Na około Księżyca/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na około Księżyca |
Wydawca | Gebethner i Wolf |
Data wyd. | 1917 |
Druk | W. L. Anczyc |
Miejsce wyd. | Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Autour de la Lune |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Co się stało? Jakaż była przyczyna tego dziwnego upojenia, którego skutki mogłyby być tak zgubne? Oto prosta nierozwaga Ardana, której na szczęście Nicholl w porę zaradził.
Po tem odurzeniu, trwającem kilka minut, Nicholl pierwszy odzyskał przytomność i zdołał zebrać myśli.
Pomimo, że jadł śniadanie przed dwiema dopiero godzinami, uczuwał straszny głód, jak gdyby od kilku dni w ustach nic nie miał. Czuł, że mózg jego i żołądek cierpiały jednocześnie.
Powstał więc i zażądał od Ardana posiłku. Ten nieprzytomny i znękany nic nie odpowiadał.
Nicholl wtedy postanowił sam sobie przyrządzić herbatę, przy której miał zamiar połknąć tuzin butersznitów.
Dobył pudełko z zapałkami i pośpiesznie potarł jedną z nich.
Jakże się zdziwił widząc, że siarka płonie blaskiem nadzwyczajnym, prawie nie do zniesienia.
Gaz, który zapalił, zapłonął jak snop światła elektrycznego.
Zdumienie Nicholla prędko minęło, zrozumiał niebawem przyczynę natężenia światła, zmian fizyologicznych zaszłych w jego organizmie i podniecenia władz umysłowych i czuciowych. Zrozumiał wszystko.
— Tlen! — zawołał na cały głos.
Pochyliwszy się nad aparatem, zobaczył, że przez otwartą klapę gaz ten uchodził całymi kłębami. Był on bez smaku i zapachu, bardzo ożywczy, lecz nadmiar jego w powietrzu sprowadza zaburzenia w organizmie.
Nicholl pośpieszył powstrzymać ten upływ tlenu, który spowodowałby niezawodną śmierć podróżników, spalając ich po prostu.
Po upływie godziny powietrze się oczyściło i dozwalało płucom oddychać prawidłowo. Powoli trzej przyjaciele przychodzili do przytomności po tem odurzeniu.
— Zresztą, — powiedział Ardan, — cieszy mnie, iż próbowałem tego gazu tak ważnego w życiu ludzkiem. Wiecie co, moi przyjaciele, iż wielce pożytecznym byłby zakład tlenowy, w którym ludzie osłabieni mogliby przez parę godzin wieść życie czynniejsze. Wyobraźmy sobie sale koncertowe lub teatry, przesycone tlenem; jakżeby wówczas artyści wykonywali swe role, a publiczność ich i sztukę przyjmowala!...
Ardan mówił, z takim zapałem, że możnaby sądzić, iż jeszcze jest odurzony.
Barbicane jednak za jednym zamachem ostudził jego zapał.
— Wszystko to bardzo piękne mój Ardanie, — rzekł — ale powiedz skąd się wzięły te kury, które przyjęły udział w naszym koncercie?
— Kury?
— Tak.
I w rzeczy samej, kilka kur i wspaniały kogut przechadzały się tu i owdzie, gdacząc i trzepocząc skrzydłami.
— To wy się nie domyślacie — zawołał Ardan — to tlen do takiego je doprowadził ożywienia.
— Cóż zamierzasz robić z temi kurami? — pytał Barbicane.
— Ach! jacy wy jesteście niedomyślni! Chcę zaaklimatyzować je na księżycu!
— Dlaczego więc ukrywałeś je przed nami?
— Przez żart, mój zacny Barbicanie, przez prosty żart, który mi się nie udał. Chciałem, przybywszy na księżyc, wypuścić je, nic wam nie mówiąc! Jakieżby było wówczas wasze zdziwienie, gdybyście ujrzeli drób ziemski na polach księżycowych!
— O! figlarzu! figlarzu! tobie się i bez tlenu w głowie przewraca; wciąż jesteś takim postrzelonym, jakbyś był pod wpływem tego gazu.
— A któż wie, czy wówczas nic bylibyśmy rozumnymi? — odparł Ardan.
Po tej filozoficznej uwadze podróżnicy zabrali się do uporządkowaana pocisku. Kury zostały zapędzone do swej klatki. Wśród tego zajęcia Barbicane i dwaj jego przyjaciele dostrzegli na sobie oznaki nowego zjawiska.
Od chwili opuszczenia ziemi, własny ich ciężar, oraz ciężar pocisku i przedmiotów w nim się znajdujących, widocznie stopniowo się zmmiejszał.
Waga wprawdzie nie mogłaby wykazać tego ubytku, gdyż sama z ciężaru swego utraciłaby tyle, co i przedmiot ważony; lecz bezmian sprężynowy naprzykład, którego naprężenie jest niezależne od siły przyciągania, mógłby ściśle oznaczyć ten ubytek.
Wiadomem jest, że ciężkość jest proporcyonalną do mas, a w stosunku odwrotnym do kwadratu z odległości. Stąd można postawić taki wniosek: gdyby wszystkie ciała niebieskie zniknęły nagle i ziemia sama tylko pozostała w przestrzeni, pocisk, według prawa Newtona, o tyle mniejby ważył, o ile się bardziej od ziemi oddalił, nie utraciłby wszakże całkowitego swego ciężaru, bo przyciąganie ziemi zawszeby się czuć dawało.
W danym jednak wypadku spodziewać się można było nadejścia chwili, w której pocisk nie podlegałby wcale prawom ciężkości.
Droga pocisku szła pomiędzy ziemią i księżycem. W miarę jak się oddalał od ziemi, przyciąganie zmniejszało się w stosunku odwrotnym do kwadratu z odległości, lecz jednocześnie przyciąganie księżycowe zwiększało się w tymże samym stosunku. Pocisk więc musiał przybyć do miejsca, w którem dwa przyciągania zobojętniają się, a wówczas kula utraciłaby wszelką wagę. Gdyby masy księżyca i ziemi były równe, punkt ten znalazłby się w jednakowej odległości od obu gwiazd. Zważywszy jednak różnicę mas, można było łatwo obliczyć, iż punkt ten przypadnie na 47/52 całej drogi, czyli o 78.114 mil od ziemi. Na tym punkcie ciało pozostałoby na wieki nieruchome, jako równomiernie przyciągane przez obie gwiazdy.
Gdyby siła rzutu była dokładnie obliczoną, wówczas pocisk powinien dosięgnąć tego punktu z szybkością równą zeru, tracąc przytem swój ciężar.
Cóżby się wówczas stało? Trzy nastręczały się przypuszczenia:
1) pocisk mógłby zachować niejaką jeszcze chyżość i, przebywszy punkt równego przyciągania, upadłby na księżyc skutkiem jedynie siły jego przyciągającej.
2) zabrakłoby mu prędkości dla dojścia do punktu równego przyciągania, i wtedy spadłby na ziemię skutkiem jedynie siły jej przyciągającej.
3) wreszcie, posiadając szybkość dostateczną dla dojścia do punktu obojętnego, ale za małą do przebycia go, pozostałby wiecznie zawieszony w tym punkcie, jak grób Mahometa, pomiędzy zenitem i nadyrem.
Położenie tak się przedstawiało, a Barbicane wytłómaczył jego skutki swym przyjaciołom. Szczegóły zajmowały ich wielce. W jaki sposób mogli rozpoznać, że pocisk doszedł do tego punktu obojętnego, gdy ani oni, ani też przedmioty znajdujące się w pocisku, nie podlegali żadnym prawom ciężkości. Tego samego dnia jednak, około godziny 11 zrana Nicholl wypuścił szklankę z ręki, a szklanka zamiast upaść, pozostała zawieszoną w powietrzu.
— Ah! — zawołał Ardan — otóż mamy coś ciekawego z fizyki.
Opuszczone różne przedmioty, jak broń, butelki i inne, trzymały się w powietrzu jakby cudem. Diana nawet, podniesiona przez swego pana i puszczona, zawisła w powietrzu.
Wreszcie sami uczuli, wyciągając ręce, że te nie opadały; głowy chwiały im się na ramionach, nogi nie trzymały się na podłodze pocisku. Byli jak pijani, nie mogący utrzymać się na nogach. Fantazya przedstawiała ludzi bez odbłysku lub bez cienia; tu zaś rzeczywistość, przez zobojętnienie sił przyciągających, zrobiła ludzi niemających żadnego ciężaru.
Nagle Ardan podskoczył nieco w górę i zawisł w powietrzu, jak mnich z »Kuchni Aniołów« Murilla. Dwaj jego przyjaciele poszli w jego ślady i wszyscy trzej zawiśli pośród pocisku.
— Czyż to możliwe? Czyż to do prawdy podobne? — wołał Ardan. — Nie! A jednak tak jest! Ach! gdyby nas Rafael w tym stanie zobaczył, pysznyby stworzył obraz.
— Stan taki nie może trwać wiecznie powiedział Barbicane. — Jeśli pocisk przejdzie przez punkt obojętny, siła księżycowa przyciągnie nas na księżyc.
— Nogi nasze spoczną wtedy na sklepieniu pocisku — zauważył Ardan.
— Nie — rzekł Barbicane — ponieważ pocisk, którego punkt ciążenia jest bardzo nizko, obróci się zwolna.
— Wówczas gospodarstwo nasze pójdzie, jak to mówią, do góry nogami.
— Uspokój się — odpowiedział Nicholl — nic się nie przewróci, a nawet z miejsca nic poruszy, ponieważ obrót kuli odbędzie się bardzo nieznacznie.
— Tak — potwierdził Barbicane — a kiedy przejdzie przez punkt równego przyciągania, spód jego jako cięższy, pociągnie go po linii prostopadłej na księżyc. Aby się to jednak stało, koniecznem jest przebycie linii obojętnej.
— Przebycie linii obojętnej! — zawołał Ardan. — Zróbmy więc tak, jak czynią marynarze, przepływając rówmik. Skropmy naszą drogę.
Lekkie poruszenie w stronę odsunęło Ardana ku wysłanej ścianie. Wydobył on butelkę i szklankę i umieścił je w »powietrzu« przed swymi towarzyszami, którzy pijąc wraz z nim, wesołymi okrzykami powitali linię.
Ów wpływ przyciągania trwał niecałą godzinę. Podróżnicy czuli jak opadają nieznacznie, a Barbicane zauważył, iż stożkowaty koniec pocisku oddalał się powoli od linii prostopadłej, skierowanej do księżyca, a naodwrót, spodnia część jego zbliżała się do niej. Przyciąganie księżyca stawało się już silniejszem od przyciągania ziemi. Spadek na księżyc zaczynał się, tylko jeszcze bardzo powolny; wynosił on trzecią część milimetra w pierwszej sekundzie, czyli pięćset dziewięćdziesiąt tysiącznych linii. Wkrótce jednak siła przyciągająca miała wzrastać, spadek odbywał się wyraźniej. Pocisk wciągany od strony spodu swego, miał obrócić swój stożkowaty wierzchołek ku ziemi i spadać na księżyc z szybkością coraz większą. Cel wówczas byłby doścignięty. Obecnie nic już nie przeszkadzało udaniu się przedsięwzięcia, a Nicholl i Ardan podzielali radość Barbicana.
Rozprawiali o wszystkich zjawiskach, które ich w taki podziw wprowadzały. Niewyczerpanym przedmiotem uwag było owo zobojętnienie praw ciężkości. Zawsze zapalony Ardan chciał z tego wyciągać wnioski, naturalnie czysto fantastyczne.
— Ah! moi przyjaciele, — zawołał on — coby to było za szczęście, gdyby się można było na ziemi zwolnić od tej ciężkości, od tego łańucha do niej wiążącego. Byłoby to prawdziwe wyswobodzenie się z niewoli. I jeśli to jest prawdą, że potrzebną jest siła sto pięćdziesiąt razy większa od nas posiadanej, aby się utrzymać w powietrzu przez proste użycie muszkułów, to gdyby przyciąganie zupełnie nie istniało, samą siłą woli moglibyśmy wznieść się i latać po powietrzu.
— W istocie — powiedział Nicholl z uśmiechem — gdyby można było zniweczyć ciężkość, jak się niweczy boleść przez znieczulenie, dziwnej uległyby zmianie społeczeństwa nowoczesne.
— Tak. — zawołał Michał przejęty sprawą — zniweczmy ciężkość, a wraz z nią wszelkie windy, kołowroty, korby i inne dźwignie, jako niemające racyi bytu!
— Dobrze mówisz — odpowiedział Barbicane — gdyby jednak nic nie ciążyło, nicby się też i nie trzymało, ani kapelusz na głowie, ani dom murowany na ziemi, do której przylega swoim ciężarem. Bezużytecznemi byłyby czółna i inne statki, które tylko dzięki prawu ciężkości na wodzie się utrzymują; niepotrzebnymi oceany, których fale nie byłyby równoważone przyciąganiem ziemi! Wreszcie niepotrzebną atmosfera, której atomy nie utrzymywane niczem, rozproszyłyby się w przestrzeni.
— Co to za nieszczęście — odparł Ardan — iż ci ludzie pozytywni zawsze nas za jednym zamachem sprowadzają do rzeczywistości.
— Pociesz się jednak mój Michale — dodał — bo chociaż niema gwiazdy, na której nie istniałoby prawo ciężkości, wkrótce wszakże dostaniesz się na taką, na której ciężkość jest o wiele mniejszą niż na ziemi.
— Czy mówisz o księżycu?
— Tak, księżyc jest tą gwiazdą. Ponieważ masa jego jest sześć razy mniejszą od masy kuli ziemskiej, a ciężkość jest proporcyonalną do mas, przeto wszystkie przedmioty ważą tam sześć razy mniej.
— Czy się o tem przekonamy? — zapytał Ardan.
— Naturalnie, ponieważ 200 kilogramów na księżycu ważą tylko 30.
— A nasza siła muskularna nie zmniejszy się tam także?
— Nie, zamiast powiem wznieść się na jeden metr przy podskoku, wzniesiemy się na 18 stóp wysoko.
— To staniemy się Herkulesami na księżycu! — zawołał radośnie Michał.
— Tem bardziej — dodał Nicholl — że jeśli wzrost selenitów jest ustosunkowany do masy ich globu, to oni są wysocy na jedną stopę zaledwie.
— Liliputy! — zawołał Ardan. — Mam zatem odegrać rolę Gulliwera, urzeczywistnić bajkę o olbrzymach! Otóż to są korzyści opuszczenia swej planety i puszczenia się w świat słoneczny.
— Posłuchaj Michale — mówił Barbicane — jeżeli chcesz odegrać rolę Gulliwera, radzę ci zwiedzić tylko planety mniejsze, jak: Merkury, Wenus lub Mars, których masa jest mniejszą od masy ziemi, ale nie podążaj na wielkie planety, jak Jowisz, Saturn, Uranus, Neptun, bo tam zamiast Herkulesem, zostałbyś Liliputem.
— A na słońcu?
— Na słońcu, jeśli gęstość jego jest cztery razy mniejsza niż gęstość ziemi, jego objętość zaś tysiąc trzysta osiemdziesiąt tysięcy razy większa, to i jego siła przyciągająca jest dwadzieścia siedem razy większa niż na kuli ziemskiej. W takim więc też stosunku i mieszkańcy jego musieliby mieć średnio dwieście stóp wysokości.
— Do tysiąca dyabłów! — krzyknął Michał — zostałbym wtedy pigmejczykiem, mirmidonem!
— Gulliwer u olbrzymów — rzekł Nicholl.
— Tak! — wtrącił Barbicane.
— Możeby w takim razie warto było zabrać ze sobą kilka armat dla obrony?
— Wybornyś! — odpowiedział Barbicane — kule twoje nicby nie skutkowały na słońcu, bo padałyby na ziemię o kilka metrów od otworu armaty.
— To już trochę za wiele!
— Ale tak byłoby niewątpliwie — dodał Barbicane. — Siła przyciągająca jest tak znaczną na tej gwiaździe, że przedmiot ważący np. 70 kilogramów na ziemi, będzie ważył 1.930 na słońcu; twój kapelusz dziesięć kilogramów, cygaro pół funta; ty sam ważyłbyś 2.500 kilo i powstać byś nie mógł, gdybyś spadł na słońce.
— Do licha! — zawołał Ardan — trzebaby więc nosić ze sobą windę. Kiedy więc tak, kochani przyjaciele, poprzestańmy tymczasowo na księżycu. Tam przynajmniej uchodzić możemy za wielkich. Później namyślimy się, czy warto iść na słońce, na którem i napić się nawet nie można, gdyż trudno byłoby podnieść do ust szklankę bez pomocy windy.