W śnie tak mi było wśród olbrzymiej sali,
Jak gdybym wkroczył w więzień naraz mroki.
Czułem, że szronem czoło się krysztali
I drżałem, budząc echo memi kroki.
Gdy pełen trwogi tak w półcieniu błądzę,
Spostrzegam wkoło krzyże, pęta, strzały
I ciężkie kraty, zamki i wrzeciądze,
A w rogu kopiec z ludzkich czaszek — biały.
Tu obok miecza berło i korona,
Tu rozrzucono kilka piór po stole,
A tu znów księga świeżo otworzona
W miejscu: „Jak tłumić w ludzkich mózgach wolę“wolę“.
Wśród licznych strzępów, w pogłębieniu niszy,
Miejsc owych władca siedzi na swym tronie,
Jak posąg niemy, kroków mych nie słyszy
I patrząc przed się, cały w myślach tonietonie.
Widzę, jak usta do krwi swe zaciska,
Jak pomarszczoną krzywi twarz woskową,
Jak okiem żmii dookoła błyska
I bezustanku marszczy brew kurczowo.
Podczas, gdy ręką jedną gwoździe zwiera,
W drugą młot bierze, co się lśni w pobliżu.
Wtem, kędy mściwy jego wzrok spoziera,
Chrystusa naraz widzę cień na krzyżu...
Tu Smutek, który wiecznie przy mnie stoi,
Który mnie wiecznie w swe ramiona chwyta
Wskazał mi napis widny u podwoi, «Złość ludzka», duch mój, ocknąwszy się, czyta.