Mohikanowie paryscy/Tom XI/Rozdział X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XI Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Valgeneuse już miał się ku obronie: chwycił on po butelce w każdą rękę, i czekał aż się doń zbliży Jan Byk, by mu je roztrzaskać o głowę.
Jan Byk schylił się, ujął stołek za jedną nogę, i postąpił krok ku hrabiemu.
— Cóż on takiego zrobił? zapytał Toussaint.
— Spojrzyj na dół, odrzekł Jan Byk.
Toussaint wziął z kolei lampę i patrzył.
— Aha! zawołał spoglądając na ceglaną podłogę przezierającą przez białe wino, to krew!
— Krew? rzekł Jan Byk. Gdyby to była krew, mniejsza, za pomocą chleba można odzyskać krew: ale wino robi się tylko z winogron, a winnice tego roku wymarzły.
— Jakto! więc on wylał swoje wino? zawołał Toussaint.
— Tak jest, wino!
— No, w takim razie, to łajdak, jak słusznie powiedziałeś! W łeb go!
— Czekałem na twe przyzwolenie, Murzynie, rzekł Jan Byk ocierając rękawem czoło.
— Jak postąpisz jeden krok dalej, rozbiję ci głowę butelką, rzekł Valgeneuse.
— Aha!... nie dosyć, że wylewasz wino! chcesz jeszcze rozbijać butelki? zawołał Jan Byk, bo ty butelki rozbijesz, a nie moją głowę, uprzedzam.
— Wal, Janie, krzyknął Toussaint, czemu nie walisz?
— Bo się opamiętałem, rzekł Jan Byk, i zdaje mi się, że pan hrabia opamięta się także. Potem głosem pewnym i całkiem spokojnym: Wszak prawda, panie de Valgeneuse, rzekł, iż pan postawisz te dwie butelki, hę?
Valgeneuse zmarszczył brwi; pycha straszną w nim walkę prowadziła z rozsądkiem.
— I cóż, zapytał Jan Byk, stawiasz pan, czy nie stawiasz?
— O! Janie, ryknął Murzyn, nie poznaję cię.
— Stawiasz pan, co? mówił dalej Jan Byk, raz, dwa... Uważaj, bo trzy policzę ci na głowie!
Loredan spuścił ręce i zwolna postawił butelki na gzemsie od komina.
— Dobrze, a teraz siadajmy na miejscu.
Prawdopodobnie Loredan się rozmyślił, że najpierwszym warunkiem oswojenia dzikiego zwierza jest, iżby go nie drażnić. Poddał się więc drugiemu rozkazowi, równie jak pierwszemu. Przytem snać nowa kombinacja powstała w jego umyśle, i postanowił użyć innego środka obiecującego mu lepsze powodzenie, niż siła.
— Toussaint, mój przyjacielu, rzekł Jan Byk, odnieś te dwie butelki do szafy i zamknij je tam na klucz... Wcale ztamtąd nie powinny były wychodzić.
Toussaint wykonał zlecenie.
— A teraz pan, panie hrabio, mówił Jan Byk biorąc klucz z ręki towarzysza, wyznaj pan jedną rzecz.
— Jaką? zapytał hrabia.
— Ze chciałeś, ażebyśmy pili aż do utraty zmysłów, iżbyś, korzystając z tego, mógł się wymknąć?
— Wszakżeście wy korzystali z przewagi siły, ażeby mnie uczynić więźniem, rzekł dosyć logicznie hrabia.
— Z siły, to prawda, ale nie używaliśmy podstępu: nie piliśmy razem, ażeby potem zdradzić. Kiedy ktoś trąca się w kieliszek, to rzecz święta!
— Dajmy na to, że źle uczyniłem, rzekł Valgeneuse.
— Wylewać wino! rzekł Toussaint wracając do przedmiotu zgrozy, wino, dar Boży!
— Pan hrabia wyznał, że źle uczynił, rzekł Jan Byk, nie mówmy już o tem.
— O czemże więc będziemy mówić? zapytał smutno węglarz. Co do mnie, jeżeli nie rozmawiam, nie piję, narażam się na to, że mogę usnąć.
— O! uśnij, jeżeli chcesz, ja za siebie ręczę, że nie usnę.
— Ja tedy wam znajdę przedmiot do rozmowy, odezwał się Loredan.
— Pan hrabia łaskaw, odrzekł pomrukując Jan Byk.
— Wyglądacie na uczciwych ludzi... jesteście może nieco za żywi, mówił dalej Loredan, ale uczciwi w gruncie.
— Odkryłeś pan to? rzekł Jan Byk, wzruszając ramionami.
— Lubię uczciwych ludzi, mówił dalej hrabia.
— Nie masz pan do nich wstrętu, proszę! odrzekł cieśla zawsze tym samym tonem.
Toussaint słuchał, widocznie ciekawy do czego więzień zmierzał.
— Otóż, mówił dalej tenże, jeżeli chcecie... Zatrzymał się.
— Jeżeli chcemy?... powtórzył Jan Byk.
— Otóż, jeżeli chcecie, dokończył hrabia, ja was uczynię majętnymi.
— Do licha! rzekł Toussaint wyciągając uszy, majętnymi? Pomówmyż o tem.
— Cicho, Murzynie! ostrzegł Jan Byk, to ja mam głos, a nie ty! Potem zwracając się do Loredana: Wyjaśnij swą myśl, młody paniczu, dodał.
— Myśl moja jest bardzo prosta.
— Słuchamy, rzekł Toussaint.
— Jużem cię prosił, ażebyś był cicho, ofuknął Jan Byk.
— Wszak wy pracujecie na życie? zapytał hrabia.
— Jużciż, oprócz darmozjadów, wszyscy pracują, odpowiedział cieśla.
— Ile zarabiacie na dzień?
— Po trzy franki dziennie, rzekł Toussaint.
— Będziesz ty cicho, Murzynie!
— Dla czego mam być cicho? Pan hrabia mnie zapytuje, ja mu odpowiadam.
— Trzy franki dziennie, powtórzył hrabia, nie zważając niby na sprzeczkę wszczętą między dwoma przyjaciółmi, to znaczy dziewięćdziesiąt franków na miesiąc, czyli tysiąc franków na rok.
— I cóż dalej, rzekł Jan Byk, wiemy o tem.
— Otóż ja wam nastręczę taki zarobek, który wyniesie tyle przez jeden wieczór, ile wy zarabiacie przez dwadzieścia pięć lat.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków? wykrzyknął Toussaint. Żarty! dwadzieścia pięć tysięcy franków przez jeden wieczór, to niepodobna!
— Widzicie więc, mówił dalej Valgeneuse, jest dla was sposób utrzymania bez pracy, gdyż umieściwszy po dwadzieścia pięć tysięcy franków na pięć od sta, macie po tysiąc dwieście pięćdziesiąt franków rocznego procentu.
— Bez pracy! powtórzył Toussaint, czy słyszysz Janie? bez pracy!
— A cóż jabym robił gdybym nie pracował? zapytał naiwnie cieśla.
— Coby ci się podobało: chodziłbyś polować, ryby łowić; kupowałbyś grunta, uprawiał je; robiłbyś to, co robią bogaci, co i ja robię, mówił zachęcająco Loredan.
— Tak! gorzko odezwał się Jan Byk, wydzierałbym szesnastoletnie dziewczęta narzeczonym i rodzinom! Oto rozrywka tych, co nie pracują! oto co i pan robisz panie hrabio!
— Robiłbyś wreszcie to, coby ci się podobało, a ja wam obu ofiaruję pięćdziesiąt tysięcy franków; po dwadzieścia pięć dla każdego.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków! powtórzył Toussaint, którego oczy pałały pożądliwością.
— Milcz Toussaint! wyrzekł surowo cieśla.
— Dwadzieścia pięć tysięcy dla każdego, przyjacielu Janie, powtórzył pieszczotliwie węglarz.
— Dwadzieścia pięć tysięcy kolek w bok, jeżeli nie zatkasz gęby, Murzynie.
— Pięćdziesiąt tysięcy franków dla was obu, gotówką jeszcze dziś wieczór.
— To majątek, Janie! to majątek! mruczał węglarz.
— Czy będziesz cicho, niegodziwcze! zawołał Jan Byk rękę podnosząc na przyjaciela.
— Zapytaj go przynajmniej w jaki sposób można zarobić te dwadzieścia pięć tysięcy franków, szepnął z cicha Murzyn.
— Zgoda, odrzekł Jan Byk. I wracając do więźnia: Pan hiabia raczysz nam ofiarować po dwadzieścia pięć tysięcy franków... Czy nie zechcesz powiedzieć, jakie prace mamy wykonać za tak wielką sumę?
— Ofiaruję wam tę sumę w zamian za wolność. Rzecz, widzicie, prosta.
— Słuchaj, słuchaj, Janie Byku, mówił węglarz trącając łokciem przyjaciela.
— Murzynie! Murzynie! szepnął Jan Byk ukosem spoglądając na towarzysza.
— Już milczę, milczę... Jednakże dwadzieścia pięć tysięcy franków!...
Cieśla zwrócił się ku hrabiemu.
— A dlaczego, jak się wam zdaje, zatrzymujemy was w więzieniu, mój szlachcicu? zapytał.
— Dla tego, przypuszczam, odpowiedział Valgeneuse, że ktoś wam za to zapłacił.
Jan Byk wzniósł swą szeroką dłoń nad głowę Loredana. Ale przemagając się z wysileniem, i opuszczając ją zwolna:
— Zapłacił! zapłacił! rzekł, to podobni tobie, panie hrabio, płacą, przedają lub kupują cześć innych. Tak, jest to jeden jeszcze przywilej ludzi bogatych, że płacą za złe, jeśli spełnić go nie mogą sami... Posłuchaj, panie hrabio! Gdybyś był dziesięćkroć bogatszym niż jesteś, gdybyś zamiast dwudziestu pięciu tysięcy franków ofiarował miljon, ażeby cię puścić minutę wcześniej przed wskazaną godziną, odrzuciłbym z taką samą pogardą, z jaką radością zatrzymuję cię więźniem.
— Ofiaruję sto tysięcy franków zamiast pięćdziesięciu, rzekł krótko pan de Valgeneuse.
— Janie! Janie! zawołał Toussaint, czy słyszysz? Pięćdziesiąt tysięcy dla każdego.
— Murzynie, rzekł cieśla, już na ten raz bez popędliwości, miałem cię za uczciwego człowieka. Jeszcze jedno słowo, a oddam ci twą przyjaźń i odbiorę moją.
— Ależ, Janie, odezwał się łagodnie Toussaint, to, co mówię, jest tak dobrze dla ciebie, jak dla mnie.
— Jakto, dla mnie?
— Oczywiście, dla ciebie... dla ciebie, dla Fifiny, dla twojego dziecka.
Na te słowa: „Dla Fifiny, dla twego dziecka“, oczy Jana Byka zaiskrzyły się. Ale natychmiast prawie, chwytając Murzyna za kołnierz i wstrząsając nim, jak drzewem.
— Czy będziesz cicho, niegodziwcze! czy będziesz cicho?... wykrzyknął.
— Nadewszystko dla twego dziecka, mówił dalej Toussaint, wiedząc, że o tym przedmiocie może mówić bezkarnie, dla twego dziecka, któremu lekarz zalecił pobyt na wsi.
Cieśla drgnął i puścił towarzysza.
— Masz żonę cierpiącą i chore dziecko? odezwał się Valgeneuse, możesz im obojgu powrócić zdrowie i wahasz się?
— Otóż nie, do kroćset siarczystych piorunów! zagrzmiał cieśla, nie waham się.
Toussaint dygotał: Valgeneuse zaledwie oddychał, bo niepodobna było domyślać się czy Jan Byk odmówi, czy przyjmie.
Jan popatrzył z kolei na więźnia i na towarzysza.
— Przyjmujesz? zapytał hrabia.
— Przyjmujesz? zapytał Toussaint.
Byk podniósł rękę uroczyście.
— Posłuchajcie, rzekł, powiadam wam na tego Boga, który jest w niebiosach, na tego Boga, który nagradza dobrych, a karze złych, kto pierwszy z was wymówi choćby jedno słówko o tym przedmiocie, tego uduszę! Teraz niech się który z was odezwie, jeśli chce.