Mohikanowie paryscy/Tom XIII/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XIII Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwie drzwi zamknęły się za generałem, Piotr Herbel powtórnie wyciągnął ręce do syna, i jakby pod wrażeniem ostatnich słów brata, przez chwilę spoglądał po pracowni.
Badanie nie trwało długo, kapitan nic nie stracił z jasnego i wesołego uśmiechu.
Petrus, przeciwnie, zawstydzony zbytkiem, stanowiącym kontrast z nagiemi ścianami w Plancoet, z prostą odzieżą ojca, spuścił oczy.
— I cóż, moje dziecko, zapytał ojciec z łagodnym wyrzutem, tyle tylko masz mi do powiedzenia?
— O! przebacz ojcze, rzekł Petrus, ale wyrzucam sobie, że przezemnie odstąpiłeś od łoża umierającego przyjaciela, który nie może czekać, gdy ja mógłbym poczekać.
— Przypomnij sobie, moje dziecko, że nie tak pisałeś.
— To prawda ojcze, pisałem do ciebie, że potrzebuję pieniędzy, ale nie pisałem: „porzuć wszystko i sam mi je przywieź,“ nie pisałem że...
— Nie pisałeś?... powtórzył kapitan.
— Nic, nic, ojcze, zawołał Petrus ściskając go, dobrześ zrobił, żeś przyjechał, uszczęśliwiłeś mnie.
— A przytem, Petrusie, mówił ojciec, obecność moja jest potrzebną, chciałem poważnie rozmówić się z tobą.
Petrus uczuł się swobodniejszym.
— O! rozumiem, ojcze, rzekł, nie możesz uczynić dla mnie tego, o co cię proszę i chciałeś sam mi to powiedzieć. Otóż ojcze głupstwo przyszło mi do głowy. O! dał mi do zrozumienia stryj jeszcze przed twojem przybyciem, a pojmuję to lepiej jeszcze od czasu gdy patrzę na ciebie.
Kapitan potrząsnął głową z dobrym ojcowskim uśmiechem.
— Nie, rzekł, nie pojmujesz mnie. Potem wydobywając pugilares z kieszeni i kładąc go na stole: Twoje dziesięć tysięcy franków są tu, rzekł.
Petrus upadł pod tą niewyczerpaną dobrocią.
— O! mój ojcze, zawołał, nigdy, nigdy!
— Dlaczego?
— Namyśliłem się ojcze.
— Nad czem się namyśliłeś Petrusie?
— Nad tem, ojcze, że od pół roku nadużywam twojej dobroci, że od pół roku czynisz dla mnie więcej, niż możesz, że gubię cię.
— Biedne dziecko, gubisz mnie!... nietrudno to.
— Widzisz więc, ojcze.
— Nie ty gubisz mnie, biedny Petrusie, to ja ciebie zgubiłem.
— Ojcze!
— Tak, tak! mówił kapitan z melancholijnym ku przeszłości zwrotem, zebrałem dla ciebie fortunę królewską, a raczej fortuna ta zebrała się sama, bo ja nigdy nie wiedziałem dobrze co to jest pieniądz; przypominasz sobie w jaki sposób stopniała...
— Przypominam, ojcze, i dumny jestem naszem ubóstwem.
— Oddaj mi sprawiedliwość, Petrusie, że pomimo ubóstwa, nigdy nie szczędziłem nic, gdy chodziło o twe wychowanie i szczęście.
Petrus przerwał ojcu.
— A nawet o moje kaprysy, ojcze!
— Cóż chcesz! chodziło mi przedewszystkiem o twoje szczęście, mój synu. Cóżbym odpowiedział twojej matce, gdyby zapytała: „A nasz syn?“
Petrus zsunął się do kolan kapitana, wybuchając łkaniem.
— No, rzekł Piotr Herbel całkiem zbity z tropu, jeżeli płaczesz, to ja ci nic nie powiem.
— Ojcze! zawołał Petrus.
— To wreszcie, co miałem do powiedzenia, mogę odłożyć do przyszłej podróży.
— Nie, nie, lepiej zaraz ojcze...
— Oto są potrzebne dla ciebie pieniądze. Wytłómacz mnie przed stryjem, powiedz, że obawiam się przybyć zapóźno, że odjechałem tym samym dyliżansem, który mnie przywiózł.
— Usiądź jeszcze, ojcze; dyliżans odchodzi o siódmej wieczorem, a dopiero druga; masz więc pięć godzin przed sobą.
— Tak mniemasz? rzekł kapitan sam dobrze nie wiedząc co odpowiada.
I machinalnie wydobył z kieszeni zegarek srebrny ze stalowym łańcuszkiem, który miał po ojcu.
Petrus wziął zegarek i ucałował go. Ileż to razy dzieckiem będąc, z naiwnem zdziwieniem przysłuchiwał się ruchowi tego dziedzicznego zegarka? Wstydził się złotego łańcucha, który miał na szyi, zegarka z brylantowemi herbami.
— Kochany zegarek! mówił Petrus.
Kapitan nie rozumiał.
— Czy chcesz go? zapytał.
— O! zawołał Petrus, zegarek, który wskazywał godziny twych walk, chwile twych zwycięztw, zegarek, podobny do ruchów twego serca, który nigdy nie bił żywiej w czasie niebezpieczeństwa jak w pokoju, ja go nie jestem godzien. O! nie, mój ojcze, nigdy! nigdy.
— Zapominasz o dwóch godzinach, które także wskazywał, Petrusie, i które są jedynemi datami życia mego, jakie pamiętam; godzina twego urodzenia; godzina śmierci twej matki.
— Jest jeszcze godzina, którą wskazywać będzie dla mnie i dla ciebie od dzisiaj: godzina, w której poznałem swą niewdzięczność, w której błagam cię o przebaczenie.
— Za co, moje dziecko?
— Przyznaj, ojcze, że ażeby dać mi te dziesięć tysięcy franków, musiałeś zrobić wielki wysiłek?
— Sprzedałem folwark, i na tem koniec, to mnie właśnie opóźniło.
— Sprzedałeś folwark? zawołał Petrus przerażony.
— No tak... Był on za wielki dla mnie samego. Gdyby żyła twoja biedna matka, albo gdybyś ty mieszkał ze mną, to co innego.
— A! ojcze, sprzedałeś folwark, który był po mojej matce.
— Ponieważ należał do twojej matki, przeto był twoją własnością.
— Ojcze mój!
— Ja nie mam już nic własnego, więc sprzedałem folwark za dwadzieścia pięć tysięcy franków.
— Wart był pięćdziesiąt.
— Zapominasz, że już pożyczyłem dwadzieścia pięć tysięcy, by ci je przysłać.
Petrus głowę ukrył w rękach.
— Otóż przybyłem aby się zapytać, czy możesz mi pozostawić tę resztę, piętnaście tysięcy franków.
Petrus spojrzał na ojca wzrokiem przerażonym.
— Chwilowo tylko, mówił dalej kapitan, rozumie się, że gdy będziesz ich potrzebował później, zawsze możesz ode mnie zażądać.
Petrus podniósł głowę.
— Mów dalej ojcze, rzekł, a ciszej dodał:
— To moja kara.
— Ja mam taki plan, mówił kapitan, najmę albo kupię małą chatkę wpośród lasu; ty znasz moje życie, Petrusie; jestem stary myśliwiec, już dziś nie mogę się obyć bez strzelby i psów; polować będę od rana do wieczora. Jaka to szkoda, że ty nie jesteś myśliwym. Przyjechałbyś do mnie, polowalibyśmy razem.
— O! przyjadę, przyjadę, ojcze, bądź spokojny.
— Doprawdy?
— Przyrzekam ci.
— Dla mnie w polowaniu są dwie rzeczy: najpierw przyjemność polowania: powtóre, nie wyobrazisz sobie ilu ja ludzi moją strzelbą żywię.
— A! mój ojcze, zawołał Petrus, jakiżeś ty dobry! Potem, półgłosem: Jakiś ty wielki!
— Poczekaj, bo przychodzę do rzeczy, w której rachowałem na ciebie, drogi synu.
— Słucham cię, ojcze, słucham.
— Mam lat pięćdziesiąt siedm, oko jeszcze jasne, ramię silne, nogę wytrwałą, ale człowiek schodzi bardzo prędko po tej stronie góry, na której ja jestem. Za rok, za dwa, za dziesięć, oko może się zamącić, ramię osłabnąć, noga zwichnąć; wtedy, pewnego dnia możesz zobaczyć biednego staruszka, który powie do ciebie:
— To ja, Petrusie, jużem nie zdatny do niczego. Czy masz jaki kącik w domu, gdzie mógłbyś ojca posadzić? On zawsze żył zdala od tego, co kochał, nie chciał by tak umierać.
— O! mój ojcze, mój ojcze! wołał Petrus łkając, prawdaż to, że folwark sprzedany?
— Onegdaj, mój synu.
— Komu?
— Pan Peyrat, notarjusz, nie powiedział mi. Pojmujesz, że mnie to tylko obchodziło, ażeby mieć pieniądze; wziąłem dziesięć tysięcy franków, których potrzebowałeś i przyjechałem.
— Ojcze mój, rzekł Petrus wstając, ja muszę wiedzieć komu folwark sprzedałeś.
W tej chwili otworzyły się drzwi do pracowni, i lokaj Petrusa ukazał się z listem.
— Daj mi pokój! zawołał Petrus wydzierając mu list z ręki, nie wpuszczaj nikogo.
Przeczytał adres: spostrzegł na kopercie pieczęć Saint-Malo. Sądził przez chwilę, że list był od ojca.
„Do pana wicehrabiego Petrusa Herbel de Courtenay.“
List pochodził od notarjusza, u którego jak mówił ojciec, odbyła się sprzedaż folwarku.
Petrus czytał.
„Panie wicehrabio! Ojciec pański, zaciągnąwszy u mnie różnemi czasy pożyczkę dwadzieścia pięć tysięcy franków, przybył przed trzema dniami, by sprzedać folwark, na którego hipotece ciążyła już powyższa suma.
„Jak mi oświadczył, pieniądze te mają być przeznaczone dla pana.
„Przyszło mi na myśl, wybacz panie wicehrabio, że może pan nie wiesz o ofiarach, jakie ojciec czyni dla ciebie, i że rujnuje się zupełnie.
„Jako notarjusz rodziny pańskiej i przyjaciel ojca od lat trzydziestu, uważałem za obowiązek sumienia zrobić dwie rzeczy: naprzód, dać mu dwadzieścia pięć tysięcy franków, których żądał, udając sprzedaż, której nie było i nie ma; powtóre, zawiadomić pana o stanie majątku ojca, pewnym będąc, że pan o tem nie wiesz, i że od chwili dowiedzenia się zamiast przyczyniać się do jego ruiny, usiłować będziesz ratować ojca.
„Jeżeli pan zatrzymasz te dwadzieścia pięć tysięcy franków, to sprzedaż musi się odbyć. Ale gdyby potrzebę tych pieniędzy można odłożyć albo całkiem usunąć, i gdybyś pan mógł po upływie tygodnia zwrócić je na moje ręce, ojciec pański pozostałby właścicielem folwarku a pan oszczędziłbyś mu zapewne wielkiego zmartwienia.
„Nie wiem jak osądzisz pan krok mój, ale zdaje mi się, że tak winien był postąpić uczciwy człowiek i przyjaciel.
„Przyjmij pan, i t. d.
Petrus odetchnął i podniósł do ust list zacnego notarjusza, który zapewne nie marzył o takim zaszczycie. Potem, zwracając się do kapitana:
— Ojcze, rzekł, wyjeżdżam z tobą dziś wieczór do Saint-Malo.
Kapitan wydał okrzyk radości; ale niebawem, namyślając się i z pewnym niepokojem:
— A po co ty jedziesz do Saint-Malo? zapytał.
— Odprowadzę cię ojcze. Zobaczywszy cię, myślałem, że zabawisz tu kilka dni. Nie możesz, to ja zabawię kilka dni u ciebie.
Jakoż, tego wieczora, po napisaniu dwóch listów, jednego do Reginy, drugiego do Salvatora, po zaprowadzeniu ojca na obiad, nie do generała, którego wyrzuty lub sarkazmy raniły jego zbolałe serce, ale do restauracji, gdzie we dwóch przy małym stoliku posilali się obiadem zaprawnym czułością, Petrus wsiadł z ojcem w dyliżans, i wyjechał z Paryża.