<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Podczas gdy Hektor na murach Troi zwycięskie odnosił laury, syamski brat jego Achil gotował się także do szturmu ale nie Troi tylko do innéj, nie bronionéj wcale fortecy.
Była nią blada, zwiędła blondynka, o mocno chudéj twarzy i czole pargaminowem. Ojciec jéj był dawniéj zawiadowcą majątku w ziemiach nadbohskich, księcia generała, a gdy książę generał za granicę wyjechał, zawiadowca na mocy jakiéjś prywatnéj umowy, stał się właścicielem. Właściciel dzisiejszy Ohrynia i Peczaty powierzył jedynaczkę swoją Anusię, któréj dla prywatnego użytku nadano drugie imie Adelaida, pewnéj matronie podupadłego dawnego rodu i wysłał obydwie na swój koszt do stolicy po męża i herb dla swego domu.
Usłużna matrona zajęła w tym celu wykwintne pomieszkanie przy Nowym świecie, ale jakoś dotąd nie mogła jeszcze dotrzeć do asamblów u księżnéj i rautów u marszałkowéj. Musiała wraz z swoją pupilką odbywać egzamen na salonach wojewodziny, gdzie obok koron hrabiowskich, snuli się także i palestranci.
Adelaida była laleczka bez krwi i ciała. Miała małe, głębokie oczki i patrzała niemi na świat boży zawsze z jednym i tym samym uśmiechem. Opiekunka jéj dodawała życia różnemi środkami lekarskiemi, ale to wszystko na nic się nie zdało. Adelaida nie była ani żywszą, ani rozmowniejszą, ani dowcipniejszą. Miała tylko jedną cnotę, to jest bezwarunkową uległość dla wysokiego rozumu swojéj opiekunki, która była dla niéj alfą i omegą. Chodziła jak ją ubrano, nosiła ręce w małdrzyk złożone jak kazano, uśmiechała się, gdy tego opiekunka żądała, i była zdolną z tym jednym uśmiechem przesiedzieć cały wieczór!
Był to wprost przeciwny okaz nowego świata od Aliny. Ta miała rzutność i energię nowych ludzi, tamta bierność i lękliwość tych, co ze swojéj sfery z niedostatecznemi siłami wychodzą i jak automaty w obcym żywiole się poruszają. Całem ich szczęściem jest, że nie są tu same, tylko bywają przez inne poruszane.
Opiekunka Adelaidy wybrała w duchu Podkomorzyca, z którym nowemu rodowi miał przybyć herb i lustr stary. Czyniła w tym względzie różne kroki, ale to wszystko jakoś marniało na szalonych zamysłach Podkomorzyca, który raz marzył o pannie marszałkowéj, a drugie raz zagalopował się nawet do księżniczki.
To było powodem, że różnych sygnałów dawanych ze strony opiekunki Adelaidy nie widział i nie słyszał. Ale szanowna matrona, która miała wielkie doświadczenia życia, tak sobie w głowę wbiła, że swego dokaże, iż postanowiła z prawdziwie kobiecą wytrwałością starać się o Podkomorzyca dla panny Adelaidy.
Dotąd jednak brakło jéj sposobności plany swoje rozwinąć, miała je jednak gotowe z wszelkiemi szczegółami, podobnie do dowódzcy wojsk austryackich, który dawnemi czasy wychodząc na wojnę, brał z Wiednia gotowe plany całéj kompanii, bez żadnego względu na możliwe przyszłe obroty nieprzyjaciela.
Jak temu wodzowi tak i szanownéj matronie z planami w kieszeni, jakoś trudno było zwycięstwo. Nieprzyjaciel nie zbliżał się i nie widział nawet znaków obozowych, a to co widział, zdawał się nie rozumieć...
Ostatnia nadzieja, możliwego przyszłego zwycięstwa, została teraz przez te fatalną nowinę o milionie zniszczoną. Rozumie się, że po téj nowinie nie można już było o podkomorzycu myśleć...
Tyle czasu marnie się straciło, ojciec Adalaidy, człowiek skąpy, żądał skutku wyłożonych pieniędzy, groził wreszcie odebraniem kredytywy i zwinięciem poselstwa — a tu wszystko się nagle urwało!
Potrzeba więc było natychmiast nową nić nawiązać, aby wiadomość o tem mogła przyjść nad Boh, przynajmniéj równocześnie z wiadomością o zaślubieniu miliona przez podkomorzyca!
W téj chwili właśnie wędrowały Achila oczy po apatycznéj twarzy blondynki — z jakiego powodu, trudno odgadnąć. Dojrzała to opiekunka, trąciła Adelaidę, aby się nieco ożywiła i rzekła do Achila.
— Pan podkomorzyc dzisiaj nader szczęśliwy i rozpromieniony!... C’est drôl, jakto milion rozpromienia! Zdaje mi się, że szambelanowa od kilku miesięcy w stolicy mieszka, a dla czegóż szanowny kuzyn, pierwéj téj kaczki, czy tam koguta nie niósł za nią, tylko dopiero wtedy, gdy się fundamentalnie o milionie dowiedział! Adelaido, mówiła daléj trącając pupilkę, dziękuj Bogu, żeś nie słuchała propozycyi marszałkowéj...
Adelaida poruszyła się, aby żywiéj wyglądać. Achil spojrzał na nią, a potém zapytał.
— Nieprzyzwoicie być tak ciekawym... czy te propozycye tyczyły się podkomorzyca?
— Tak... i nie, odpowiedziała dyplomatycznie opiekunka savez-vous w takich razach trzeba być dyskretną. Co do Adelaidy, to widzisz pan rzecz się tak ma, że ona jako jedynaczka, może liczyć na znaczny majątek... dla tego niema się tak bardzo czego spieszyć, bo zawsze jest i będzie poszukiwaną. Ja tylko wypełniając ostatnią wolę nieboszczki matki jéj, któréj byłam przyjaciółką na pokojach księcia-generała... zawsze jéj powiadam: demandez vôtre coeur, bo to najlepszy doradzca w takim przypadku... A zresztą czterykroć sto tysięcy, to ma także swój urok, chociaż nie jest jeszcze pełnym milionem!... Adelaide que dites-vous?
Adelaida uśmiechnęła się znowu i poruszyła na krześle, ale nic nie odpowiedziała.
— Czy pan znasz nadbohskie okolice? mówiła daléj gadatliwa opiekunka a warta żebyś pan kiedy tam przyjechał. Po drodze wstąpiłbyś pan do Peszaty, a ręczę za to, że byłbyś pan przyjęty... po staropolsku jak to dawniéj przyjmowano!
Achil z większym interesem spojrzał na bladą blondynkę. Teraz wydała mu się dosyć miła... miała w twarzy coś podobieństwa do albiońskiej piękności... Zamyślił się i powoli spuścił oczy w ziemię.
— Być może, odpowiedział po chwili, że w tamte strony kiedy zawitam, bo w tamtych okolicach mam nawet krewnych, których odwiedzić muszę... Czy dla pani nie jest nudną ta płaszczyzna nadbohska?
Pytanie to zwrócił Achil do Adelaidy. Adelaida i tym razem uśmiechnęła się tylko i nic nie odpowiedziała.
— O te płaszczyzny nie są tak nudne, jak sobie panowie w mieście wyobrażacie, odpowiedziała za nią opiekunka, stepy mają swoją poezyą... nie prawda Adelaido? Ten monotonny szum wiatru, który ciągnie jak fala po błoniu, to mgła biała, która powoli odrywa się od łąk, ogrodów i buzanów... prawda Adelaido?
Adelaida ruszyła się znów na krześle i uśmiechnęła się. Achil myślał w téj chwili o czarnéj ziemi nadbohskiéj myślał, o czterech krociach — prawdopodobnie gotówki... spojrzał po raz trzeci na Adelaidę, a teraz wydała mu się nawet piękną! każda Angielka pozazdrościłaby jéj téj białości i tych na pozór apatycznych rysów twarzy...
— Móże pan przyjdziesz jutro do nas na wieczorek en famille, rzekła opiekunka.
Achil przyrzekł i skłonił się, bo obaczył kogoś, z kim chciał słowo pomówić. Był to właśnie jakiś szlachcic ze stron nadbużnych. W drodze do tego szlachcica, złapał go podczaszyc za połę i zapytał:
— Cóż ty z tą martwą maseczką tak wiele rozmawiałeś?
— Panna Adelaida zyskuje bardzo wiele przy bliższem poznaniu! odpowiedział Achil.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.