Moja Warszawa (Oppman)/Pod dzwonnicą

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Moja Warszawa
Podtytuł Obrazki z niedawnych lat
Wydawca „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej.
Data wyd. 1929
Druk J. Rajski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

„POD DZWONNICĄ“.

Obok kościoła Bernardynów,
Ku Wiśle mając lico,
Tkwiła wiadoma z sławnych czynów
Kawiarnia „Pod dzwonnicą“.

Czyny te pamięć zapisała,
Wypadek był to rzadki:
Ona jedyna w mieście miała
Araczek do herbatki.


Z przedsionka wchodziło się wprost do piekielnie zadymionej izby, gdzie gwar ucztujących zamieniał się niekiedy w istną orgję harmidru i potępieńczych wrzasków. Izbę tę, największą i najbardziej zwykle wypełnioną, uważali za niepodzielną swoją własność studenci uniwersytetu i młodzi artyści wszelakiego autoramentu. Wśród artystów przeważali malarze. Oni byli najweselsi, najkrzykliwsi i najbardziej wygadani. Rzeźbiarze, których zresztą zjawiało się paru zaledwie, odznaczali się mrukliwością i posępnym humorem; poeci zaś woleli tworzyć osobne kółko, w którem czytywali sobie półgłosem najnowsze swoje utwory.
W tej izbie szły najgęściej wielkie szklanki herbaty, a do każdej szklanicy dołączano małą flaszeczkę araku. Drogi to był luksus, bo taka porcja kosztowała całą złotówkę.

Z gęstych się czupryn arak kurzy, —
Niech młodzi piją zdrowi!
Bo znana rzecz: kto sztuce służy,
Służy i Bachusowi.

Trudno, gdy wzburza trunek chwacki,
Milczeć, jak bożek chiński:
Tu buchnie: Asnyk! tam: Słowacki!
A ówdzie: Podkowiński!!


W izbie drugiej paradował potężny bufet, na którym dominujące miejsce zajmował półmisek z pieczonym prosiakiem. Ponieważ owego prosiaka widziałem zawsze w całości bez szkody na ciele, myślę, że musiał on trwać od początku istnienia zakładu aż do jego zaszczytnego końca.
Natomiast produktem, który znikał „masowo“ z bufetu, były ogromne bułki, tak zwane „parki“, posmarowane czemś, co — nie w smaku, lecz z wyglądu — przypominało masło i obłożone było serem litewskim lub plasterkami szynki „w pęcherzu“. Z tego pokoju, który miał widok na niewielki ogródek i na Marjensztadt, a bokiem na Zjazd pod

Zamkiem, korzystali kundmani pomniejszej rangi społecznej, ale zato solidni i „gotówkowi“.

Lecz najciekawszy był pokój trzeci.
Najmniejszy, najzaciszniejszy, pomimo iż zawsze pełny gości, odznaczał się absolutnem milczeniem.
Przy licznych stolikach siedziały figury dziwaczne, staroświeckie, skupione w sobie, rzekłbyś, automaty z panopticum, gdyby nie leniwe, jakby paralityczne, ruchy rąk, stawiających pionki, konie i wieże lub krągłe warcabowe krążki.
Była to bowiem izba szachistów i warcabiarzy. Z pokojów pierwszego i drugiego zaglądali tu niekiedy zainteresowani grą kundmani. Patrzeć było wolno, ale, broń Boże, nie robić żadnych uwag; wtedy bowiem automaty ożywiały się raptownie i gniewliwemi mruknięciami dawały do zrozumienia, że galerja jest zgoła zbyteczna i niepożądana.
Bywali tam zapaleńcy, przesiadujący nad stolikiem od rana do wieczora, a raz zdarzyło się nawet, że dwaj gracze uprosili gospodarza, aby, zamykając zakład, zostawił ich w kawiarni na noc całą. O świcie zastano ich — grających!
Mistrzami w odtwarzaniu na płótnie takich zakątków byli: Pęczarski i Rapacki, w opisywaniu ich — Gomulicki i Wacław Szymanowski.

Znikłaś, kawiarnio „Pod dzwonnicą“
Twą młodzież los rozgonił;

Przemknęło życie błyskawicą, —
Niejeden je roztrwonił.

Głupstwo spoglądać w to, co było,
Mokrą od łez źrenicą.
Ale się dobrze gawędziło
W kawiarni „Pod dzwonnicą...“






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.