Wilgoć nawskroś mnie przenika, płaszcz zarzucam na ramiona.
Rosą lśni kosodrzewina. W dole widny siny las.
Strome wirchy gór nadbrzeżnych otuliła mgła skłębiona,
Wszystko milczy dookoła, jak zaklęte w zimny głaz.
W rozpadlinach śniegi leżą, ku jezioru strumyk bieży,
Zamarł, zda się, w wartkim pędzie. Zmilkły szmery górskich ech.
Próżno smutek chcesz rozproszyć, co ci w sercu na dnie leży,
W tym padole ciszy ponoć nie zadźwięczał nigdy śmiech.
Coraz większym to jezioro darzy smutku mnie ogromem
Czuję powiew dookoła bezlitośnych śmierci tchnień...
Niby posąg stoi góral i kieruje zwolna promem,
A mnie, zda się, nie wiem czemu, że ster trzyma duch czy cień.
SledzęŚledzę z brzegu prom oczyma, przewożonych śledzę ruchy;
Słuch wytężam, by usłyszeć w tem pustkowiu ludzki głos...
Próżno! Groza mnie przejmuje... Snać to Charon wiezie duchy
Tych, co pasmo dni żywota nienawistny przeciął Los.
Mgły rozwiane ponademną, może ludzi tych to cienie;
Którzy na tym smutnym świecie przed wiekami żyli wprzód.
Znikła pamięć ich istnienia, wiatr je z krańca w kraniec żenie,
A te skały nad jeziorem, może w progi wieczne wchód?...
W myślach tonę pogrążony, ktoś mnie z promu chustką wzywa.
Przebóg! Widzę twoje rysy, twój rozwiany widzę włos!...
Wołam na cię po imieniu. Cisza. Nikt się nie odzywa.
Milczą wokół mgły i skały, w piersiach mi zamiera głos.