<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bliziński
Tytuł My tak zawsze
Pochodzenie Nowele humoreski
Wydawca Franciszek Bondy
Data wyd. 1890
Druk W. Stein
Miejsce wyd. Wiedeń
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron





My tak zawsze.

Do wagonu drugiej klasy pociągu, odchodzącego do Zagórza, wsiadło w Przemyślu czterech ichmościów, zupełnie sobie nieznajomych. Dowiedzieli się wprawdzie przypadkiem, gdy konduktor kontrolował bilety, że jadą wszyscy do jednej i tej samej stacyi, to jest do Chyrowa; wdali się nawet w gawędę, ale ta ograniczała się na ogólnikach, a głównie, jak to u nas bywa, na polityce — tak więc, żaden z nich nie dowiedział się niczego bliższego o współtowarzyszach.
Gdy przybyli do Chyrowa, spotkał ich przy wysiadaniu faktor, miejscowy żydek, z zapytaniem:
„Może panowie potrzebują furmanki?“
A że wszyscy właśnie znajdowali się w tem położeniu, więc zaczęli rozrywać żydka, który, musimy mu oddać sprawiedliwość, tak manewrował, że wszystkim jakoś, ile możności postarał się zadość uczynić.
Ten, którego najpierw załatwił, wsiadł na chłopski wózek zaprzężony w parę szkapiąt i wyruszył gościńcem ku Staremu Miastu.
Wkrótce wszakże przekonał się, że źle trafił; szkapy o ile z początku rącze, o tyle w miarę ubieżonej odległości zaczęły wolnieć i nareszcie, pomimo nieustannego zachęcenia batem, z truchta przeszły w stępa. Wyminął ich niebawem tak zwany ,Eilwagen‘ czyli karetka pocztowa, pełna podróżnych, wymijały i inne wozy lub bryczki, aż w końcu do tego doszło, że niefortunny pasażer uznał za najstosowniejsze przystać na propozycyą chłopa, który oświadczył, że musi zatrzymać się dla wytchnięcia koniom przed stojącą przy trakcie karczemką.
Zapalił tedy cygaro, i uzbroiwszy się w stoicką cierpliwość zasiadł na ławeczce przed karczmą. Nie wyszło dziesięć minut, gdy od strony Chyrowa nadjechał znowu ogromny furgon z budą płócienną, vulgo omnibus żydowski, i stanął także przed karczmą, zaś z jego wnętrza dał się słyszeć głos:
„A pan dobrodziej dokąd jedzie?“
I wnet po tych słowach wytoczyła się z pod płóciennej budy postać, w której pierwszy pasażer poznał jednego z towarzyszów podróży w wagonie.
„Gdzież to pan jedzie?“
„Do Turki, a pan?“
„I ja do Turki.“
„Nie może być.“
„Szkoda, żeśmy się nie zmówili i nie wzięli na wspólny koszt jakiejś porządnej furmanki.“
„Zapewne.“
„Wystaw sobie pan dobrodziej, szelma faktor namówił mnie na tę żydowską budę, zaręczając, że mi będzie wygodnie. Tymczasem napakowało się tak, że siedzimy jak śledzie w beczce... a przytem, obawa plagi egipskiej... słowem, jeżeliby to panu nic zrobiło różnicy, gotówbym przypisać się do pańskiej furmanki.“
„Kiedy szkapy ledwo się wloką.“
„I tamte nie rącze: jużbym wolał kupić owsa, byle jechać swobodnie.“
Gdy tak traktują, od tej samej strony, zkąd przybyli, nadjeżdża i staje także przed karczmą trzecia furmanka, to jest elegancki powóz, z którego wyskakuje trzeci towarzysz z wagonu.
„A panowie co tu robią?“
„Jedziemy do Turki.“
„I ja także, ale huncfot faktor, jak mnie urządził! Namówił czyjegoś stangreta z za Turki, wracającego próżno do domu, że mnie zabrał, za pieniądze naturalnie. Tymczasem ten teraz powiada, że nie może mnie dalej wieźć, bo się boi, żeby się jego pan nie dowiedział, gdyż spotkał kogoś znajomego z tamtych stron, co mógłby go wydać.“
„I jakże będzie?“
„Możebyśmy mogli jakoś razem we trzech...“
„Ale czyż konie dadzą radę?“
„Bardzo wątpię.“
„Nawet trudno będzie pomieścić się na tej furce.“
„Bójcie się panowie Boga! zkąd ja tu wezmę furmanki.“
„Ale jakże zrobić?“
„Gotów jestem dodać chłopu papierka, to może przystanie.“
Wzięto chłopa do narady. Temu widocznie uśmiechała się myśl zarobku, ale niepewny czy zadosyć uczyni zobowiązaniu, skrobał się tylko po głowie i na wszystkie argumenta odpowiadał:
„Abo ja wiem!“
Zafrasowani pasażerowie nie wiedzieli już co począć, gdy nagle ujrzeli nadjeżdżający sporym kłusem porządny i obszerny wózek, zaprzężony w parę dobrych koni, a na nim czwartego pasażera z wagonu.
Już miał przejechać, nie zatrzymując się, gdy nasza spółka nagłą myślą jednocześnie tknięta, rzuciła się naprzeciw wózka i zatrzymała go niemal przemocą, a z trojga ust razem wybiegło pytanie:
„Dokąd pan jedzie?“
„Do Turki“, odrzekł kwaśno pasażer.
„I my do Turki, aleśmy tu osiedli na piasku.“
„A mnie złodziej faktor wyciągnął na koszt; powiedział, że wystara się o furmankę, tymczasem przepadłszy gdzieś, w półgodziny się zjawił i oświadczył, że nie ma żadnej, ale że w mieście jeden obywatel wynajmuje na żądanie konie podróżnym, to do niego trzeba się udać. Naturalnie, że tak zrobiłem, ale musiałem zapłacić, co chciał.“
„A to drab! wiedział, że wszyscy jedziemy w jedno miejsce i tak nas wykierował!“ rzekł pasażer z omnibusu, „moglibyśmy byli jechać na wspólny koszt.“
„Zdaje mi się, że możnaby to jeszcze zrobić“, zaproponował ten, co przyjechał powozem, stawiając dla wszelkiego bezpieczeństwa nogę na stopniu bryczki, bo obejrzawszy się właśnie spostrzegł, że jego stangret wyrzuca z powozu tłómoczek i zabiera się do odjazdu.
„Dołożymy się“, rzekł pierwszy, w każdy w czwartej części i w dodatku damy furmanowi na wódkę.“
„A kiedy tak, to i owszem! pomieścimy się bardzo łatwo; tylko wielka szkoda, że nie zrobiliśmy tego odrazu. O szelma żyd! dostał od każdego z nas osobno faktorne.“
„Dobrze nam tak! mogliśmy byli porozumieć się zaraz w wagonie.“
„Co prawda, to prawda... tylko że...“
„Jakie że?“
„Ano takie, że u nas bez faktora żydka ani rusz.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bliziński.