Miłość matki i inne/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Miłość matki i inne
Pochodzenie Złota Biblioteczka dla Grzecznych Dzieci Nr 32
Wydawca Wydawnictwo „AHAWU“
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

E. KOROTYŃSKA.
MIŁOŚĆ
MATKI
i inne
WYDAWNICTWO
AHAWU”, WARSZAWA
Druk. „Floryda“ Warszawa, Leszno Nr. 65






Miłość matki



Kotka Mruczysia miała śliczne kociątko. Karmiła je i lizała bez przerwy.
Razu pewnego, gdy Zosia siedząc z robótką przy oknie przyglądała się kociej zabawie, przez lufcik wbiegł mały wróbelek i rozpoczął zajadać rozsypane okruszyny.
Drapieżna Mruczysia rzuciła się na ptaszynę, chcąc ją rozszarpać.
Z okrzykiem: a kysz! a kysz! i z machaniem rozpaczliwem rączek wskoczyła z krzesła Zosia, chcąc odebrać biednego wróbelka, a gdy wołania nic nie pomagały, porwała małe kociątko i w oczach Mruczysi chciała je wyrzucić za okno.
Miłość dla dziecka zwyciężyła drapieżność.
Upuściła przerażonego wróbelka na podłogę, sama zaś pobiegła na ratunek swego kociaka.
Najsilniejsza jest miłość matki dla dziecka.


. . . . . . . . . . . . . . .


Mały zuch.

— Nie boję się nikogo i niczego! — wołał Adaś, machając blaszaną szabelką.
— Doprawdy? czyżbyś był takim zuchem? — pytała siostrzyczka Maniusia. — Nie chce mi się temu wierzyć...
— A więc zrób próbę a dowiesz się, że nie kłamię! — wołał rozochocony do wielkich czynów Adaś.
— Idź więc do sypialni bez świecy i przynieś moją robótkę.
— Naturalnie, że pójdę! hej! ha! — wołał wesoło chłopczyk.
Ale wnet rozległ się krzyk przerażenia pełen.
Mamusia pobiegła na ratunek i ujrzała Adasia zaplątanego w wiszący przy drzwiach szlafrok ojca.
Chłopiec myślał, że go ktoś złapał i wydostać się nie miał siły.
— Ratunku! — wołał szamocząc się z niewidzialnym wrogiem.
— Zuch z ciebie nielada! — wykrzyknęła śmiejąc się siostrzyczka. — Boisz się szlafroka mamusi...
I uwolniła go zawstydzonego swem tchórzostwem.


. . . . . . . . . . . . . . .


Łakomy Stach.

— Chciałbym żyć tylko samemi słodyczami — mówił Stach do swego ojca — wtedy byłbym naprawdę szczęśliwy.
— A więc dobrze — odpowiedział mu ojciec — zobaczymy, czy długo wytrwasz.
— Całe życie! — zawołał chłopiec uszczęśliwiony — całe życie jeść będę tylko cukierki, krem i czekoladę! o, jakieżto szczęście...
Nazajutrz dostał rano czekoladę i ciastka, na obiad krem i lody, podwieczorek składał się z galaretek i osmażonych orzechów, kolacja obfitowała w inne słodycze i ciasta.
Nazajutrz wybladły Stach nie tknął śniadania, patrząc żałośnie na jedzących chleb z masłem braciszków.
— Możebyś tak sprobował naszego jedzenia — rzekł ojciec z uśmiechem do chłopca — nie wstydź się przyznać, żeś zbłądził.
— Ach, tak, ojczulku! — zawołał Stach przekonany o swem łakomstwie — wolę chleb, który mi się nigdy nie sprzykrzy.
I jadł go z wielkim apetytem.


. . . . . . . . . . . . . . .


Mądry Miluś.

Jurek i Wandzia, idąc ze swą boną na spacer zabrali ukochanego pieska Milusia.
Miluś nie lubił chodzić na przechadzkę, spasiony był bardzo, ciężko mu więc było poruszać się. Wymknął się więc cichutko po przejściu paru ulic, aby wrócić do domu.
Dzieci, spostrzegłszy brak pieska rozpłakały się serdecznie i dopiero wtedy uspokoiły się trochę, gdy bona zapewniać je poczęła, iż napewno powrócił do domu.
Nie odzyskały jednak humoru i po paru godzinach wróciły do domu. Jakież było ich zdziwienie i jaka radość, gdy wracając przez te same ulice co wprzódy, zauważyły Milusia siedzącego na progu sklepu, przy którym zauważono jego nieobecność i oczekującego na opiekunów.
Nie trafił do domu, wrócił więc widocznie i czekał.
Roztropność go ocaliła od głodu i bezdomności.


. . . . . . . . . . . . . . .


Mała artystka.

Felunia miała ojca artystę. Malował on prześliczne obrazy, a już najbardziej podobały się dziewczynce portrety.
Razu pewnego, gdy była sama w domu i niania odeszła na chwilę do kuchni, Felunia weszła do pracowni ojca i pomimo surowego zakazu zaczęła probować pędzlem farb przygotowanych przez artystę. Odsłoniła płótno zakrywające portret i z podziwem spostrzegła, iż wyobrażał on jej mamusię.
— Jakto dobrze! — zawołała, klaszcząc w rączki dziewczynka — upiększyć trzeba moją kochaną mateczkę! Będzie jeszcze ładniejsza!
Nie podobał się Feluni kolor sukni, wzięła więc na pędzel barwy niebieskiej i zamazała ją całą, włosy zrobiła żółte, jak u swojej lalki, a rumieńce ceglastego koloru pokładła na twarzy portretu.
Nadszedł ojciec, gniewał się bardzo i za karę nie pozwolił jechać na imieniny cioci, gdzie było dużo przysmaków i gdzie bawiła się zawsze Felunia bardzo wesoło.


. . . . . . . . . . . . . . .


Rozbrykany koziołek.

Zdziś chciał udawać rycerza na koniu jadącego. Konia nie miał ale miał dużego koziołka.
Zawołał więc psa Burka, który wszędzie towarzyszył swemu panu i razem z nim poganiał na pastwisko koziołka. Znalazłszy się na łące wsiadł na kozła, złapał za rogi i uderzając swego skaczącego rumaka po bokach blaszaną szabelką kazał mu pędzić co siły.
Koziołek był głodny, chciał uskubać trochę trawy i liści z krzaka, nie chciał więc się z miejsca poruszyć. Napróżno Zdziś wołał i bił uparte stworzenie — nie ruszyło się z miejsca, skubiąc zieloną trawkę.
— Burek! a żywo! zabierz się do niego! — zawołał rozgniewany jeździec — pokaż mu, kim jesteśmy!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać wojowniczemu z natury Burkowi. Złapał zębami za nogę opierającego się kozła, nie myśląc o skutkach.
Następstwo tego czynu było straszne. Kozieł wierzgnął i zrzucił Zdzisia do rowu. Potłukł się chłopiec boleśnie.


. . . . . . . . . . . . . . .


Ciekawy Władek.

Siedmioletni Władek był bardzo ciekawy. A najbardziej chciało mu się wiedzieć, co tak w środku zegara bije i porusza się.
Raz, gdy rodzice wyszli z domu, przystawił krzesło do wiszącego starego zegara, zdjął go i położył na stole.
Napróżno mała siostrzyczka Andzia wołała, żeby tego nie robił. Władek, zapewniał, iż potrafi z powrotem go złożyć i powiesić i wnet zabrał się do majstrowania w środku zegara sprężyn i kółek.
Następstwa tej lekkomyślności były okropne. Władek nie potrafił wyjętych sprężyn ułożyć, jak potrzeba i zmusić zegar do chodzenia i bicia godzin.
Stanął bezradny i zapłakał. Co to będzie, gdy wrócą z roboty rodzice?
Na szczęście dobra sąsiadka, nauczycielka ze szkoły posłyszała lament obojga i zaradziła złemu. Coby to było, jeśliby nikt na ratunek nie przyszedł?

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.