Do swoich ognisk szły w milczeniu tłumy
Z zarzewiem wiary nowej w każdem łonie.
Rozpoczął Cedron szeptać nocne dumy,
Srebrzystą łuną szczyt Oliwnej płonie.
Owładła sercem Pańskiem naraz trwoga,
Gdy myślą przebiegł krwawych mąk straszydła,
Gdy widział w dali, jak Nań śmierć złowroga
Swą kosę ostrzy i zastawia sidła.
Wtem Mu się zdało, że do ust podnosi
Krwią Jego po brzeg napełnioną kruszę —
Choć dreszcz Nim wstrząsa, choć pot czoło rosi,
Pił jednak, głuchy na ból i katusze.
Gdy skończył, spostrzegł w dali kruszę drugą,
Rubinowemi mieniącą się blaski...
To niewiast, starców, dzieci krew, co strugą,
Popłynie wkrótce przez areny piaski.
Wychylił do dna, tłumiąc boleść w sobie,
Nad przyszłą dolą Jego wiernych dzieci.
Wtem anioł nocy w onej strasznej dobie
Zbliżał Mu do ust gorzki napój trzeci.
Gdy spostrzegł, co ten kielich chowa w głębi,
Straszliwe myśli tłoczą się do głowy —
Febryczny naraz dreszcz Mu ciało ziębi,
A skronie zrasza strumień purpurowy.
Krwią napełniony był i kielich owy,
Tą, którą przelać mają ci obficie,
Co miłość będą swemi krzewić słowy
I wierni Panu swe poświęcą życie.
Największą gorycz, jaką świat dać może,
Dlań ta ostatnia zawierała czasza.
Wypił, wzrok topiąc swój w lazurów morze,
I szedł, by uścisk przyjąć od Judasza.