Mohikanowie paryscy/Tom XI/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XI Cały tekst |
Indeks stron |
Wzrok Jana Byka miał ten wyraz dziki, jaki pewnym fizjognomiom nadaje początkowe upojenie.
— Czy tak? rzekł, już pan ma dosyć?
— Tak, odpowiedział Loredan, już mi się pić nie chce.
— Jak gdyby to ludzie koniecznie wtedy tylko pili, kiedy im się chce, rzekł Toussaint, gdyby tak było, toby człowiek nigdy więcej nie wypił nad jedną lub dwie butelki.
— Murzynie, odezwał się Jan Byk, pan hrabia snać nie zna przysłowia znanego.
— Jakiego przysłowia? zapytał Loredan.
— „Koniec wieńczy dzieło...“ Skoro więc butelka zaczęta...
— To co? ozwał się Loredan.
— To ją trzeba skończyć.
Loredan podał kieliszek. Jan Byk napełnił go.
— A teraz ty, rzekł zwracając szyjkę od butelki do swego przyjaciela.
— Z całego serca! rzekł Toussaint, który nie zważał, że z powodu doznanych wzruszeń nie będąc przy zwyczajnej sile, mógł tym ostatnim kieliszkiem nietylko dopełnić miary, ale ją nawet przepełnić.
I spiesznie wypróżniwszy kieliszek, zanucił jakąś piosnkę, z której obecni nie mogli zrozumieć ani jednego wyrazu, gdyż śpiewał ją w narzeczu Owernji.
— Cicho! rzekł Jan Byk przed końcem pierwszej zwrotki.
— Dlaczego cicho? zapytał Toussaint.
— Bo to może się bardzo dobrze wydawać w stolicy Owernji, ale nie w Paryżu i jego okolicach.
— Jednak to ładna piosenka, rzekł Toussaint.
— Może być, ale ja wolę inną... Tę naprzykład, którą nam zaśpiewa pan hrabia.
— Jakto, tę, którą ja wam zaśpiewam? ozwał się Loredan.
— Zapewne! pan musisz umieć ładne piosenki, nieprawdaż?
I Jan Byk zaczął śmiać się głupim śmiechem, poprzedzającym upojenie.
— Mylisz się pan, zimno rzekł hrabia de Valgeneuse, nie umiem wcale.
— Jakto, pan nie umiesz jednej jakiej lichej piosenki przy kieliszku? nalegał Jan Byk.
— Przy kieliszku, czy przy półmisku, mniejsza o to! odezwał się Toussaint dumny tem mimowolnem wkroczeniem w kraj poezji za pomocą nieudanego rymu, wolałbym nawet przy półmisku, bo coś mi się bardziej zaczyna chcieć jeść, niż pić.
— Czy zaczynamy, towarzyszu miły? zapytał Jan Byk Loredana, gotując się bić takt jedną ręką o drugą.
— Przysięgam wam, że nietylko żadnej piosneczki, ale nawet nie umiem śpiewać, rzekł pan de Valgeneuse nieco przerażony tonem, jakim Jan Byk wyrażał mu tę prośbę.
— Pan nie umiesz śpiewać? dziwił się Toussaint.
— Upewniam was, panowie, że nie umiem, mówił Loredan. Żałuję bardzo, skoro tem mógłbym wam zrobić przyjemność, ale to nad moje siły.
— A! to bardzo przykro, rzekł Jan Byk nieco kwaśny, i pan byś się chwilkę rozweselił, i ja także.
— Żal mi więc podwójnie, odpowiedział Valgeneuse.
— Aha! zawołał Toussaint.
— Co? zapytał Jan Byk.
— Przyszła mi myśl!
— Głupiś! Dlaczego mam być głupi, skoro przyszła mi myśl!
— No to ją wypowiedz!
— Ponieważ ten młody panicz nie umie, czy nie chce śpiewać, mówił dalej Toussaint nie detonując się wcale, to przecież musi umieć tańczyć; wszak prawda, przyjacielu Janie? Potem, zwracając się do Loredana, głosem podpiłym: Niech nam pan hrabia co zatańczy, przełożył.
— Jakto? Żebym ja wam miał tańczyć? odpowiedział Valgeneuse. Czyście poszaleli?
— Dlaczego poszaleli? zapytał Toussaint.
— Czyż to można tańcować tak ni ztąd ni z owąd?
— Jużciż, że ni ztąd ni zowąd, ot, tak sobie, ażeby tańczyć. Kiedy byłem w Owernji, tańczyłem co chwila.
— Miecielicę (la bourrée)? rzekł Loredan.
— A tak... Czy pan masz co przeciw miecielicy?
— Nic zgoła, ale jej nie mogę tańczyć, bo nie umiem.
— Nie chodzi mi o ten lub ów taniec, odrzekł Toussaint. Zatańcz pan choćby gawota, byle zatańczyć. Nieprawdaż, przyjacielu Janie, że pan hrabia powinien coś zatańczyć?
— Dla mnie byłaby to wielka przyjemność, odezwał się Jan Byk.
— Czy słyszy pan hrabia?
— Ale... dodał Jan Byk.
— Pozwólże pan dokończyć swemu przyjacielowi, odezwał się Loredan, widzisz przecie, że jest jakieś „ale.“
— Ale, kończył Jan Byk, do tańca potrzebna jest muzyka.
— Naturalnie, pan Jan Byk mu słuszność! zawołał Valgeneuse, który myślał sobie, iż jeżeli kolos będzie tego samego zdania, co jego towarzysz, to wypadnie mu puścić się w pląsy dla zabawienia dwóch Mohikanów.
— Czy to tak trudno o muzykę? zapytał Murzyn, którego wino czyniło wynalazczym i zarazem upartym.
— Ja nie wiem czy trudno, rzekł naiwnie Jan Byk, bom tego nigdy nie próbował, ale zdaje mi się, że do jakiejkolwiek muzyki trzeba przedewszystkiem narzędzia, wszak prawda, panie hrabio?
— Oczywiście! rzekł Loredan wzruszając ramionami.
— Narzędzia! I cóż wielkiego? oświadczył Toussaint. Wielki palec u ręki, to i narzędzie.
I mówiąc to Murzyn zaokrąglił grubą rękę w kształt trąby, a przykładając do ust, zaczął trąbić pieśń o „Królu Dagobercie.“ Potem zwracając się do Jana Byka:
— Czyż to nie piękne narzędzie muzyczne? zapytał.
— Zapewne, odpowiedział Jan Byk, lecz do polowania, nie do tańca.
— Prawda, rzekł Toussaint, łatwo ustępując przed zarzutami, które uważał za słuszne, ale skoro nie ma śpiewu ani tańca, to przynajmniej pijmy!
— To co innego! spiesznie wyrzekł pan de Valgeneuse, tak, pijmy!
Ale pospieszył się zanadto i wypowiedział to ze zbytecznem życzeniem, nie żeby pić sam, lecz żeby pili jego towarzysze.
Jan Byk spojrzał nie rozumiejąc planu pana de Valgeneuse: poczciwiec nie przypuszczał, ażeby wino mogło stać się trucizną; wietrzył jednak niebezpieczeństwo stawiając więc na stole butelkę, którą już brał za szyjkę ażeby nalać w kieliszek Murzynowi:
— Nie, rzekł, piłeś już dosyć Murzynie.
— Kiedy pić, to nigdy dosyć, przyjacielu Janie.
— W ogolności, jestto prawdą, rzekł cieśla, ale jak na dziś, fałszem.
— Jednakże, zauważył więzień, wyście mnie wyzwali, ja się nie wymawiałem.
— Pan, mój szlachcicu, odrzekł Jan Byk patrząc nań z ukosa, to inna rzecz: pan możesz pić do upadłego jeżeli ci się podoba... Powiedziałem panu, że jest jeszcze w szafie czterdzieści butelek. Podaj pan kieliszek!
Loredan podał kieliszek, a Jan Byk napełnił go w dwóch trzecich, potem postawił butelkę na stole.
— A pan? zapytał Valgeneuse.
Ja odpowiedział Jan Byk. Mam dosyć. Toussaint panu powiedział, że wpadam w złość mając w głowie jeden kieliszek wina zawiele; on ma słuszność, nie bedę już pił.
— Jeszcze jeden kieliszek dla mojego towarzystwa, rzekł Valgeneuse, nie chcąc dać poznać po sobie, że się dorozumiewa przyczyny wstrzemięźliwości Jana Byka.
— Chcesz pan koniecznie? rzekł cieśla, bystro wpatrując się w niego.
— Życzę sobie.
— Dobrze, oświadczył kolos nalewając kieliszek.
— A ja? zapytał Toussaint.
— Ty, nie! odrzekł brutalnie Jan Byk.
— Dlaczego?
— Bo ja postanowiłem, że już pić nie będziesz.
Toussaint warknął głucho, cofnął się o dwa kroki, ale już me nalegał. Potem Jan Byk podnosząc kieliszek do ust:
— Zdrowie pańskie! rzekł.
— Dziękuję i nawzajem! odpowiedział Valgeneuse.
Kieliszek Jana Byka nie był całkiem napełniony, mógł on więc uważać na więźnia.
Cóż tedy ujrzał?
Oto Loredan objął całą ręką kieliszek, poniósł go nagle do ust i postawił na stole.
Jednocześnie cieśla poczuł u nóg jakiś chłód, jak gdyby stał w wodzie. Podniósł nogę, pomacał ręką: but był wilgotny. Wtedy wziął lampę, schylił się i stawiając ją znowu na stole:
— Trzeba przyznać, rzekł podchodząc ku więźniowi z podniesioną pięścią, że z pana wielki łajdak!
Toussaint Louverture poskoczył i chwytając cieślę za obie ręce:
— A co! rzekł do Loredana, czy nie mówiłem panu, że mu wino szkodzi?... Nie chciałeś mi pan wierzyć!... A teraz rób co chcesz.