Mohikanowie paryscy/Tom IX/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX Cały tekst |
Indeks stron |
Naczelnik wskazał podwładnemu miejsce przy stole naprzeciw siebie, lecz ten, zamiast wykonania rozkazu tak łaskawego, pragnąc przytem okazać, iż nie obce mu są prawidła grzeczności towarzyskiej, odezwał się:
— Racz pan przyjąć serdeczne powinszowanie rychłego powrotu do Paryża.
— Toż samo powinszowanie przyjmij odemnie, odrzekł uprzejmie pan Jackal.
— Spodziewam się, powiedział Gibassier, że pan naczelnik podróż szczęśliwie odbył?
— Najdoskonalej w świecie! kochany panie Gibassier, lecz zajmij miejsce.
Gibassier usiadł.
— Pozwól kotleta.
Gibassier wziął jedną sztukę.
— Podaj szklankę... a teraz posilaj się, pij i racz mnie, posłuchać.
— Stanę się uchem, panie.
— A zatem, przez głupotę tego policjanta straciłeś ślad zdobyczy?
— Niestety! widzisz mnie panie w rozpaczy.
— Wielkie to nieszczęście!
— Sto lat żyć mogę, a niedaruję sobie tej sprawy!
— Ja zaś pobłażliwym chcę zostać i przebaczę ci winę.
— Nie! panie, nigdy tego nie przyjmę, bo postępowałem jak ostryga, słowem, że większym jeszcze od owego policjanta nazwaćby mnie potrzeba osłem;
— I cóż na to zrobić. Znasz przecie przysłowie: „Ani Herkules“...
— Powinienem był zatłuc go pięścią i popędzić za Sarrantim.
— Ubiegłbyś zaledwie dwa kroki, gdy schwytaliby cię byli jego pomocnicy.
— O! westchnął Gibassier, wstrząsnąwszy ręką jak Ajax.
— Ależ, powiadam ci, że daruję wszystko, rzekł pan Jackal uspokajająco.
— Czy więc masz pan sposób odszukania „naszego“ zbiega, jeśli tak mówić wolno?
— Nie źle, zawołał gospodarz, zachwycony dowodem inteligencji Gibassiera, zgadującego, że jeśli sani naczelnik nie okazuje niepokoju, to snać nie ma powodu być niespokojnym.
— Nie źle! powtórzył, więc nazywaj Sarrantego „naszym“ zbiegiem, bo istotnie jest on naszą własnością wspólną, czego dowodem, iż gdyś ty zatracił jego ślad, ja go wytropiłem.
— Niepodobna!
— Co niepodobnego?
— Żebyś pan naczelnik go wytropił.
— A jednak to prawda.
— W jaki sposób to się stało? wszak zgubiłem go przed godziną zaledwie?
— Ja zaś znalazłem przed pięciu minutami.
— Tak, że trzymasz go pan w pułapce?
— O! gdzieżby! wiesz przecie, iż postępować z nim mam y w sposób szczególny, weźmiemy go kiedyś, tylko pilnuj go już teraz i nie trać z oczu.
W przeddzień, Sarranti i czterej wspólnicy naznaczyli sobie schadzkę w kościele Wniebowzięcia, lecz Sarranti czując jakiś niepokój, mógł był nie udać się na owo zebranie, Gibassier więc zawierzyć postanowił geniuszowi „własnemu“ w odszukaniu zdobyczy i zapytał:
— Gdzież jednak znaleźć go mógłbym obecnie?
— Idąc za jego śladem.
— Ależ gdy go zgubiłem?
— Dla nas dwóch obecnie zdobycz nieuchwytna istnieć nie może.
— Zatem, mówił Gibassier przekonany, iż pan Jackal chwali się, zatem, nie ma chwilki do stracenia.
I powstał, jak gdyby dla natychmiastowej pogoni, kiedy naczelnik zawołał:
— W imieniu Jego królewskiej mości, której będziesz miał honor utrzymać chwiejną koronę, dzięki ci składam za twój zapał.
— Uznaję się też najniższym, ale i najwierniejszym poddanym Najjaśniejszego pana! rzekł Gibassier, skromnie się kłaniając.
— Doskonale, a bądź pewny nagrody, gdyż nie królów to posądzać można o niewdzięczność.
— Prawda, niewdzięczne są tylko ludy, odrzekł Gibassier filozoficznie, wznosząc wzrok ku niebiosom i westchnął głęboko.
— Wiwat! kolego.
— W każdym razie, kochany panie Jackal, niezależnie od nagród królewskich i niewdzięczności ludów, pozwól mi oświadczyć, iż cały oddaję się na twoje usługi.
— Nie; raczej będziesz łaskaw zjeść ze mną skromne śniadanko.
— A on wyślizgnie się tymczasem.
— Nie, bo on czeka na nas.
— Gdzie?
— W kościele.
Galernik z rosnącym podziwem spoglądał w oczy naczelnika, łamiąc sobie głowę nad zbadaniem, zkąd wie o tajemnicy jego własnej. Cóżkolwiekbądź jednak, pragnąc zgłębić ostatecznie jak daleko sięgają wiadomości pana Jackala, odezwał się z udaną obojętnością:
— Doprawdy, w kościele? tego się domyślałem.
— A to czemu?
— Ponieważ człowiek w ten sposób rozbijający się po publicznych drogach, pospiech swój tem chyba tłómaczy, iż dąży do zbawienia duszy.
— Coraz to lepiej! winszuję ci tak doskonałego daru obserwacji, gdyż stanie się on na przyszłość ciągłym obowiązkiem twoim.
Gibassier chciał wiedzieć, czy pan Jackal wie wszystko, więc ciągnął dalej:
— A w której świątyni oczekuje?
— W kościele Wniebowstąpienia, rzekł poprostu pan Jackal.
Gibassier wpadał ze zdziwienia w zdziwienie.
— Czy znasz ten kościół? napierał gospodarz widząc, że Gibassier nie odpowiada.
— Cóżbym nie miał znać!
— Ale ze słyszenia może, gdyż nie śmiem posądzać cię o szczególną pobożność.
— Trzymam się ściśle własnego wyznania wiary, jak wszyscy, odpowiedział galernik, wzniósłszy oczy w górę z pewnym rodzajem niebiańskiego ubłogosławienia.
— Nie gniewałbym się za bliższe poznanie twoich wierzeń, rzekł pan Jackal nalewając kawę Gibassierowi, poproszę cię więc o dokładne wyłożenie twych zasad religijnych, lecz nie teraz, bo nie mamy czasu do stracenia. Ale w każdym razie trzymam cię za słowo.
Gibassier słuchał z przymrużonemi oczyma, cmokając kawę, a pan Jackal ciągnął dalej:
— Otóż, człowieka tego odnajdziesz w wiadomym kościele.
— Na rannem nabożeństwie, na wotywie, czy na nieszporach? pytał Gibassier z nieokreślonym wyrazem złośliwości 1 naiwności zarazem.
— Na sumie.
— Zatem około wpół do dwunastej?
— Zdobycz nie zjawi się tak rychło, o dwunastej dopiero.
Była to istotnie godzina umówiona przez spiskowych.
— A teraz jedenasta! krzyknął wystraszony Gibassier.
— Zaczekaj! dość będziesz miał jeszcze czasu do zaśpiewania „gloria“.
I pan Jackal wlał pół kieliszka araku w kawę Gibassiera.
— „In excelsis“! dodał Gibassier, unosząc dwiema rękami filiżankę i rzekł w dalszym ciągu: Obecnie, dozwól mi panie, oświadczyć ci rzecz pewną, która ujmy zasłudze twej, nie przyniesie, a której ja hołd składam pokorny.
— Mów.
— Wiedziałem o wszystkiem, tak samo, jak pan...
— Doprawdy?
— Istotnie, a w jaki sposób dowiedziałem się, posłuchaj pan...
Wtedy Gibassier wyłożył naczelnikowi całkowite dzieje ulicy Pocztowej, jak wszedł do domostwa i dowiedział się o mającem nastąpić zebraniu członków w owym kościele o godzinie dwunastej.
Jackal przysłuchiwał się z bacznością, wyrażającą milczący hołd dla przebiegłości Gibassiera, a kiedy ten skończył, odezwał się:
— Czy więc myślisz, iż dużo ludzi zgromadzi się na tym pogrzebie?
— Sto tysięcy, co najmniej!
— A w kościele?
— Ile pomieścić zdoła jego wnętrze: dwa do trzech tysięcy.
— Nie łatwo więc znaleźć przyjdzie tego człowieka w tak ogromnym tłumie.
— O! ewangelia nasza mówi przecież: „szukajcie, a znajdziecie“.
— Otóż, ja chcę oszczędzić ci tej pracy.
— Pan?
— Ja! O dwunastej znajdziesz go wspartym o trzeci filar z lewej strony od wejścia.
Na razie, dar podwójnego wzroku takie głębokie wrażenie uczynił na policjancie, iż nie odpowiedziawszy i słowa, skłonił się i wyszedł.