!
FEUILLETON. Oto, zaiste nowość!... oto nowość!...
OMEGITT. Nic nowego niema z przyczyny tej, iż wszystko, cokolwiek wiemy do dziś, uznawane było albo poczuciem, albo analogją[28], albo wyrozumieniem, albo silamisiłami doświadczenia, albo i samym nawet dziwnym przeczucia zmysłem. I nie było nigdy tak zwierciadlanie płaskiego oka, któreby, na jesienną patrząc jabłoń, mającą rzadki lub jedyny owoc na szczycie swoim, widziało jedynie i wyłącznie tylko owo jabłko i jeszcze owegoto jabłka tylko tę stronę, która najwygodniej bywa przeciw oku postawioną. Owszem, patrząc na przedmiot, nie widzimy bynajmniej powierzchni jednej, ale przez tajemnicze a mistrzowskie poczucie ogółu widzimy prawie że współcześnie wszystkie inne przedmiotu bryłowatości i przecięcia. Im zaś przedmiot widzenia zupełniej jest rozumny w swej całości, tem zupełniej i prędzej obejmujemy go jednym oka rzutem zewszechmiar. Podobnie jest, i zwłaszcza, z Prawdą!
Ona, przedewszystkiem będąc całą, od najpierwszej chwili, w której dała się postrzec, udzieliła się ludziom niejako w zupełności. I, jeśli nie oczywistemu rozumieniu ich twarz w twarz, to, że tak powiem, pośledniejszym a mnogim tegoż, ich rozumienia władzom i środkom.
Dlategoto nowemi odkryciami nazywamy co chwila rzeczy wcale nieobce i które jakoby nam były poniekąd gdzieś zażyłe albo zbliżone, i które człowieka umysł niewątpliwie że pierw jakoś kiedyś dopuszczał...
[300] Z tej to wielkiej przyczyny nowego nic pod słońcem niema...
DIOGENES. Myśliłem, że to człowiek, a to latarnia!
FEUILLETON. Myśliłem, że to nowinka, a to prawda!
(do Fiffraque’a)
Gdybym twe wiedział zdanie, o francuski autorze słynny, zrobiłbym z tego jeszcze dzisiaj po wieczerzy i po winie spory artykuł...
FIFFRAQUE. Jednego nawet słowa pojąć nie mogłem!... My, gdy obcych języków nie raczymy się uczyć, to wyśmiewany tylko barbarzyńskie onych wybrzmienia — i to nam starczy.
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha — cha — cha — acha!
FIFFRAQUE. (do Fiołków) Ale my zato sobie samym i o sobie samych (jak słyszycie) mówić umiemy tak ścisłe prawdy — a to jest moc, nad lingwistyczne ćwiczenia wyższa i szybsza!
(przechodzi)
FIOŁKI. On zaś mówi o jabłku i o drzewie.
OMEGITT. (z melancholią) Dziecię, widząc upadek jabłka, wyciąga ku owocowi swe rączęta, jakoby pierś matki pragnęło objąć, ale Newtonowi tenże traf co innego zwiastuje[29] i gdzieindziej jego myśl odnosi. Chemik podejmą jabłko i na obitej o ziemię stronie jego wyczytuje zarodek przetwarzania materji, co filozof aż do ognistych otchłani słońca wraz odsyła, gdy ogrodnik mimo przechodzący widział zapewne owoc spadły i skłonione ku niemu ręce ludzi.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po tysiącach lat znalazł się tu, cóż oglądałby lub zagaił na maskaradzie żywota?
OMEGITT. Mówiłby zapewne prawdę, wierząc w moc jej, czego, zaiste, że nie postrzegam, aby ktokolwiek czynił.
DOMINO-SZPIEG. Zaś moc prawdy skąd idzie?
OMEGITT. Pochodzi z jej całości, a przeto stąd, że prawda jest ideą, powodującą nieustannie równe sobie świadectwo...
DOMINO-SZPIEG. Miałożby i to być świadectwem, że ja nic nie rozumiem?
DOMINO-KONSPIRATOR. Byłoby zaiste że świadectwem wielkiem, gdybym ja pierwej coś odgadnął...
CHÓR FIOŁKÓW. Na cmentarzach — na cmentarzach — na cmentarzach! O świcie — o południu — i o wieczorze i o nocy i o przedświcie!...
POETA GMINNY. Hej-hop, dalej hej-hop! Amarantowe czapki wgórę — wgórę dzwoniących kółek sznury i zadzierzgnięte poły za pas! Hej-hop — hej-hop!...
Pawie piórka z niebieskiemi w środku sercami, wysadzone na wierzch czoła u krasnych czapek — hej-hop, hej-hop!...
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Równego nic nie znam baletowi narodowemu w Polsce i odpatrzeć się go nie mogę, ilekroć na przyjęcie panujących lub dyplomacji bywa tańczony.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po lat tysiącach znalazł się tu, na tej żywota maskaradzie, cóż przeniósłby nad wszystko?...
OMEGITT. Odpowiedzi żądaj od krytyka, który musi być ową postacią, przyobleczoną w szatę, z drukowanych papierów uklejoną. Oto, biegnąc, wyprzedza się szelestem... Wiele masek na prawo i na lewo i naprzód pędzi przed nim, jakby się uchraniały od pogoni i razów.
CHÓR BIEGNĄCYCH. Nie pytajcie, mehercule[30], nie pytajcie, na mocy czego tak a tak sądzi ów krytyk?... Pozostawicie mu albowiem dwie straszne bronie w ręku: nie dać czasu, ażebyś zapytanie owo wypowiedział... albo tak dalece zgwałcić ciebie polemicznemi wyskoki, żebyś przebrał miarę oburzenia i dyskusję zmienił w potyczkę. Pozostawcie go przeto, niech sam coś stworzy, niech pocznie coś sam na sam, w wielkim pokoju myśli własnej!
KRYTYK. (maska) Tam i owdzie, gdy w zwierciadlane pojrzałem ściany, zobaczyłem się nagle od stóp do głów. Tam i owdzie dlaczegóż rozlewają się mury w jeziora szkła i świateł...?! Tam i owdzie spostrzegłem nareszcie całą tajemnicę natchnienia mego. Eheu[31], nie byłbym w możności nic utworzyć, gdybym się pierwej nie rozdrażnił, i gdybym się nie zawziął na coś i nie ugniewał!... Dlatego, to właśnie, na co sarkam, cały stanowi skarb mój i całe upewnienie i pokój.
OMEGITT. Dzieci wtenczas mają potrzebę bicia i psowania. Siła kocha się w sobie, skoro ze ślepego żywiołu w akt [301]przechodzi — jest to właśnie najniepodobniejszą rzeczą do krytyki...
FIOŁKI. Ten wynarodowiony podróżnik, gdzie tknie, przewraca! Azali nie uplatałyśmy się w wieńce dla owego mędrca, i dla tamtego poety, i dla tego wszystkiego, co tu świeci, niosąc wonne kadzidła z rosą łez?...
GLÜCKSCHNELL. Kilka jeszcze kroków za krytykiem pozwól mi, pani, zrobić! Może uroni parę słów z tego, co o widowisku dzisiejszem mamy czytać i sądzić.
EMMA. Nie uważałeś, baronie, na gest i postawę Heloizy naszej? Przeszła tędy przed chwilą, ale nie miałam odwagi jej zatrzymać. Patrz za owym pielgrzymem, co ubrany jest w perłowe muszle! Oto widzę jeszcze, oto widzisz: jej białe ramię... Patrz, jak to ramię drga od przytłumionego wewnątrz oburzenia! Nigdy nie widziałam oczu takich i wstrząsnęłam się, pozierając w nie, jak w głąb, która magnetycznie na dno pociąga.
GLÜGKSCHNELL. Widzę, że się przybliża do wielkiego okna, do krużganku, jak osoba, spragniona otwartego powietrza. Tamże przez tłum przepływa posuwiście i niefortunny autor...
EMMA. Oto widzisz okażnie profil jej na tle nieba, które ani rumienieje od jutrzenki, ani już od księżyca bierze srebro... Oto jeszcze ostatnia gwiazdka nad jej warkoczem plącze się.
Gdyby nie te gitary i mandoliny!... Gdyby się można było zbliżyć słuchem.
MANDOLIN[32].
I.
A czy też ona wié —
Nie z jawu, to choć z snów —
Jaki to bywa koniec lwi
Szczerze jej śpiewanych słów?
II.
A czy choć aby wie,
Najnieustanniej nowa,
Że tu się kona wprzód, nim zwie,
A ona zawsze zdrowa!
III.
A czy przynajmniej wie
Wołająca wciąż «daléj!»
W czyich to łkaniach stopy dwie
Umywa, jako w fali?...
IV.
A czy chociażby wie
W swej omylnej pogoni,
Że tu się nieraz z grobów rwie
Kwiat makowy do skroni...
————————————
(Emma, Glückschnell i kilka innych masek uchylają się pod filary wielkiego okna; Lia wsparta o krawędź krużganku, Omegitt od strony salonu przez tłum masek zbliża się).
OMEGITT. Jako Leander[33], przez szkło fal Hellespontu spostrzegając zapalony ogień na wieży, wydłużał ramiona swoje, aby do brzegu na czas zdążyć, tak, przez gazy i wiewne osłony masek, dopatrywałem ciebie, pani, i ostatniej gwiazdy nad czołem twem...
LIA. (niechętnie) Leander (jeżeli nie mylę się) utonął w Hellesponcie...
OMEGITT. Poczem kapłanka Hero rzuciła się w morze, nie będąc dość syreną, i obojga koniec był tragiczny. Lecz... nie uważałem w pierwszej chwili, że należało mniej poufnie i mniej swobodnie zacząć rozmowę...
LIA. Zaiste, podziwiam dobry humor, lubo jego źródeł nie zgadują. Skrócę nawet i streszczę, co mam mówić...
OMEGITT. Oto właśnie ostatnia gwiazda znikła!...
LIA. Zazdrościłam jej naprzód!... Powielekroć! — Powielekroć, mówię, potrzebę czułam tak wymazać nazwisko moje z liczby widzów tragedji pańskiej, jak przed chwilą zatarło oddalenie blask tej gwiazdy.
OMEGITT. Pani, ta gwiazda jutro wznijdzie i ktoś zapewne przypadkiem spojrzy na nią z tegoż samego miejsca. Wszelako ten sposób wicia rozmów nazbyt wiele przestrzeni zostawuje pomiędzy dwoma osobami, ażeby jej kto trzeci zająć nie pośpieszył, przy tak upornym tłumie.
LIA. Ten rozmawiania sposób, panie, wielce jest podobny do grzeczności wzajemnych i pozdrowień przed pojedynkiem; dlatego proszę nie uważać za nietrafne, jeśli gestem zastąpię dalsze słowa i pośpieszę mu wręczyć pierścienie jego...
OMEGITT. (usuwając ręce) Pozwolę sobie ostrzec panią, że niewiele jest boleśniejszych utrapień od ciągłego uczucia, iż pozostawiło się za sobą serce, przez [302]nas zranione, i dlatego, pierścieni nie przyjmując, chcę atoli coś unieść z drogich rąk jej, ażeby towarzyszyła nam pamiątka, ażeby mnie wspomnienie, a pani świadczyło przekonanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .[34].
III.
Też salony, od strony zajezdnego przysionku.
MANDOLIN.
*
Na posadzkę zapustnej sceny,
Gdzie tańcowały pierwej tłumy mask,
Patrzyłem sam, jak wśród areny,
Podziwiając już pierwszy słońca brzask.
*
I na jasnej woskiem zwierzchni szyb
Kreślone obuwiem lekkiem kręgi,
Jakoby czarodziejskich pisań tryb
Mówił do mnie z ziemi, jak z księgi.
*
Listek kwiatu, upuszczony tam,
Szepnął mi coś papierową wargą...
Wśród salonu pustego sam i sam —
Rosa jemu i świt byłyż skargą?
*
Otworzyłem okna z drżeniem szkła,
Że aż gmachem moja wstrzęsła siła,
Z kandelabrów spadła jedna łza — —
Ale i ta jedna z wosku była!...
KOMISARZ. Na uwadze mieć trzeba pokątnych pieśniarzy i gitarzystów. Azali niedość jest muzyki oficjalnie pensjonowanej, która szczodrze i stale wydąża maskaradowym potrzebom?...
SŁUŻBOWY. Ludzi czujnych i wiernych wszelka baczność przeniosła się do miejsca, kędy zwierzchnie odzienia za numerami odbierają. Tam na teraz jest, jak to mówią: waga kniei!
FINAŁ ORKIESTRY. (razem) Jeszcze kilka tylko, kilka stronic, opłynionych po brzegach bladą zorzą, okapanych od góry konaniem lamp...
Im się zdawa, że my gramy rozczulający finał[35] włoskiej opery, lub że pooślepiane oczy nasze skaczącemi nutami w gorączce wzroku zapominają się dla akordów, słodko płynących... My cieszymy się raczej, że jeszcze tylko parę pozostawa nam stronic, dotykanych po brzegach różowemi palcami zorzy, wyświecanych od góry konaniem lamp.
FLET. (solo) Jakże się też nie położę w pudło moje, białym wykładane aksamitem, jakże się nie wyciągnę już za chwilkę!...
Oto jeszcze raz tylko, tylko raz, wilgotne mię usta dotknąć mają, szepcąc coś...
Oto jeszcze raz tylko, oto raz jeden tylko przebiegną mi po biodrach kościste palce, a potem — potem... jakże nie spocznę! Trumienka moja długa jest — dostatnia jest zewszechmiar trumienka moja i białym wysłana aksamitem...
SKRZYPCE. Flet już swoje skończył i klaszczą mu...
Niechżeby mu klaskano jak najdłużej!... Niechżeby mu klaskano, zagłuszając małouważne smyka poruszenia! Kilka włosów wytargnął smyk z swej białej grzywy, wytargnął kilka włosów, białych, jako śnieg — i odleciały na powietrze!...
ORKIESTRA, (razem) Jeszcze tylko kilka stronic, kilka, które do połowy różowieją zorzą poranną, a od góry okapane są gorejącym woskiem świeczników...
Jeszcze tylko parę tych stronic, zapisanych pląsającemi nutami w sieciach linij, jakoby to były skaczące czarne postacie tworów nieznanych, a ułowionych w drżącą matnię.
PAŹ. (z gitarą)
I.
Nie chcę już smutków, nie!... Już mi za małe,
Choćby, jak świata zepsucie, ogromne!
Cóż bo tu nie jest naskróś przebolałe?
Cóż nie zajęknie mi w ucho, gdy wspomnę?
II.
Dlatego nie chcę smutków, bo nienowe,
Tylko że własnej starości nie pomnę —
Jakbym nie słyszał wciąż, gdzie wesprę głowę,
Że wszystko jęczy a jęczy, gdy wspomnę!
III.
Pyły zatartych pod nogą pomników,
I miasta na nich, i twierdze niezłomne,
Aż pójdą w gruzach czekać budowników...
Wszystko tu jęczy a jęczy, gdy wspomnę!
[303]IV.
Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go zwykle ręce wiarołomne!
I lubię nagły w znużeniu spoczynek.
Bo uprzytomnia śmierć — pierwej, nim wspomnę.
*
Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go tylko ręce wiarołomne!
............
EMMA. Chciej się usunąć, smętny paziu!... Paziu smętny, daj folgę ręce mojej, która przyciągam ku Heloizie, albo podaj jej to małe pudełeczko, dwakroć już w ciągu wieczora pożądane...
PAŹ. (usuwając się)
*
Daj mi wstążkę błękitną! Oddam Ci ją
Bez opóźnienia...
Albo daj mi cień twój z giętką Twą szyją!
Nie, nie chcę cienia.
* *
Cień zmieni się, gdy ku mnie skiniesz ręką,
Bo on nie kłamie!
Nic od ciebie nie chcę, śliczna panienko,
Usuwam ramię...
* * *
Bywałem ja od Boga nagrodzonym
Rzeczą mniej wielką:
Spadłym listkiem, do szyby przyklejonym.
Deszczu kropelką. —
(przechodzi)
SOFISTOFF. (w fantastycznem ubraniu Abelarda) Gdyby nie odmienna tłoku natura i nie zagłuszający orkiestrę błędni gitarzyści i piosenkarze, obiecywałbym sobie to na końcu zabawy, po co inni tu gromadzili się przedwcześnie.
DIOGENES. Oto i człowiek!...
(zagasza światło swej latarni)
— To on, on — nieochybnie! Inaczej nie wdziewałby maski ze wschodem
słońca...
EMMA. (półgłosem) Referendarzu uprzejmy, jeszcze jedno tylko i jedno słówko rady poufnej, jeszcze jedna ulotna chmurka do odwiania daleko poza różowość zorzy — —
Mamże odkryć ci, przestrzec ciebie, mamże twemu taktowi nieco zostawić do zwalczenia?
SOFISTOFF. Pani, ostrzeż, jest to uczyń sama przeze mnie; poradź, jest to rozkaż; a taktowi memu pozostaw, jest to: użyj jeszcze trzeciego sługi, skoro już dwóch pierwej wszystkiego dopełniło. W takim razie wybiera się zazwyczaj służących niedołęgów.
EMMA. Taktowi twemu pozostawiam niemałą rzecz — albowiem narodowość twoją, czyli przeszkodę jedną i jedyną, jaką spotkać już możesz względem Heloizy... Referendarzu uprzejmy, czy mnie pojmujesz?...
SOFISTOFF. Pani! Ojczyzna moja nigdy i przenigdy niczem innem nie była, jedno właśnie że taktem! Pozostawiać trudności, jakie nastręczać może narodowość moja, i pozostawić je mojemu taktowi — jest to poruczać serce moje piersiom moim. Nietylko się przerażać takowym datkiem i ciężarami onego, ale nawet zań podziękować sprawiedliwie nie potrafiłbym.
Pani, kiedy inne ludy, zakochane w osobistościach swoich, wyzywały wszelakiego nieprzyjaciela postępu na bój różnobronny i szukały rozmaitej sławy, ojczyzna moja uprawiała wtedy właściwy jej rozum oczekiwania na owoce cywilizacji, nie jej otrzymywane wysileniem. Dlategoto na teraz, dlategoto w wieku obecnym pozytywnym, widzisz pani, że mądrość, ojczyźnie mojej właściwa, a ogólna cywilizacji mądrość znaczą jedno!
Czy pojmuje pani, jak dalece narodowość moja nikomu przeszkodą być nie może?
Od stolicy ojczyzny mojej, założonej na wzór, skądinąd przeniesiony i gdzie indziej zdobyty trudami wieków, aż do formy i nazwy państwa, aż do obuwia i ubioru każdego rycerza, broniącego ojczyzny mojej, wszystko nienarodowe jest i obce! Jest to właśnie że piętnem wysokiego i szerokiego posłannictwa mojej świętej ojczyzny — i jakże, o pani, może być, aby narodowość moja była przeszkodą, przeszkodą, jak mi to pani daje uczuć, przeszkodą do osobistego mojego szczęścia?
EMMA. Pozostawiam cię, o Abelardzie, genjuszowi twojemu i jeżeli zniknę na chwilę, to jak dobroczynna wróżka...
(znika w tłumie)
ARLEKIN. (wtórując sobie mimiką[36], jakby gitarę trzymał)
Wlazł kotek na płotek
I mruga;
Piosenka to śliczna, niedługa!
[304] PIEROT.
(odbierając mu mimiczny instrument)
Wbiegł ptaszek na daszek
Kościoła,
A wiatr nim okręca dokoła!
ARLEKIN. (przejmując na nowo mimikę)
«Twój ptaszek
Jest z blaszek»,
— Kot rzecze —
«Choć kręci się wkółko, nie przeczę!»
(przechodzą)
IV.
Tychże samych salonów przedsionek zajezdny.
PIERWSZY SŁUŻĄCY. Burnus[37] księżnej i watowany kaptur panny Hermenegildy...
DRUGI. Płaszczyk pana hrabiego... kareta! Jakób!... Jakób!...
TRZECI. Ponumerowano ciąg powozów: nasz trzydziesty dziewiąty... Nepomucyn!... Hola, Nepomucyn!...
Maska SUŁTAN. Skręćmy bokiem co rychlej i zawadźmy jeszcze o szklankę piwa u Małgorzaty...
DIANA. (maska) Coś na zimno przekąsić, coś ze zwierzyny z sałatą przyszła mi chętka...
SEKRETARZ AMBASADY. (do Diany) Popiłżebym szampanem i nie pogardziłbym cygaretkiem na dzień dobry!
NOC. (maska) Zawadziłam czarne mroki moje i gwiazdami pstrzone opony gaz moich, zawadziłam o ostrogę żandarma!...
EMMA. Czy widzisz ich, baronie, tam, gdzie kolumn dwie?... Tam ich dwoje, a istnie, że są piękni! — Oto Heloizy czoło pochyla się i tonie w cieniu framugi, oto Abelarda ramię wyskoczyło w smug światła rannego — szepcą coś... Poglądając na nich, przychodzi mi na myśl, że nieinaczej spozierać musiał Canova na bliskie dokończenia posagi swoje...
GLÜCKSCHNELL[38].
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
OMEGITT. . . . . . . . . . że słyszę z jednej i drugiej strony coś jakoby litanję przełamywaną wyciem...
Coś, jakoby niesionej broni w marszu szczęki...
Głowa mi cięży. Spocznę...
(przylega)
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . [39]
WÓDZ. (odwracając się do falangi i uderzając mieczem w próżnię) Jeszcze raz żelaza poświstem, jeszcze raz płazem lacedemońskie odepchnijmy powietrze...
Wgarnąć całego nie mogę pod krótki miecz mój, a ty, a ów?...
PIERWSZY Z SZEREGU. (dając cios) Zwichnie mi się rękojeść, albo ten prąd dobieży w przysionek domu rodzinnego.
WÓDZ. I, jeżeli się zatliła gdzie belka, rozdmucha pożar...
PIERWSZY. Bo nie było tam ojców, jedno byli pastuchy stada bawołów...
*
A ojcowie nasi nie mieli żon...
*
Kiedy im już zabrakło na hekatombę[40] krwi, kiedy wyszczerbiły się falangi pod messeńskiemi kosami, wtedy odstawili żołdaków do owdowiałych łożnic w ojczyźnie ich...
*
I porywała się ta i owa niewiasta, lecąc do bram na spotkanie posła z pola bitwy... Ten wiatru poświst, wyrzucony popchnięciem miecza, ten prąd powietrza niechaj szuka matki Spartanki i wygwizdnie w jej siwiźnie słowa przekleństwa.
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał, i nie miał ojca, i żaden z nas nie miał ojczyzny!...
WÓDZ. Bo my nie Spartjaty ani lacedemońskie męże — my Partenjanie![41]
I pójdziemy, gdzie granit odpycha morze, i odepchniemy morze stu wiosłami, i odepchniemy ramieniem zmorę wspomnień, bo zahartowano nas pierwej pieluch, a potrafimy znieść wszystko — prócz tej ojczyzny!...
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał i nie miał ojca i żaden z nas nigdy ojczyzny nie miał.
(przechodzą)
MALCHER. Wypróbowali, panie, szabel, wypróbowali... Ale, co rzekli między sobą, nie rozumiem, jedno myślę, że tędzy [305]ludzie i coś razem podobni do owego etranżerskiego[42] legjonu, który w Algerji widzieliśmy...
OMEGITT. (porywając go za ramię) Chłopca z końmi wołaj mi wraz! Uchodźmy!
(Omegitt i Malcher uchodzą w stronę lewą, gdy od prawej wstępuje Chór ateński, a następnie we dwa półkręgi rozłamuje się).
CHÓR PRAWY. W człowieka życiu są chwile próżne, chwile czcze. Ale w żywocie prawdy chwil takowych niema, jedno jest ciąg. Dlatego chór ateński wciąż się wiedzie, jako nieustannie czujny areopag[43].
Kto nie rozmawiał z nim? Kto z nim nie rozmawiał? Ale on sam rozmawia ustawnie z prawdy rytmem.
Zachwycił się on raz o pierwszorzędny ton harmonji, który przewodniczy światom, i najnieprzerwaniej kołuje odtąd, jak planeta.
Czy widziałeś, ażeby się kiedykolwiek uniósł albo zaśmiał — albo żeby przesyt i znudzenie znalazły się na równej drodze jego? Zaiste, takowego męża nigdy nie było... A wszelako: ateński chór takim jest.
LEWY. Dlatego, że w życiu męża są chwile próżne, chwile czcze, lecz w prawdy żywocie chwil takowych nie było nigdy.
EPOD. Błogosławione jest światło i nie bywa złorzeczonym cień; ale, kto zguby poszukuje, temu jedno i drugie dopiero za znalezieniem przedmiotu sprawuje radość.
CHÓR. Oto, widzę, zbliża się mąż ateńczyk i poziera dokoła niespokojnie, jakoby, na tym kraju ziemi rzeczypospolitej tam i sam wzdłuż stąpając, w dwie zarazem poglądać przyszedł ojczyzny.
LAON. Onego dnia dawnego, kiedy, wyrostkiem ledwo będąc, rzuciłem się ze skołatanej nawy za tonącym człowiekiem, azali rozważyłem w sobie pierwej, iż ocalę dla siebie ojca i obywatelstwo i ojczyznę? Podobnie i dziś tegoż samego siebie poznaję w sobie albo boską tożsamość nieustannej nad sierotą opieki!
Jako bowiem dnia po wszystkie pamiętnego podołałem był wydźwignąć z toni morskiej sędziwą osobę Kleokarpa, któż wie, azali napróżno wiarę dałem pozorom i wieściom i czyli nie zbyt płocho się porwałem, ażeby ukrywane wycieczki Eginei aż tu dośledzać!
CHÓR. Człowieku, który wyziewem niewolniczej azjackiej przypowieści obejmasz jasną prawdy rdzeń, a który masz gest i postawę i ubiór obywatela ateńskiego, nie opowiadaj, jeno powiedz.
LAON. Metek[44] nie jestem, i podobno, że nieco więcej niż izotel[45], a prostatem[46] mym człowiek areopagita, któremu uratować życie dały mi bogi. Urodziłem się pono na dalekich brzegach Fenicji, a odrodziłem się na pianach fali morskiej; mężem uczyniła mię galera czarna z czerwonym żaglem, a obywatelem lud ateński na progach przysionku Tezeusza[47].
Areopagita Kleokarp jest mi ojcem wedle sprawiedliwości...
Sprawiedliwość od boga bogów idzie. Kleokarpa pierścień na palcu moim nosząc, nie przyozdobiłem się świecidłem zewnątrz ponętnem. Są albowiem burze i nawałnice nietylko owe, które widujemy z dachów w odległości, ale i te, co samychże przysionków kolumnami wstrząsać umieją.
— Oto szlachetnego Kleokarpa dostojna córka od niektórych dni znika z domostwa i powiadają języki niewstrzymane, że chadza według poszeptów Tyrteusza, odkąd tego poetę wielka wyrocznia podała głosowi ludu ateńskiego, a Ateny go stawią na czele zastępów lacedemońskich...
CHÓR PRAWY. Powiadają mędrcowie wschodni, że na krańcach przestrzeni nieustannie wrzące jest ogromne koło wichrów i ciał i duchów.
LEWY. Nieustannie parte i okręcane światów pochodem.
PRAWY. Tak samo i na wybrzeżach świata tego nagromadzają się mroki, przez które niejeden duch przechodził bohaterski.
LEWY. A widnokrąg myśli człowieka zaokrąglony jest milczeniem i melancholją.
EPOD. Na kraju tym dwóch ojczyzn, o obywatelu ateński, wśród ruiny tej, której dwa ościenne ludy nie śmiały [306]podnieść z upadku i która przeto legia dwakroć głębiej, iż środków i sił miała dwakroć, o obywatelu ateński, tu kogo przychodzisz szukać i jaka cię utrapiła niespokojność?...
LAON. Pogodnie jest lśniący hełm Minerwy, a słowa umiejętnego męża nie są porywcze. I tragiczne także umysły chórów, przechadzając się po krańcach sceny żywota, łacniej mogą o burzach mówić i wyrokować o nawałnicy morskiej, kształtne podnosząc z piasku muszle, niżeli ów widziany z dalekości pod walącym się masztem sternik. On się wydawa im tak drobny, jak odłamek koralu, który na morskim brzegu tam i owdzie zarył się w piasek.
CHÓR PRAWY. Jako wspaniała jest demokratyczna ateńskiego ludu swoboda, jako wspaniała! Ale prądy głosu ogólnego zdradliwemi bywają i bystremi falami swemi łatwo mogą grochowe ziarnka unosić. Dlatego nieuzasadniona często wieść tem skorzej porywaną jest, im lżejsza.
LEWY. Dlatego w rzeczach treści boskiej do cichego ty raczej areopagu, o nocy, idź! A jako jest niebieski obszar firmamentu w całym majestacie wszystkich gwiazd, tak wypogódź pierwej w piersiach twoich wszelkie uczucie i niech się tak wygwiaździ każda twa myśl i słowo jedno po drugiem!
CHÓR PRAWY. Ku temu to salamiński Solon[48] utwierdzić podążył starożytne areopagu kolumny[49] ażeby tam, gdzie samodzierzstwo ludowego głosu nie jest bynajmniej tamowane, miarkowało się w sobie nakształt morza, dośrodkując do głębi i okrywając się z nadwierzcha lekkiemi piany. Areopagu ciche koło, pod gwiazdami zasiadające w nocy, głębią jest, a pluskającemi tęczami zwierzchu są uliczne wrzawy i wieści płoche i szumiąca w słońcu popularność.
LEWY. Przecież daleko łatwiej jest posłyszeć otrzymane ze Sparty wiadomości, jeżeli kto je pierwszą ręką miał, niżeli od środka ziemi, z samych Delf, wygłoszone słowa Apollina umieć odgadnąć, albo umiejętnie odgadnione powtórzyć zdrowo.
EPOD. Przeto, o ateński obywatelu, wiedz, iż dlatego właśnie Chór spotykasz, który tu po słowa prawdy przyszedł, aby mu nadlatywały stąd i zowąd. Jako kiedy, poszukiwając ziemi środka, Jupiter[50] rzucił orłami dwoma od zachodu i wschodu niebios, ażeby się nad okopami Delf spotkały.
LAON. O stugębna wieści, któż cię nauczył okradać bogi z prawd, a ludzi z serca i otuchy, by nienarodzoną jeszcze przyszłość na szwank narażać? Podobna Molochowi Ammonitów[51], którego bronzowy posąg w dziecinnych snach moich mię utrapił, przeciągając rozpalone do czerwoności ręce swoje w mrokach północnych nad trzcinowem sieroty łożem. Ale oto spostrzegam w dali męża, którego po chyżości samej łatwo poznać, że lacedemońskim jest biegaczem: widzę, jako, utykając przed się ostrzem kostura, przerzuca się i toczy po pagórkach, niby rozigrane koźlę młode... Ten, zapewne z wiarogodnem wysłany będąc słowem, albo z nakreślonemi ręką pewną znaki, podążą, podąża i już jest wcale bliski.
EPOD. Stało się więc, iż odpowiedzią Chóru jest objęcie w siebie i tego głosu, który zapytywał go przed chwilą i który nieledwie że popędliwie mu zaprzeczał. Podobnych temu prawdy zwycięstw daleko więcej bywa, niżli piasku atomów na wargach morskich.
(Laon przechodzi ku głębi sceny, gdzie pod kolumnami dwoma spotyka się Chór prawy z Chórem lewym i od czasu do czasu wiąże Epod[52]. Laon, nieco bliżej przodka sceny, przed miejscem, właściwem Epodowi, wstrzymuje się)
(Daim po ostatnim skoku swoim odmienia krok i wchodzi z szczególną starannością)
CHÓR PRAWY. Ten sam, co ledwo chwila temu jak rozigrane gził się koźlę, ten sam zbliża się kroki kapłańskiemi.
LEWY. Wedle Likurgowego[53] testamentu, z którego tyle im zostało wokoło nich, iż układnie ruszać umieją członkami ciała...
EPOD. Zaprawdę, człowiek odpowiada całym sobą pierwej, niżeli folgę dawa słowom.
CHÓR. Nie ku czemu innemu ateński [307]chór pogodnie się okręca w rytmie planet.
LAON. Mężu spartański! Jeżeli biegaczem jesteś, wygłoś nakazaną tobie z góry powieść, a jeżeli, co większa, masz tablice, porozumiewalnemi znakami zewnątrz jasne, tedy zapytuję, czyim rękom i oczom i czyjej są przeznaczone umiejętności?
DAIM. Słowem pierwszem od Sparty: «Zwyciężyć albo zginąć!» A lacedemońskiem pytaniem te drugie słowa: «Gdzie wódz?» A trzecią likaońską przypowieścią, iż każdy z żelaznym mieczem swoim stoi, jak wryty.
Okrągłe puklerze, i torby chleba, i powózek smarowane koła w oczekiwaniu drżą.
Sto świń dzikich a tucznych mają kapłani, kiedy zechcą, i trzymają ogień w pogotowiu, siedząc a myśląc.
Ale równi wysłali gońce i biegacze, jako ja jestem, i nauczyli ich napamięć wszystkiej powieści, którą rzekłem, ażeby o wyczekiwanym wodzu dostać języka.
A teraz: trwać mam tu, aż mi kto powie, co napowrót godzi się odnieść, bo zaprawdę że już i lakońskich brakuje słów, tak bardzo wiele powiedziawszy!...
CHÓR LEWY. Ci ludzie narodowy zatracą język przez wyskok sił...
PRAWY. Jak stracili już jedno pokolenie samowolną banicją[54] Partenjanów...
EPOD. Nie powiedziałeś zbyt wiele, mężu spartański, jeżeli daleko więcej wzamian wyglądasz. Naucz przeto uczciwie pytających o tem wszystkiem, cokolwiek w tak przeważnej chwili wiedzieć należy.
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Wszelako ateński niewolnik swojemu jedynie panu powolnym bywa, mianując się równym poza domem każdej osobie. Zaś inaczej jest aż dotychczas z powolnością ludu spartańskiego i dlatego ja ci nakazuję, mów, co wiesz.
CHÓR. Ten się sprawił, zaiste, jako rzeczypospolitej obywatel trzeźwy i czujny, używając prawa, które mu dano, ani je w niepożyteczności zatrzymując...
— Biegaczu spartański, tobie nakazujemy, mów, co wiesz.
(chwila milczenia)
LAON. Mów, co równi trzymają między sobą?...
DAIM. «Zwyciężyć — lub zginąć!»
LAON. A lud?... Co trzyma?
DAIM. «Zginąć — lub zwyciężyć!»
(chwila milczenia z obu stron, jakoby rozważając powolnie Daima odpowiedź)
CHÓR. Zaiste, chrobra jest w prostocie swojej lakońskiego języka siła i treść!... Zaiste, chrobra!... ale rozliczniejsze są daleko obyczaje ludów na świecie, i wygłosy, i powiedzenia im właściwe. Dlatego Ateńczyk wszystkie piękna każdego narzecza woli objąć, albowiem świątyni nikt nie stawia z jednej kolumny.
LAON. (do Daima) Jeżeli przeto pomiędzy równych okrzykiem i okrzykiem ludu jest różnica, tedy w całej Lakonii, widzę, iż takiego niema męża, któryby tymczasowo ponieść umiał trudy harmosta!?...[55]
DAIM. (z niejakiem oburzeniem) Hieroplit dzielny trwa.
CHÓR. Obywatel, nazwiskiem Hieroplit, kto jest?...
LAON. Kto jest człowiek nazwiska nieznanego?
DAIM. (nieco poruszony) Od Lakońskiego golfu[56] do zatoki Korynckiej cały świat o Hieroplicie wie, że dzielny jest.
A kto więcej rózgami był okładan, niechaj stanie!
A kto świsnął z ołtarzy więcej bułek i, z kolegami w równi się dzieląc, zjadł, niech mi zaprzeczy.
Azali messeńskie dziewczyny nie szalały, kiedy nad granicą kozy pasł?...
Azali nie płynął aż do Krety, gdzie bywa mądrość?
«Hieroplit!» kto zakrzyknął, kupę powiedział i takowy odpocząć sobie może, jak w święto wół.
CHÓR. Osobo lakońska! Czy nic więcej o pospolitej rzeczy spartańskiej nauczyć nie masz?
DAIM. Górą Hieroplit, górą!
Zginąć, albo zwyciężyć!
CHÓR PRAWY. Zaledwo że z Focdy[57] powiał wiatr i jeszcze nikt słowa wyraźnego wyroczni nie zna. Cóż się godzi mężowi temu odrzec i jakiej powieści się nauczy zmordowany Lakończyk krótką rozmową?
[308] LEWY. Dla wyrozumiewających wyrocznia dawa: myśl, dla gwałtownych i krzepkich: nagi ukaz, a oczekiwanie dla pierwszych niewyraźnym tylko prologiem bywa.
EPOD. Spartański biegaczu, w dni niewiele naznaczony przez bogów harmost do Lacedemony[58] zdąży. Ateny podejmą imię jego rękoma swemi z kolan bogów. Ale czyli przez pogodne błonia Arkadji[59], albo czyli po gruzach tych przechodzić będzie, czyli może wioseł pięćdziesiąt poniesie go brzegami Cyklad do Likaońskiej zatoki, tego ani wiedzieć dotąd niepodobna ani wiedzieć się godzi w wigilję wojny...
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Synem przygotowanej do walk będąc ojczyzny, umięjętnie czuwaj w roztropności.
II.
Opodal jednej z bram ateńskich — uprzedni dziedziniec letniego domostwa Kleokarpa, po dwóch stronach laurowe chodniki i marmurowe ławy, przed jedną z ław krosna i co do tej roboty się należy — czas nadwieczorny.
(Dorilla chwilę pogląda dookoła — Eginea wchodzi z głębi sceny)
EGINEA. (wchodząc) O, jakże szybko ubiega czas, Dorillo, gdy użycie jego naprzemiany od nas i nie od nas znów zależy.
DORILLA. Ale kto oczekuje zarazem ojca, pana domu, siostry i przybranego brata, ten zależy we wszystkiem nie od siebie...
EGINEA. (zbliżając się do krosien) Poglądam na ostatni ścieg mej igły...
DORILLA. Czy ażeby przypomnieć sobie ciąg rozmowy, którą nagle przerwawszy, opuściłaś była progi domowe na tyle czasu!...
EGINEA. Dlatego przypatruję się, o siostro, którą z barw wypija skorzej słońce, jeżeli kto pozostawi krosna cudze na powietrzu odkryłem przez tak długo...
DORILLA. Nie sądź, Eginej, że tę niską wymyśliła przeciwko tobie psotę mało cię kochająca siostra, ale ta, która została domu panią w nieobecności trojga osób, sama, rozkazała, ażeby krosna tak pozostały...
Niechby z areopagu wracający ojciec i pan, przechodząc, zobaczył pustą ławę i porozrzucane włókna, a na zapytanie jego, z władzą rzeczone, odpowiedziałby sługa ogrodowy albo która z niewolnic, nie Dorilla!
EGINEA. Któryż areopagita kapłanów nie zna i nie wie, jakie się obchody przygotowują na dni świąt, albo który, przez Pnyx[60] przechodząc, nie spotyka mistrzów chóralnych, ażeby miał nie przywieść sobie na myśl, ile prób rabiają córki ateńskie, zwłaszcza, jeżeli mają być nowe hymny w użyciu?
DORILLA. (półgłosem) Przez poetów pisane nowych...
EGINEA. Zwłaszcza jeżeli być mają nowe hymny i jeżeli córka aeropagity jest koryfą[61], odpowiadającą za cały jeden chór.
DORILLA. Zapewne, że o tak świętych pracach zwykło się (jak mówisz) wcześnie rozmyślać, nie zaś w jednej chwili, nagle...
EGINEA. Przypomniałam sobie sen, Dorillo!...
DORILLA. A! I wytłumaczonoż go pomyślnie?... A!... i musiało być dzisiaj dość ciekawych w wilgotnym przysionku Fobetora?
PIERWSZA Z NIEWOLNIC. (wbiegając) Ogrodowy sługa postrzegł pana i ojca już pod modrzewiem wielkim, gdzie rozchodzą się miedziane drogi...
DRUGA NIEWOLNICA. Sługa ogrodowy dawno już postrzegł pana i ojca pod wielkim modrzewiem. Łaziennik ma polecenie zgotować kąpiel.
TRZECIA NIEWOLNICA. Pan i ojciec postawił nogę na ziemi swojej. Bliski jest...
DORILLA. Opowiesz mi twój sen. Koniecznie twój sen mi opowiesz...
EGINEA. Opowiem ci, gołąbko moja...
(siada do krosna)
(Kleokarp wchodzi głębią sceny, poprzedzają go niewolnicy; pogląda maleńką chwilę na córki swoje i daje im znak ręką, aby na miejscach pozostały, przechodząc, jak człowiek znacznie znużony)
[309] KLEOKARP.
(z błogim uśmiechem) Zaiste, że nie egipskiego to przysionek domu, gdzie mężowie w zaściankach niewieściemi zajęci są sprawami, a ruchawość i język kobiet rozlegają się naokoło...
(przechodzi ku stronie, gdzie bieleją kolumny przysionku)
DORILLA. (na stronie) I oto jeszcze pochwalona!... I pochwalona jeszcze... (do Eginei) Widzę, o siostro, że służyłaś dziś bogom.
EGINEA. (powoli krosna swe zwijając) I że w imieniu twojem zawiesiłam wieniec róż białych, gdzie płoną same.
(pierwsza niewolnica zbliża się z poleceniem do Dorilli)
DORILLA. (wstając z miejsca swego, do Eginei) Dzięki tobie, gołąbko moja! Przygotować ojcu łoże pośpieszam.
EGINEA. Ile razy go widzę, gdy po areopagowem wraca czuwaniu, zdaje mi się, że bielmo księżycowe uniósł na świętych włosach swoich i że gwiazdy zaciekły mu w źrenice. Siostro, niech ja ojcu zgotuję łoże!
DORILLA. Dziś służyłaś już bogom.
(uchodzi)
EGINEA. (poglądając za uchodzącą siostrą) Córkom bogów! Jupiterowym córkom[62], które zaręczają natchnienia dla poetów.
Pytanie jest, azali więcej i bliżej bogom służy powolne i proste serce niewiastki cichej, krzątającej się w obrębie ścian domowych czyli raczej, kto całą swą postacią w naznaczone zgóry wyroki wchodzi i, wchodząc i wejść mając i usiłując wejść i cofnąć się nie mogąc i cofnąć się targając, drży!?...
(z głębi chodników laurowych upada kamyk, obwinięty w różdżkę pełną kwiatu granatowego)
EGINEA. (podnosi kwiat i, podbiegając ku cieniom laurów) Kroku jednego naprzód! Czy nie mówiłam, że najwcześniej o pierwszej gwiaździe?
TYRTEJ[63]. (z głębi cieniów) Zdawało mi się, że wznijdzie, skoro tu wejdę, i że wystąpi na niebiosa, kiedy ją wskażę palcem...
EGINEA. (groźnie) Jeśli jeden krok zrobisz naprzód, to... to nie o pierwszej gwiaździe, ale o siedemdziesiątej siódmej...
TYRTEJ. (znikając w cieniach drzew) O całej drodze mlecznej...
PIERWSZA NIEWOLNICA. Domu waszego syn, Laon, brat wasz, niewolnikowi konia oddał i ma się ku wam.
EGINEA. (wskazując krosna) Myślę, że pan i ojciec wieczerzać zechce małą chwilę, niżeli upadną pierwsze mroki...
(niewolnica pierwsza i inne dwie krzątać się poczynają około zestawienia siedzeń i przyborów, potrzebnych do wieczerzy)
LAON. (wchodząc) Widzę, że bliźnięcy twojemu kwiat granatu mimowolnie uszczknąłem. Może nawet z tegoż samego krzewu, może z tejże samej gałęzi?... Skąd wzięłaś twój, dostojna siostro?
EGINEA. (zapinając kwiat w warkocze) Służy mi jako wzorzec w drobnej robocie niewieściej i nieledwie że wyrasta tu przed krosnami. A twój, o dostojny bracie, twój niech spocznie w bujnych włosach Dorilli, ażeby obie siostry w równem były ubraniu.
(nie przerywając słów, umyślnie)
Wszelako nie nawykaj opuszczać sióstr, wszelako nie opuszczaj gołąbki naszej Dorilli na tak długo!
DORILLA. (od strony przysionku, gdzie przewodniczy zostawiającym wieczerzę) Laon!
EGINEA. Podaj nieco skroni twoich! On chce, ażebyś upięła we włosy kwiat, który przyniósł...
(Kleokarp od przysionku zbliża się wolnym krokiem ku przygotowanemu wieczernikowi, a spostrzegłszy Laona, daje mu uprzejmy znak swą ręką, poczem na przysłanej ławie się układa. Laon i niewiasty zbliżają się)
LAON. Żeby cię oglądać spoczywającym, o panie i ojcze mój, nie wiem skąd potrafiłbym lub chciałbym zdążyć, ale mi powiedziano na Pnyx (o czem i sam mógłbym był się domyśleć), jak dalece miały być ważnemi areopagowe zagajenia nocy ostatniej (jeżeli takowe innemi były kiedykolwiek). Przeto, ażeby myślom twoim i upodobaniom nie być dalekim, przyjąłem wdzięcznie zawezwanie przełożonych [310]nad robotami portowemi mężów, którym uprzejma należy się powolność, i ludzi rzemiosła, w którem, powiedzieć mógłbym, iż do bezużytecznych nie liczę się. A jako jest zupełny we wszystkiej okrągłości swojej orzech świeży, kiedy, ciężką odtrąciwszy z siebie zieleń, wytoczy się sam, złoty i dojrzały, tak udatnie skończoną spuszczaliśmy koryncką galerę nową na pełne morze, czego się ani bez libacyj[64] wstępnych arii bez przygodnej wycieczki czynić nie zwykło.
KLEOKARP. Nie napróżno, nie napróżno powtarzać zwykłem, o Laonie, że Jowiszówna wielka, glaukiemi[65] na Ateńczyków poglądając oczyma, przypomina im błękitne obszary mórz. Niech narody wyrostki ufają raczej w krzemiennej sile ramion, a ich szybkość i zwrotność niechaj od jeleni bierze przykład i stanie się uradowaniem klaszczących widzów lub tych, którzy wydzielają płacę w czas igrzysk! Lecz obywatel dojrzały, lecz umysł wolny, wyręcza elementem dziką siłę i on w jej rozhukaniu nie pokłada dobra publicznego... Cóż zaiste, podobniejszego do rzeczy boskich nad gwiaździarską ową umiejętność, której słodki nasz Tales[66] przewodniczy, mąż, którego badaniom zarzucają wszelako płonność!...
EGINEA. We wszystkiem niżsi, ojcze, niżsi od służebnej kucharki mędrca...
DORILLA. ...Która przynajmniej była mu użyteczną w prostocie swojej...
KLEOKARP. (dalej do Laona) Powiedziećby można, że, jeżeli nauczony w niebieskich rzeczach człowiek powraca wejrzenia swe ku ziemi, tedy wraz obejmuje nad elementy rząd i o tyle zbywa się siły dzikiej, ile potęgą morza się wyręczył, — elementu, który niewięcej i niepierwej człowiekowi podlega, jedno, jak prędko i o ile umysł jego zapatrzył się w niebiosa.
EGINEA. (poglądając wgórę) Jako kwiat na wysokości rośliny swojej, tak mi się wydawać zwykły gwiazdy, iż są kwiatem wysokości świata tego.
Dosyć jeszcze czasu, nim pierwsza wznijdzie!
DORILLA. (poglądając niżej) Oto wchodzącego śpiesznie gościa spostrzegam.
LAON. Poznaję gładkiego syna Chariklesa!...
GOŚĆ. (zbliża się krokiem zadyszanym i odzywa gwałtownie naraz do wszystkich osób) Żaden Koreb, żaden Koreb, najzawołańszy żaden jeździec tyle i w tak krótkim czasie nie przewiał pyłu, ile go dziś rzuciły wokoło miasta tessalskie kopyta konia mojego...
(spostrzegając obecność starca)
Trzeciego areopagity czcigodny dom nawiedzam...
(zajmując wskazane miejsce i ciągnąc rzecz, niekiedy wielkiem zadyszaniem przerywaną)
Odkąd już tajemnicy niema bynajmniej, a wieść stała się prawdą...
(hamując się na chwilę obecnością areopagity)
Ile że żadnej już niema tajemnicy, podążyć jeszcze chcę opodal choćby na chwil niewiele, do rodziny czcigodnego pentakontarka[67], gdzie czuwanie przeciąga się w noc późną. W różnych miejscach, dopiero się z ust moich i ode mnie pierwszego dowiedziano nieodmiennej a dziwnej prawdy o szczególnem Tyrteja przeznaczeniu...
LAON. (z oznaką lekką wstrętu obraca się do areopagity i pogląda na lica niewiast) Niewiele jeszcze temu dni, pomnę jak dziś, kiedy na rzecz małych bachanalij[68] napisałem był ów wiersz (dla którego jednogłośnie pogardzono Tyrteja rymem), któż wtedy w całem mieście byłby się poważył dopuścić, choćby jak coś najoddaleniej prawdopodobnego, że ten właśnie, że ten nieledwie wyświstany rymotwórca w Apollinowym stanie wieńcu na progach wielkiego Tezeusza!
KLEOKARP. (z półuśmiechem) Ta więc tylko już jedna zostanie tajemnica: ile oczekiwać było trzeba na dzień, białym kamykiem naznaczony, ażeby rym wyroczni, nadeszły z Delf, we właściwej jasności dał się odczytać...
(Kleokarp daje znak niewiastom, ażeby się od męskiej rozmowy oddaliły; Eginea i Dorilla ujmują się za ręce i powoli odchodzą w cienie laurów)
GOŚĆ. (jak na początku, mówi bez uwagi na obecnych) Niezbyt jeszcze dawno i tu, opodal, przed domostwem czcigodnego pentakontarka — pomnę jak dziś — któż nie mówił o chromym Tyrteuszu, że jest «kulawy?» Któż go i «jednookim» nie [311]nazywał mową człowieczą? Dziś, kiedy stu jazdy spartańskiej z koni zsiadło i zatknęło długie swoje włócznie przed świątynią wielkiej Minerwy, kiedy lud ruszył od Pnyx patrzyć na opienione konie, na chlamidy[69] czerwone i na milczące postacie mężów bronzowych; dziś, kiedy powoli wchodził Tyrtej na marmurowe stopnie, a chór stał pod rzędem kolumn, sam do kolumn podobny; dziś zauważono, że nie jest bez osobnego wdzięku kolebanie się w chodzie szczęśliwego bogów ulubieńca, że podobną ochwiejność kroku mają męże, nawykli do panowania falom morskim lub nieskorzy do ubiegania się o rzeczy, które powinne są ich czekać. Dziś, zaprawdę, dopiero spostrzeżono, o ile i samo nawet przyćmienie oka lewego znamionuje wzrok rzutny i trafnie do ucelania uzdolniony. Dziś stał się głos bogów głosem ludu...
Niech żyje Harmost! Słyszę rżenie konia mojego...
(podnosi się i nieledwie bez pożegnalnego znaku odchodzi, sam w sobie zadumany)
KLEOKARP. Mniemań ludu niestałość i sądzenia jego, do fal podobne morskich, zaledwoby powinny niepokoić tych, którym się przedstawiają elementa w postaci ich zewnętrznej, nie w zawiadującem niemi prawie. Ale zawiść, miotając sercem człowieka, nie dozwala dostąpić myśli tam, gdzie ostatecznie pierwsza prawda przebywa i każdemu, co dobiegł jej, wydziela sił we dwakroć tyle, ile na dobieganiu zużył.
Zniechęceni niesprawiedliwością współczesnych są podobni do człowieka woźnicy, któryby, zapatrywając się na koło, nieustannie okręcające się tam i napowrót, zwątpił o podobieństwie iścia naprzód; zaś ludzie, zawiścią udręczeni, poglądają jedynie obok siebie i mocni są tylko o tyle postępować, o ile mają współzawodników przed oczyma... Ci i tamci pracować się zdają, ażeby panowanie elementów nad prawdami wstecz bogom i cnocie uzasadnić, a boleść ich wewnętrzna z tego pochodzi, iż, nie wiedząc, że przeciwko sobie samym działać pragną, cierpią, iż działać nie są w możności.
(Kleokarp zwolna się podnosi i, opierając ramię na Laonie, ma się ku przysionkowi)
Czy i ty, o Laonie, poczuwałeś omacną chwilę zawiści za dowiedzeniem się o szczególnym Tyrteja losie?
LAON. Podpierając ramię twe, o panie, brakuje mi tylko jednej rzeczy, ażeby zupełnie być szczęśliwym, ojcze!..
KLEOKARP. Laonie, synu, mów!
LAON. Ramię twoje, ojcze, podpierając, chciałbym być bliższym tobie... krwią.
KLEOKARP. Sióstr masz dwie...
LAON. Sióstr dwie...
KLEOKARP. Czy nie obie zarówno bratem cię zowią?
(zachodzą w przysionek domu. Dorilla występuje pierwsza z cieniu laurów, a drugą stroną niewolnice, którym owa w zwijaniu wieczerzy przewodniczy)
DORILLA. Siostro Egineo, patrz, jako w czarze, której nie dopił Laon, odbijają się i szklą wczesne gwiazdy!...
EGINEA. (obłędnie) Wypij je siostro moja! Zdaje mi się, że słyszę rżenie koni...
DORILLA. To nadobny syn Chariklesa obiega miasto, prędszy nad wieść.
EGINEA. (zatrzymując się przed domostwem) Radabym doczekać się dziś śpiewu słowików...
DORILLA. Nie pozwolę ci, jeżeli mi nie opowiesz snu twojego.
EGINEA. Nie opowiem ci snu mojego, jeśli mi wpierw wysłuchać nie dasz, co słowiki o swych snach powiadają.
DORILLA. (wchodząc w przedsionek) Pomiesza ci się w główce twojej i będziesz mi opowiadać potem rzeczy słowicze.
III.
Inna część ogrodów Kleokarpa. Noc.
EGINEA. Zdawało mi się, że upadł kwiat granatu, ale to, widzę, upadł suchy liść...
Wydawało mi się, że gwiazda przeleciała zniecierpliwiona, ale to tylko świecący przemknął robaczek.
To, co jest na niebiosach, wydaje mi się jaśniejącem w przygodach rzeczy poziomych, gdy poziome odnosi się przed oczyma mojemi na niebiosa. Ziemia i eter odcofnęłyż się ode mnie czyli mię ogarniają wirem nieznanego szału?
Teraz, teraz sobie samej, niestety, ufać przestawam: potrąciłam-że kamyk okrągły stopą niepewną i drżącą?...
(garnąc ręką ku ziemi)
Ale owo i kwiatu pąk wilgotny, owo [312]i uskrzydlający mię dreszcz, co przenika zupełnie całość istoty, tętniąc silnie, rączo i równo, jakby odpowiadał z wnętrza człowieka akordowi, rozbrzmiewającemu na niebiesiech...
W rytmie cała się czuję, i oto już nie będę więcej omylona. To... on!
TYRTEJ. Zatrzymałaś mi dziś bicie serca dla upadku kamienia na ścieżki twoje, a wydało ci się grubjaństwem wszechprawo świata. Herkules boski byłżeby w sile docisnąć kwiatem wątłym na odległość tak wielką?... Niewiasto czarująca! Kamyk ten, w kwiecie uwikłany, to tajemnica święta rzeczywistości, to właśnie że jeden z najdroższych twojej płci klejnotów, to świat wasz... i to cię tylko obraziło! Zaiste, potrąciłaś się o świat cały gniewem twoim.
(po chwili)
«Tak jesteście wy wszystkie!» zwykłem był kiedyś mawiać, bluźnić; dzisiaj mówię: «Tak ty na jedną chwilkę chwili bywasz...»
Tak bywasz — mówię — i ty...
EGINEA. Więc dlatego, o Tyrte, omyliłam siostrę i dałam się sędziwemu ojcu omylić, aby pierwszem spotkania naszego słowem było nieporozumienie i tęsknota, do wyrzutu podobna? Dlaczegóż serce, oczekując, nie oczekuje nigdy według kształtu, w jakim rzeczy po sobie następują i zdarzają się?
TYRTEJ. To jest jeszcze owo ziarno kamyka, objęte purpurą granatowego kwiatu i nadające całości wagę konieczną...
Kwiat skoro na zamierzone upadnie miejsce, odtoczy się wraz kamyk okrągły...
A któryż go przechodzień nazajutrz pozna, lub z twardego czoła jego wyczytać potrafi, co ten kamień spokojny poczynał w nocy?
EGINEA. Idziesz za myślą twoją, Tyrte. Ja tu za sercem przyszłam.
TYRTEJ. (podając jej rękę i ramię) Nie zbłądziłaś.
EGINEA. Oto mi powiedz raczej ty, co poczynałeś w dniu ubiegłym.
TYRTEJ. Dawałem życie, by wziąć żywot, a odbierałem co?...
Poglądałem na oblicza, żółte zazdrością, i musiałem przeto odgadywać wartość całości społeczeństwa, a tę odgadywać musząc, przynaglony byłem widzieć przyszłość, a przyszłość pojmując, wyniszczały mię smutki, i myśliłem, żeby też coś robić, o coby mię pod wieczór słodki głos zapytał: «Co dziś robiłeś?...»
I urwałem amarantowy pąk granatu, i oplatałem weń kamyk okrągły, i podniosłem ramię moje, patrząc w niebiosa, a zdawało mi się, że wybłyska gwiazda z eteru... I rzuciłem kamykiem w mirtowe przeddomie Eginei, popełniając nieznane dotąd grubjaństwo: samej ciężkości ciał dotkliwych!
To robiłem... i sporo innych rzeczy, ale wszystkie są smętne! Albowiem oblicze wielkie całych Aten, po pierwszy raz się ku mnie obróciwszy, po raz się ostatni obróciło. Żegnać mam? Witać? Nigdy nie dano mi swobody. A jednakowoż wszystko, i co krok, witać, witać muszę... U każdej z bram trzynastu, mogę być pewnym naprzód, że napotkam znajomości trzynaście, które mię dziś poufnym raczą uśmiechem... Przy Ceramice[70] wstrzymuje jeździec konia swego i, zeskakując lekko, pochyla się w objęcia moje: «Boski, miły Tyrteju!» — To Chariklesa syn (który mi urągał mało dni temu)...
W cieniach kolumn Wiktorji stoją zacne matrony i córy ich. Ta i owa rzuca mi różę białą, zapominając, do ila jest trudno kwiaty podejmować, skoro się kulawym przyszło na świat...
(Dni temu niewiele tak dobitnie piętnowały one moją ułomność!...)
Przed prytane[71] uderza mię w ramię mąż sędziwy, z wielkim pocztem idący (któregoże na życiu nie widziałem): nic nie rzekłszy, pośpiesza dalej z tajemniczym wyrazem spiskowego.
A około liceum! A przy teatrze! — Przy teatrze?... Dlaczegóż to wszystko nie przy teatrze jedynie?
U ostatniego wschodu świątyni Bachusowej przypada mi do kolan ogromny mąż i, obzierając się jak zbrodzień, szepce: «Do nas, do nas, osobo, przejrzana na niebiosach! Takiego-to my, wielkoludy, wyglądamy...» To niejaki Carohaj, Scyta z narodu (który mię nazywał ślepym i kulasem, gdy u jego Prostata uczyłem dzieci).
Piękne są Ateny! Święte miasto i umiejące, jak widzisz, dawać siłę wybranym synom swoim, dawać im siłę na wtóry dzień po usłyszeniu głosów bożych, gdy rozbrzmieją stanowczo nad człowiekiem, [313]przez żywot jego cały pomiatanym... Gdyby można było dorzucić grochowemi ziarny do Olimpu, przewotowałby może lud ateński wyroki i samego Apollina...
(postępują razem; Tyrtej się zatrzymuje i poczyna z westchnieniem)
Czemuż ich pieśni już tak mało pewna
Treść i skażonej całości?
Lutnie ich czemu z łomliwego drewna,
A nie ze słoniowej kości?
Ta ich łomliwość czemu jednak rzewna?
Spyta mię serce, łzom żyzne:
Wygnana oto wdzięki swe królewna
Kryje w poziomą pstrociznę!
I ów, co boski duch na dziejów karty
Bierze, jak orzeł na skrzydła
Słońce, poeta czemuż nie pożarty
Przez lwy, lecz stłoczon od bydła?
Orfeusz czemu mógł piekielne larwy[72]
Zebrać na strunę, jak pyły,
I zatrząść niemi, nie zmieniając barwy
Słów, ni poniżając siły?...
Furjom wspaniałej nie zabijał ody
Na hekatombę piekielną,
Choć szedł po żonę urodziwą, młody,
Śmiertelny szedł po śmiertelną...
............
Gdy ty, co śladem tak zacnym ozutą
Nogę, jak w złotym koturnie,
Na popiół stawisz Erebu[73], jak dłuto,
Miękkiej dające kształt urnie —
Choć bóg piekielny nie groźnem już bóstwem
Tobie, przed tobą zjednany:
I ty w purpurze (która jest ubóstwem) —
Ty, król, ty czemuś poddany?...
(po chwili z rodzajem obłędu)
Cedr nie ogrody, lecz pustynię rodzą:
Próżnia kołyską olbrzyma...
Eginej!... Wielcy poeci przychodzą,
Gdy poetów wielkich niéma...
(ciszej)
Lecz dziejów karta ma niejedną stronę:
Jest słowo z brzmienia, jest z ducha,
I bywa z dachów poetom głoszone,
Co powiedział wieszcz do ucha.
EGINEA. Ścieżki już niema dalej... Pozwoliłam ci kroczyć na wolę niosącego cię zapędu, aż oto uwikłałeś całe czoło w gałęzie lauru.
(odczepiając mu włosy z liścia)
Zaiste, że poeci wielcy nazbyt długi po sobie przestanek zostawili...
TYRTEJ. Tak było zawsze, o Eginej. I to jest właśnie, co ci śpiewam. Posłuchaj jeszcze:
Cedr nie ogrody, lecz pustynie rodzą,
Próżnia kołyską olbrzyma;
Wielcy poeci dopiero przychodzą,
Kiedy ich niéma!...
............
Popsowałaś mi całą piękność rymu i odczepiłaś mi z włosów wszystkie wawrzyny, pomiędzy które mię chore oczy moje i brak ścieżki zaplątał. Oh! nie tego, nie tego wyglądałem i upragniałem od kobiety...
A jednakże tobie powiadam, że nic bez ciebie...
Nic!... Nawet i sam delficki wyrok o mnie nie ma pełności swojej bez kobiety.
Co mówię ci, wielkie jest. Słuchaj!
(przysiadają oboje w wybłęku mirtowym)
Lacedemońskich stu mężów z rzędu celnego (który u nich «równymi» się zowie) widziałem dziś. Mało wyrażam, iż widziałem: bowiem dla mnie i ku mnie, i ku mnie, i rzec mógłbym, że po mnie zbiegli tu. Czyli z nimi mówiłem? Nie wiem, iż słowo Spartanów jest przestankiem mowy człowieczej.
A jakkolwiek przestanek ostatecznym nazwać się godzi całego tonu mowy wysłowieniem, nie przeto jednak opiewać nim nie można rzeczy potocznych dlatego, iż wzajemnie podawanym sobie i zamienianym być nie może.
Tę to jedyną treść pojąwszy w pierwszem zaraz zetknięciu się z lacedemońskimi posły, odgadnąłem nieledwie całość posłannictwa własnego i ozwałem się w sobie głosem ducha ku wyrokom delfickim, podziwiając boską onychże mądrość!...
A ozwawszy się duchem we wnętrzu siebie przechodziłem w modlitwie przed szeregiem stu niemych piersi mężów niemych, uderzając tego i owego po kamiennem ramieniu i dając się im zrozumiewać niewysłowionym całego postanowienia mego wzięciem i mocą. Lecz, gdzie piersi dotknąłem i ilekroć u okolic serca zatrzymała się ta ręka moja, tylekroć zadzierzgałem nią o klamrę żelaznego upięcia, pod którem, powiadam ci, Eginej, że człowiecze nie bijało serce!
(ciszej i tłumniej)
[314] Tajemnica to wielka... Przenika mię zimno świętego dreszczu, gdy dobieram słów dość poufnych, ażeby ci oną wypowiedzieć, ale wypowiedzieć nieba mi każą. Słuchaj:
(pochylając się ku jej skroni)
Lud ten cały zżelaźniał... Już likurgowego testamentu ostatnie słowo przyszło na świat w pokoleniu, zrobionem przez prawodawcę... Już skończyło się wszystko i bóg tam nic nie tworzy więcej... I już miejsca dlań niema, jak dla podrzutka albo dla nowonarodzonego niedołęgi, któremu też prawem śmierć zadają, nim wypełznie z kołyski. I oto przesłanek lakoński stał się w lakońskich dziejach, tak, jak w języku ich!...
I posłany jestem ja, nim dla bogów ojca miejsce się znajdzie...
(przerywa za znakiem Eginei)
EGINEA. (spostrzegając przerwę) To nic!... To tylko jedna wielka gwiazda spadła, lecz choć zapatrzyłam się w niebiosa, słucham a słucham. Mów!
TYRTEJ. Wielka jest to tajemnica, o Eginej, iż nie mogą być ludy zakochanego Pigmaljona rodzinami. O rzeźbiarzu tym wiesz z powieści świętych, iż rozpłomienił mu się w objęciach jego posąg kamienny i że takowy skoro za żonę pojął, miał z nią potomstwo. Synem łoża tego przecież był Pafus!...[74]
Nie przeraź się rzeczy słów moich, ani poglądaj w niebo, dopatrując, czyli nie zadrżą gwiazdy, skoro ci powiem, że Pafusów takowych ludem Lacedemona dzisiaj jest.
Pigmaljonem był stary Likurg i, z posągiem umiłowanej idei swojej tajemniczego uścisku dokonawszy, spłodził zastępy synów twardych, których goleń i czoło i najzacniejsze serca okolice przeświecają rzniętym marmurem. Gladjatorów to rzeczpospolita gimnazjalna[75], której koniec zapowiedziany był na Delfach, ale oni już ani słów wyroczni, lubo o nich głoszącej, nie byli w stanie pojąć! Zaiste, rzekł Apollin, iż «dopóty Sparta trwać będzie, pokąd się Likurgowe prawa nie wyczerpną...»
Śmiech mnie bierze okropny, okropny śmiech. —
— Zaprawdę, że tak, tak jest — i tak stawa się... Kilkadziesiąt tysięcy zdrowych głazów, żelazem dobrze skwadrowanych i po jednej architekta myśli zestosowanych w przewidziany naprzód ogół, skończenie też swoje mają naprzód; a pomnikiem są póty, dopóki trwa budowniczego abrys! Pierwej, potem i w przeciągu samegoż budowania... to są kamienie!
O historjo, jeżeli ty byłaś kiedykolwiek?... O historjo, patrz: Czy z tych-to żywiołów powstała ta ateńska republika? Kodrus[76] wielki, ostatni król, azali i dziś nie panuje nieobecnością wszechprzytomną? On, szukając śmierci od dzid doryjskich, na które się królewskiemi swojemi wparł piersiami; on, w sukmankę przebrany kmiecą; on, z tą umyślnie łomliwą kosą w ręku upadający, gdy zawołał: «Koniec królestwu ateńskiemu!» — czy rozumiesz, Eginej? — on kamieniem stał się węgielnym przeobrażenia ludu, i oto głęboka Aten żałoba rozrzewniła się po nim w republikę.
Nie nauczał on służby warsztatu jak rzemieślnik tępy i surowy, ale gestem jednym jako mistrz tworzył na wieki! Palec jego, wśród zamachów doryjskich i okrwawionych oręży podniesiony, blady palec jego pisał na niebie, a zatrzeć tego nikt połą płaszcza swojego nie potrafi, iż jest współboskie.
Królowanie takowe, o Eginej, obywatelstwem jest, aby się obywatelstwo wszelakie stało królestwem. Inaczej sędziwy począł sobie Likurg, wódz ćwiczonych od dziecka chłopiąt, marmurowych młodzieńców rzeźbiarz, mąż, który nie w boskiej sile przetwarzania, lecz w wierności swojemu własnemu zarysowi całą siłę stanu założył.
Współboskie poczęcie jest Kodrusa, jako owych, którzy z córami niebios wczasy swoje miewali, ale potomstwo Likurgowe jest ze współposągowego stadła przyszłe na świat i, dopóki kamienie zwyciężać mogą ludzi, póty zwycięży...
Lecz skoro już zwycięży i gdzie zwycięży, nie zostanie tam kamień na kamieniu...
(nagle)
[315] To tam wszelako, o Eginej, tam iść mając, odkryte mi są ku poznaniu te straszne prawdy.
Jak ogromnej miłości potrzebować będę, jak ogromnej, sama odgadnij!
Dlatego-to oprzej białe ramię swoje na piersiach moich i zupełną daj folgę tak szlachetnej i całej serce potrzebie. Żadnej z córek ateńskich nie wzywał nikt świętszym uczucia gwałtem. I jeżeli nie pojmiesz mnie, i jeżeli ty jeszcze nie pojmiesz, to ani Aten nie będzie, iż nie było w nich jednej kobiety!
EGINEA. Słuchaj, Tyrte! Niech stanie tu przede mną teraz ojciec siwy, poprzedzony służbą z pochodniami i na walne idący posiedzenia; niech oświecą nas w głębokich oczach jego szerokie łuny od stóp do głów, — nas, tak uplatanych ku sobie ramionami; niech zaskoczą nas wszyscy domownicy: a głosem tym samym, bez ochwiania i jednego wydźwięku słów, rzeknę, w tę się pierś moją uderzając, iż cały areopag jest w tej chwili, cały areopag w tej tu niewieściej piersi jest! I, jeżeli boski duch na Delfach zagrzmiał imieniem twojem, to nie będzie mu kłamać córka ateńska. Bo zaprawdę powiadam tobie, Tyrte, że syn żaden wielkiej rzeczypospolitej zupełniejszą nie był od ciebie miłością ukochany. Lecz nie dzisiaj, nie teraz, nie o schyłku tej nocy podrzucisz mnie na konia swego i pomieszam te sploty moje z rozwianą grzywą. Wiatr nie ten, co się zrywa, ochładzać mi będzie skroń i łzę odgarnie...
Tyrte, ty mi pozostawisz w mieście ludzi swoich, i rącze konie, i pozostawisz mi dokoła twoją myśl, i serce twoje, i tę moc, z którą mogłabym dziś czoło w czoło napotkać olimpijską ojca powagę. Moc, co biorę od ciebie, a niezadługo potem przyzywam jej sama, po nazwisku wołać tej mocy nie umiejąc; z mocą tą czekać będę chwili, stanowczemu przedsięwzięciu odpowiedniej, i wypowiem sędziwemu ojcu mojemu, cokolwiek czuję. A jeżeli ojciec nie pojmie mię, toć pojmą bogi; a jeżeli nie pojmie nikt, to pojmą rozkazy nasze, ludzie twoi, i rącze konie pojmą, wydążając po rosie nocnej, że przed nami tętni Zwycięstwo!
Tyrte, zdaje mi się, że wzrostem stałam ci się równą. Pojrzyj! Zdaje mi się, że i szerokością ramion moich stałam się na razie równą tobie — tak szeroko oddycham, szeroko tak, i pełno, i tak bezpiecznie...
TYRTEJ. To jest sen, o Eginej, który mnie się przedstawił nocy uprzedniej...
EGINEA. (zawierając mu usta palcem) Iż w objęciu twojem wzrosłam cała i stałam się tobie równą, o Tyrte?
Nie mów dalej, nic dalej nie mów! To jest sen, który mnie się nocy uprzedniej przedstawił.
TYRTEJ. Śnimy razem! — Czuwajmyż razem! żyjmy, i umierajmy, i odlatujmy razem w wiry niebieskie!
EGINEA. Bóg obwinął nas dwoje połą eterowego płaszcza swego, to i jakże cię opuścić potrafiłaby Cerery koryfea?... Niechaj niewolnice i niech dziewczyny barbarzyńskie zaprzedają miłości swoje za łan zboża, za parę złotych kolców, lub za cokolwiekbądź z ziemskich drogości. Nie na takim to przemyśle wysnowały się dzieje tej ojczyzny, co podesłała nam pod nogi zwaliska Troi! I nie pod tem niebem, w które Helena poglądała, i nie przed tym nareszcie areopagity domem miejsce na kram północnych branek...
TYRTEJ. Miłość taka, o koryfeo, to Grecja cała — to wolność, to prawda i to świętość...
Dlatego, kiedy będę już wjeżdżał w miasto nieznane...
EGINEA. (przerywając) I kiedy lacedemońskich dziewic chóry słać ci będą przed koniem pomost wawrzynów, Tyrte, pomnij, że będę z tobą...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy walczyć mi przyjdzie bojem wewnętrznym i poglądać z twardej powózki na łamiące się fale ramion krwawych wśród zawichrzonego marszem piasku...
EGINEA. Ja z tobą będę...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy osamotnieję przegraną bitwą i, tułając się, posłonię twarz moją do kałuży przydrożnej, ażeby się ręką napić wody...
EGINEA. Ja będę z tobą.
IV.
Scena przedstawia platanowy chodnik lacedemoński; tam i owdzie siedzenia pod drzewami; w głębi sceny droga wielka ku górom, a od drogi uciekające ścieżki ku parowom; po prawej stronie wdali widać, Dromos[77]. Ślepy inwalid spartański przechadza się, chłopcy igrają w małą bitwę lub za starcem wołają o przypowieści.
[316] PIERWSZY.
(dobiegając starca) Jeszcze jeden niewielki rapsod
[78], jeszcze jeden!... Usiądziemy wszyscy u kolan twoich, jak koźlęta — jak koźlęta pod gałęziami dębu, gdy księżyc rośnie...
CHÓR. Będziemy ci opowiadać i wskazywać każdego żyjącego, który przechodzi, a tylko jeden jeszcze rapsod przyrzecz!
PIERWSZY. I damy tobie chleb kradziony, jak nikt nigdy lepiej nie ukradł.
CHÓR. Oto właśnie pędzi zdaleka wicher piasku, a w omieci jego widać lacedemońskiego biegacza, jak przerzuca się na kosturze swoim.
STARZEC CIEMNY. (przysiadając pod platanem) To Daim, o chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające. To Daim, syna mego przyjaciel, biegacz wojenny. On zaiste że mniej zastygłą krwią czerwone rapsody miastu niesie z gór...
(szukając kijem przed się)
Chłopcy! Niechaj się zbliży tu, a wołajcie ku niemu, że jeden z równych jestem, ów, co dwudziestego lata pierwszej wojny stradał oczy od messeńskiego pocisku; ów, co nogą odepchnął jedynego syna swojego, skoro, potu nie widząc, namacał strumień wilgoci i posądził, że to krew dziecka jego — na karku, ztyłu!
CHŁOPCY. Prawy Spartjata!
STARZEC. Ów, co pierwszy przedłożył wniosek, aby ukaranym bywał rózgami, ktokolwiek rzuca wróblom kruszynę chleba, ośmielając przez to rozrzutność obywateli i schlebiając próżniactwu ptasząt...
CHŁOPCY. Spartjata prawy!...
STARZEC. Dlatego-to ptaszęta ubolewały zdaleka, skoro szedł, i podawały sobie znaki stada z drzewa na drzewo...
Chłopcy, a co widzicie teraz na drodze wielkiej, której oczyma memi nigdy już w życiu nie obaczę?
PRIMUS. Widzimy, o prawy Lacedemończyku, jako ku platanom drogą wielką zdąża Daim krokiem porządnym. On odmienił zapęd poskoku swego i w miarę przybliżania się ku nam układa postać skromną, jak na Spartjatę przystoi...
Ale za nim i za nim, gdzie się rozciekają ścieżki pokątne od wielkiej drogi, widzimy, o Lacedemończyku prawy i mężu równy, tam i ówdzie odpryskających w bok po ścieżkach, jakoby czynili to zbiegowie albo ranni. Niektórzy z nich (jeżeli oko nas nie myli) znaki dają konnym, zdala śpieszącym, inni słaniają się w pochodzie i kuleją.
STARZEC. Jeśli to jest porażka, chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające; jeśli to porażka jest, o karne chłopcy i rózgami ćwiczone pacholęta, chłopcy, rumiane krwią razów i bójek; jeśli to jest porażka, tedy uderzajcie w chór! Zwyciężyć albo zginąć!...
CHÓR CHŁOPIĄT. Zginąć albo zwyciężyć!
DAIM. (dobliżając chóru) Zwyciężyć albo zginąć!
(Tyrtej w długim ubiorze kapłańskim, z zarzuconą połą na głową i podpierając się, jak ranny, wchodzi drogą uboczną, a potem siedzenia poszukuje opodal i na stronie)
TYRTEJ. Zginąć... albo — zwyciężyć?...
Pachołki bójek, nie bohaterowie wojen, nic innego oni nad te dwa pytajniki, namiętnością w okrzyk twierdzący zmienione, nie umieją...
«Zginąć? Zwyciężyć?» — przyrosło im wewnątrz ich gardzieli i stało się już nierozłącznym słowa wszelkiego wydźwiękiem...
(przysiada pod jednem z bocznych drzew)
STARZEC. Kijem ciebie poszukuję, Daimie. Zbliż się tu sam i, stanąwszy przed jednym z równych, onym, który dwudziestego lata jeszcze pierwszej wojny stradał był oczy od messeńskiego pocisku, stanąwszy sam, przed równym, który powołuje ciebie, powiedz twą rzecz!
DAIM. Syn twój, Hieroplit, żyw...
STARZEC. (pomiatając laską w powietrzu) Przeklętym bądź i odnieś razy moje na karku twym, człowieku, do wszelkiego zdrajcy podobien! Nie o jedynego syna swego pyta ciebie prawy Spartańczyk, nie!
Mów o pospolitej rzeczy w pierwszem słowie i pierwszem zaraz słowa wyzionięciu, o wodzu, a nie o synu czyim powiadaj!
Oto popsowane dolatują mię ze wszech stron obyczaje i Dianie wielkiej dzięki składam, że obywateli tak skarlonych nie oglądam więcej oblicza...
O wodzu!... I, azali widziałeś tego męża, zeznaj mi sam.
DAIM. Męża wodza widziałem w obozie jazdy i pomiędzy ciężkich hoplitów[79] szeregami, jako śpiewnym nastrojem zapowiadał przegraną...
[317] Kulawy jest i wydawał mi się jednookim!...
CHÓR CHŁOPCÓW. Barathra! bara-thra-rra-ra![80]
STARZEC. Barathra jest nieznaną Ateńczykom. Jakoż zaprawdę, że urodzić się tam mógł i schować tak upośledzony obywatel. Wszelako, o chłopcy zdrowe i piękne, naucza was równy, który mówi, że zapytywać trzeba, czyli wódz przez wojenne rzemiosło swoje nie utracił gdzie oka jednego.
DAIM. Mąż Ateńczyk, wódz, z rzemiosła swojego jest poetą.
STARZEC. O po trzykroć Barathra!... O, zdrado ateńskiego ludu... albo skończenie się wygłosów bożych w przeświętych Delfach!
CHÓR CHŁOPIĄT. Barathra kulawemu! I barathra jednookiemu! I wszelkiemu krasomówcy barathra-rra-ra!..
TYRTEJ. (na stronie) Głos ludu!
STARZEC. Usuńcie się, chłopięta, a ty, o biegaczu, przysiądź ze mną: równy pozwala tobie. Przysiądź i, o cokolwiek będę zapytywał, zwierzaj mi w ucho!...
CHÓR. (uchodząc) Barathra!...
CENZOR[81]. (do pocztu swego) Chłopców tych, bez pedonoma[82] właściwego biegających, przechłostać nieco! Wielką też mieć uwagę na miejsce święte! Lacedemońskiej ziemi każda piędź, świętą zaprawdę jest, i boskiemu to winniśmy Likurgowi, ale dwakroć i trzykroć święci się miejsce, którędy senat i królowie i równi i po jakkolwiekbądź zamkniętej bitwie spartańskie ma powracać wojsko.
(przechodzą)
CHÓR RÓWNYCH. (wchodząc i poszukując miejsca swego) Cichem, acz sprawiedliwem, wyrozumiejmy pomiędzy sobą słowem, co wyrokować się godzi, trzymać, i co wnioskować o niefortunnym dniu bieżącym.
CHÓR KAPŁAŃSKI. Jupiterowi-Konduktorowi[83] dopełniona była już ofiara, i wyruszył obóz przy donośnym fletni rozgłosie, a ogień święty, jak kometa, gorzał na przodzie... Jakoż zatrzymywać można było, jakoż godziło się zatrzymywać grom w polocie?...
CHÓR POLEMARKÓW[84]. Cóż albowiem zwycięża? I co ubroczone krwią powraca?... Pewno nie pieśń ani z świętej wygnane Lacedemony słowa rozwlekłe...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Widziałem go, jako zaraz, przybywszy gdy z konia zsiadł, zgotowali mu ludzie w namiocie jego jadło obfite; i widziałem na oczy, że ze złotego roga pił, pośpiewując fragmenta starego hymnu Argonautów...
CHÓR RÓWNYCH. Takiego-to obywatela-wodza ateński lud nasyła Sparcie bohaterskiej w chwili stanowczej!...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Dlatego niech senat i niech króle senatu, i same efory[85], i równi wszyscy, polemarki, i cenzorowie, i kapłaństwo czują, jak rośnie trawa pod stopami...
TYRTEJ. (zarzucając płaszcz i uchodząc) Głos władzy!
Pozostaje mi dwa głosy jeszcze wysłuchać: Boga i piersi moich.
(słychać fletnie i pochód chórów królewskich)
WOŹNY. Senat się przybliża, i efory, i sędziwe senatu króle.
POLEMARKI. Zaiste, niewczesnym jest ów, który przybywa, kiedy wyniesionych wgórę włóczni pomost wyrywają z rąk same prądy gwiżdżącego powietrza. Gestu jego, ani rozkazów, choćby takowe dawał słowem pełnem i krótkiem, zgadnąć ani dosłyszeć przez nawałnicę wojenną nie potrafisz. Jakikolwiekby los przynosił i cokolwiek umiałby zwiastować, wszystko straconem bywa dla niewczesnej godziny i dla wypowiedzenia słów nastrojem, do dziewiczej pieśni podobnym.
KAPŁANI. Takiego-to wszelako obywatela wodza ateński lud Sparcie nasyła — wodza chwili niewczesnej i który przeto, do swoich się namiotów usunąwszy, nie spostrzegam nawet, aby dzielił niefortunny powrót stroskanych lacedemońskich chórów.
SENAT. Szemraniu tak sprawiedliwie donośnemu Senat się bynajmniej nie sprzeciwia, lecz u niego przed wszystkiem sąd ma wagę: jakoż słuszna jest poranić i słuszna jest uważać, że godzina, w której mąż wyroków do Lacedemony przybył, odnosi się do ludu ateńskiego, nie zaś do osoby Tyrtejowej, wysłannikiem będącej.
[318] KRÓLE SENATU. Że nie słyszeliśmy nowoprzybyłego męża wyroków, ażeby zapowiadał co obcego, ale owszem, iż głosił uległość władzom w Lacedemonie świętym; że przesławną królów zgasłych pamięć zalecał czcić; tedy i co do osoby jego wyjątek żaden przedwcześnie być nie może usłuszniony.
WOŹNY. Ateński obywatel i, przez nieomylnego Loksiasa, mąż wyroków, Tyrtej wódz...
(Tyrtej wchodzi widomie)
EFOR PIERWSZY. Niewczesność jest to nieobecność, a kogo nieobecność uniewinnia, niech szerokie da pole przystępującemu wziąć koronę, lubo w niefortunnem starciu zdobytą.
(Tyrtej się usuwa z pocztem swoim i zajmuje miejsce ustronne)
EFOR DRUGI. Przystąp sam, o synu Hieroplita, skoro zaś będziesz wieńca tykał ręką stanowczą, niechaj świadczą tobie polemarki i niech tysiączniki ogłaszają; niech grzmią setniki, co widzieli, kiedy się ty wcześnie na swojem miejscu, cały w wielkim zapale, znajdowałeś!
(Hieroplit syn występuje z tłumu i przybliża się do senatorskich krzeseł)
CHÓR. Dość, jeżeli laurowy wieniec otrzymasz, młodzieńcze, którego opowiadać gęsta chrobre dziś nie dostawa sił...
Od najświętszej walki jeżeli odwróciło się oblicze niebios
(Tu wielka przerwa w rękopisie. Pozostał tylko ostatni ustęp zakończenia).
QUIDAM. ...Poznaje cię w tłumie; podaje ci coś, jak kartę wizytową — pudełeczko małe, noszące na sobie kilka liter, ołówkiem przed chwilą nakreślonych.
OMEGITT. (spostrzega Lię, przyjmuje dar i czyta) «Lia Sofistoff?...» Pani!...
(do referendarza)
«Scito te ipsum...»[86]
QUIDAM. (do Omegitta) Nie zatrzymuj się nazbyt! Tłum nas rozerwie...
OMEGITT. Wracając do przedmiotu rozmowy naszej: oto jeszcze jeden więcej wdzięk i urok!... Ta pośpieszność ciągu i toku, mówię, to niezatrzymywanie się na chwilę pod karą rozerwania i zatracenia poufności albo sensu rozmowy, swobodnie prowadzonej; ten tam i owdzie lekki, konieczny i przepływający w nicość spór o zmieszanie nieobmyślonego rytmu w pochodzie.
Wszystko to razem błahe i poważne, konieczne i swobodne; popstrzone owiędłych (i niewiędnących nigdy, bo nieżyłych nigdy!) liśćmi kwiatów, okapane ubocznie skrzepłą łzą białego wosku; wszystko to razem wziąwszy.... Malcher!
MALCHER. (obrzucając płaszczykiem ramię Omegitta) Konie nasze rwą się z numerowanego miejsca powozu. Czekałem-ci z płaszczykiem, wytrzeszczając oczy na prawo i na lewo. Wszędzie albowiem, jak to mówią (z przeproszeniem), dobrze z ludźmi dobrymi, ależ w domu najlepiej.
OMEGITT. «Amen!» Tobie powiadam.