[118]ROZDZIAŁ XIV.
Jako mistrz ożenił się był i jakie figle złośliwej niewieście płatał.
Wiek pochylił postać mistrza,
Czarne włosy pobielały
I przygasły dumne oczy,
Co jak płomień, tak błyszczały.
—
Więc, nie myśląc nazbyt wiele,
Mistrz odmłodził się co żywo,
Przybrał wygląd młodociany
I figurę urodziwą.
—
A że w stanie kawalerskim
Począł dawno przykrzyć sobie,
[119]
Jął Twardowski wśród magnatów
Szukać panny w onej dobie.
—
Jakoż wkrótce w możnym domie
Znalazł gładką jejmościankę,
I nie byle szlachcianeczkę,
Lecz prawdziwą kasztelankę.
—
Wyznał onej swe afekta
I przyjęty został mile.
Pan kasztelan na wesele
Sprosił gości tyle, tyle,
—
Że myślałeś, iż to sejmik!
Zewsząd tłumy pędzą, biegą,
Płynie wino, grzmią wiwaty —
Taki ślub był Twardowskiego.
—
Państwo młodzi żyją zgodnie,
Mija miesiąc, drugi, trzeci,
Ale dyabeł myśli sobie:
Za spokojnie u waszeci!
—
I jak zaczął Twardościnej
Podszeptywać coś do uszka,
[120]
Tak się baba kłóci z mężem,
Ledwo tylko wstanie z łóżka.
—
Od poranka, aż do nocy
Słychać kłótnie w mistrza domu,
A Belzebub siedzi w kącie
I śmieje się pokryjomu.
—
Znudziły się Twardowskiemu
Nieustanne wrzaski owe,
Bo mu żona niegodziwa
Jak najęta suszy głowę.
—
Masz tu — rzecze — kieskę złota
I wynoś się, pókiś cała,
Załóż w rynku kram z garnkami,
Będziesz dobrze zarabiała!
—
Jejmość pani Twardościna
W samym rynku kram zakłada,
A handluje, a targuje,
A wciąż gada, gada, gada!
—
Aż tu znowu czart niecnota
Zabiera się do doktora:
[121]
Dokucz żonie, dokucz jędzy,
Ot, sposobna właśnie pora!
—
Patrz! kram cały pełen garnków,
Garnków wartych dość pieniędzy...
Wsiądź, doktorze, do karocy
I każ potłuc je co prędzej!
—
Mistrz usłuchał złych podszeptów,
Do karety złotej siada,
Za nim żwawo na rumakach
Butnych dworzan mknie gromada.
—
A to były same czarty
W stroju szlachty, z kuszą, z szablą,
Do swawoli, do niecnoty
Skrzą się ślepia chętką dyablą.
—
Mistrz Twardowski w rynku stanął,
Wysłał dworzan na hulankę.
Idźcie — rzecze — rozgniewajcie
Moją żonę kasztelankę.
—
Wszystkie garnki jej potłuczcie,
Nie zostawcie ni jednego,
[122]
Boć handlować nie wypada
Żonie pana Twardowskiego!
—
Leci, pędzi czarcia zgraja,
Słychać gniewny wrzask kobiety,
A Twardowski wziął się w boki
I pogląda z swej karety.
—
Jużci z garnków same szczątki,
Baba wrzeszczy, huku! puku!
A Twardowski wesół patrzy
I śmieje się do rozpuku.
—
Tak to dyabeł wciąż ich kłócił,
Boć to przecie dyabla sprawa,
Codzień w rynku widowisko
Miejska gawiedź ma ciekawa.
—
Lecz mistrz nie miał złego serca,
Tylko kuszon był od czarta,
Pan Twardowski wiedział dobrze,
Że to wszystko male parta!
—
Więc po każdej takiej hecy
Sam podjeżdżał do kramiku:
[123]
Naści, babo, kiesę złota,
Tylko nie rób tyle krzyku.
—
I czerwońców rzucał worek,
Oraz suknię z złotogłowu;
I odjeżdżał z gęstą miną,
By powrócić jutro znowu.